Chociaż mało prawdopodobne jest, by Barcelona zagrała tak złe spotkanie jak Liverpool w pierwszej połowie, kibice Realu Madryt patrzą na El Clasico z nieco większym optymizmem. Swój test w środku tygodnia zdali celująco, znowu okazało się, że mocnego rywala potrafią ograć bez większych przeszkód. Czy na to samo będzie ich stać w najbliższym klasyku?
Wyciąganie wiążących wniosków na podstawie Ligi Mistrzów w wypadku Realu Madryt może być problematyczne. To ich rozgrywki. Jak źle by nie było w lidze, jakkolwiek by ich człowiek nie skreślał, oni i tak w dziewięciu przypadkach na dziesięć wrócą z meczu z tarczą.
Żadnym problemem dla Zidane’a nie okazał się brak Raphaela Varane’a i Sergio Ramosa. Liverpool tak naprawdę ich w tym względzie nie zdołał dokładnie sprawdzić. Dominacja, jaką narzuciła trójka pomocników Realu Madryt odebrała The Reds szansę i ochotę na zrobienie w tym meczu czegoś więcej.
Podopieczni Kloppa zostali też ponownie zweryfikowani, gdy przyszło im się mierzyć z długimi piłkami. Kiedyś Aston Villa, teraz Real Madryt. Rozgrywki się zmieniają, ale błędy mistrzów Premier League pozostają te same. Nie ma jednak sensu deprecjonować osiągnięcia Królewskich, bo w równym stopniu Liverpool ten mecz przegrał, co oni go wygrali.
Umiejętność bicia w szczepionkę jest w wypadku stołecznej ekipy bardzo duża. Może nie zawsze w tym sezonie grali porywająco. Może mówiło się o tym, że projekt Zidane nie wnosi do Madrytu już niczego i wypada się rozstać. Jeśli jednak wygrają mecz z Barceloną, mogą – przy bardzo pomyślnym wietrze – wskoczyć na fotel lidera.
Oczywiście Duma Katalonii może uczynić to samo, jeśli założymy ich zwycięstwo. Ronald Koeman musi jednak wyciągnąć dużo wniosków ze wspominanego meczu Realu z Liverpoolem. Wszak rozgrywki rozgrywkami, rywal rywalem, ale wysoko ustawiona linia defensywy może tym razem spłatać więcej niż jednego figla.
Ministerstwo Długich Podań
Chociaż niektórzy kibice Barcelony mogą zżymać się na to porównanie, istnieje kilka punktów wspólnych między nimi a Liverpoolem. Przede wszystkim w kwestii gry defensywnej i to nie tylko dlatego, że zespół z Katalonii wciąż ma mnóstwo miejsca do poprawy.
Chodzi tu przede wszystkim o wysoko ustawioną linię obrony, która funkcjonuje dość głęboko nie tylko w starciach z Elche i Cadiz, ale także z Sevillą i rewanżu z PSG. Ronald Koeman niechętnie porzuca to założenie i w sumie nie ma co się Holendrowi dziwić. Barcelona naprawdę nie odnosi złych wyników, przynajmniej patrząc na krajowe podwórko. Barcelona naprawdę często potrafi zajechać rywala swoim pressingiem. Problem w tym, że Barcelona naprawdę za często zostawia mnóstwo miejsca za plecami swoich defensorów. Tak jak Liverpool.
REAL MADRYT STRZELI WIĘCEJ NIŻ JEDNĄ BRAMKĘ? KURS: 2.22 W FUKSIARZU
Real Madryt ustawił sobie ten mecz w pierwszych dwudziestu minutach. Nie strzelił w tym czasie gola, ale zrobił solidne fundamenty ku temu, by móc The Reds bardzo mocno skrzywdzić. Najbardziej poobijanym zawodnikiem był oczywiście Trent Alexander-Arnold, którego długie piłki Królewskich wrzuciły na najszybszą karuzelę w mieście.
Pressing Liverpoolu w tym meczu był naprawdę niezły. Momentalny doskok do zawodników ustawionych przy linii, potrajanie krycia w kluczowych strefach. Szkopuł tkwi w tym, że Real potrafił z tego wyjść bez najmniejszego trudu. Gdy Marco Asensio był atakowany przez podopiecznych Kloppa, bez problemu przerzucał piłkę do Mendy’ego. Tak samo czynił Lucas Vazquez, Toni Kroos i Eder Militao. Oni wszyscy – gdy tylko poczuli oddech graczy Liverpoolu – przeciągali grę na swoją lewą stronę – tam gdzie biegał Mendy i Vinicius. Tam, gdzie nieudolnie próbował zdziałać coś Alexander-Arnold.
Młody Anglik miał spory problem z odczytaniem zamiarów rywala. Jeśli ustawił się blisko Viniciusa, otwierał morze możliwości przed francuskim obrońcą Realu. Gdy zaś próbował go przechytrzyć, sam został oszukany.
Przez 20 minut przyzwyczajano go do tego, że Mendy otrzymuje 80% długich piłek Realu. Nauczony doświadczeniem chciał temu zapobiec, wszak to właśnie Francuz był odpowiedzialny za stworzenie pierwszej dogodnej okazji Królewskich. Jednakże w powyższej sytuacji się przeliczył – Kroos posłał idealną piłkę do Viniciusa, którego nie był w stanie dogonić Phillips, ani Trent, dopiero odwracający się w stronę Brazylijczyka.
Chociaż to manewr, z którymi kluby LaLiga są bardziej zaznajomione niż Liverpool, to i tak Dest wraz z Minguezą będą musieli się mieć na baczności. Tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę to, że Amerykanin nader często zapuszcza się do akcji defensywnych, zaś Hiszpan – chociaż szybki – nie jest demonem. Tym bardziej, że Toni Kroos będzie miał miejsce, by rozgrywać piłkę.
Nowy Casemiro, stary Kroos
Dla niedzielnych oglądaczy hiszpańskiej piłki mogło być pewnym zaskoczeniem to, jak gra Casemiro. Gdy Liverpool atakował, Brazylijczyk był najbardziej defensywnym z pomocników. Gdy jednak Real przechodził do ataku, to właśnie Casemiro grał wyżej niż Modrić i Kroos. Na to też Liverpool nie potrafił znaleźć sposobu, chociaż – paradoksalnie – 29-latek nie był wcale najlepszy po stronie gospodarzy.
Udało się bowiem Kloppowi względnie zneutralizować zagrożenie z jego strony, jednakże musiał ponieść tego koszty. Takie ustawienie pozwalało bowiem wspomnianemu Niemcowi na wiele swobody. Casemiro był atakowany, nie mógł wspierać Benzemy tak, jak robił to w większości sezonu. Jednakże dzięki temu Kroos schodził najgłębiej, skąd najwygodniej było posyłać mu długie podania. Największym problemem Niemca nie jest bowiem odległość, jaką musi pokonać jego podanie, ale to, że rywal mógłby mu w tym namolnie przeszkadzać. No a The Reds kompletnie nie byli tym w stanie tego zrobić.
Były piłkarz Bayernu stworzył sobie prywatne księstwo ze środka pola:
- 68 podań
- 91% skuteczności podań
- 5 wykreowanych sytuacji
- 100% celności długich podań (9/9)
- 100% skuteczności wślizgów (5/5)
- asysta
Jego podania czyniły przybyszy z Anglii zupełnie bezbronnymi. Otworzył korytarz nie tylko Viniciusowi, ale i Asensio, a także Mendy’emu. Nikt nie potrafił się do niego zbliżyć, bowiem ryzyko wyskoczenia do Niemca operującego tak głęboko, stwarzało duże ryzyko dostania po głowie poprzez szybkie rozegranie środkiem pola.
Zneutralizować go nie potrafił ani Fabinho, ani Thiago, a już na pewno nie Wijnaldum i Keita, którzy zagrali koszmarne spotkanie, pozwalając Kroosowi na zbyt wiele. Jeśli Barcelona wykaże się podobną niefrasobliwością, może zostać ukarana bardzo przykładnie. Walka z Niemcem będzie stanowić dla podopiecznych Koemana wielkie, o ile nie największe, wyzwanie w zbliżającym się El Clasico. Pytanie – kto miałby zmusić go do popełniania błędów.
Madryckie przedszkole
Jednocześnie z tyłu głowy wciąż będzie kołatała się myśl, że Zidane w końcu ma kim postraszyć. Oczywiście chodzi tutaj o młodą gwardię, bo weterani pozostają niezmienni. Wiele jednak mówiło się o tym, że Francuz swoje największe sukcesy święcił dzięki Cristiano Ronaldo, Benzemie i Bale’owi. Teraz jednak takich gwiazd zdecydowanie mu brakuje.
A być może bardziej zasadne niebawem będzie użycie czasu przeszłego. Madryckie przedszkole dorosło i jest powoli gotowe, by walczyć za swojego ojca.
Najbardziej nośnym przykładem ostatnich dni jest oczywiście Vinicius Jr. Trudno o znalezienie znacznie lepszego momentu na przełamanie się niż ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Oczywiście, jego dublet przeciwko Liverpoolowi nosi na sobie piętno Alexandra-Arnolda, ale nie wszystko jest tam zasługą Anglika. Gdyby bowiem Brazylijczyk atakował wolne przestrzenie z mniejszą zapalczywością, albo gorzej wykańczał akcje, nie doczekałby się pochwał. Nic dziwnego – gole strzelone The Reds były pierwszymi od początku marca, gdy zdobył bramkę decydującą o remisie z Realem Sociedad.
PONAD 2.5 BRAMKI W EL CLASICO? KURS: 1.62 W FUKSIARZU
Poza tym Vinicius grał dość przeciętnie, daleko mu było do stabilizacji formy. Teraz jednak znajduje się w swoim najlepszym okresie. Przed meczem w Lidze Mistrzów zagrał dobre spotkanie z Eibarem, gdzie zanotował asystę. Chociaż trudno mówić o serii, pojawiają się jej pierwsze symptomy. El Clasico będzie dla niego idealną weryfikacją.
To samo można zresztą powiedzieć o Ederze Militao, który niespodziewanie musiał zostać liderem defensywy. Kontuzja Sergio Ramosa, koronawirus Raphaela Varane’a. Okoliczności nie były sprzyjające, ale kolejny Brazylijczyk w stajni Realu udźwignął ciężar gatunkowy. W niczym nie odstawał od swoich rywali, co chociaż nie było zadaniem szczególnie trudnym, należy pochwalić. Do spółki z Nacho stworzył blok defensywny, który trudno było Liverpoolowi sforsować. A przecież w ataku biegał nie tylko pozbawiony formy Sadio Mane, ale i szalejący w ostatnich tygodniach Diogo Jota oraz jeden z najlepszych strzelców Premier League – Mo Salah.
Tercet ten był jednak stłamszony. Sporadyczne ataki neutralizowane, a Militao nabrał pewności, która może w końcu pomóc mu zadomowić się na Santiago Bernabeu. Jeszcze w styczniu debatowano nad jego przyszłością, teraz trudno sobie wyobrazić, by ktoś inny mógł wskoczyć w jego miejsce.
Chociaż dzisiejsze El Clasico będzie wielkim sprawdzianem dla młodych zawodników Barcelony, do egzaminu dojrzałości staną też piłkarze Realu Madryt. Pytanie, która frakcja poradzi sobie lepiej.
Fot.Newspix