Reklama

Pokaż mi sztandar Ligi Mistrzów, a ja pokażę ci, kto jest wielki

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

07 kwietnia 2021, 13:14 • 5 min czytania 7 komentarzy

Na polu bitwy jesteś zdziesiątkowany. Skreślony przez rzeszę ludzi, naznaczony przez szyderczy uśmiech losu i po prostu skazany na porażkę. Wiele rzeczy przemawiało na twoją niekorzyść, masz swoje problemy, kłodom na drodze nie ma końca. Poza tym jesteś jak ten stary wyjadacz, który najlepsze lata ma za sobą. Przyjęło się mówić, że komuś takiemu łatwiej dobrać się do skóry, ale rzeczywistość pokazuje coś zgoła innego. Coś, co nadal zaskakuje, mimo że nie powinno. Jesteś Realem Madryt. Królem europejskich rozgrywek, który na widok sztandaru Ligi Mistrzów, dostaje dodatkowej mocy.

Pokaż mi sztandar Ligi Mistrzów, a ja pokażę ci, kto jest wielki

Na co dzień do „Królewskich” można mieć szereg pretensji. Można też narzekać, że nie dopisuje im szczęście. Wie to każdy kibic tej drużyny, który, oglądając mecze La Liga, musi czasami swoje przecierpieć. Ale kiedy przychodzi co do czego, kiedy zmienia się naszywka na białej koszulce, Real dostaje jakby nadludzkiej siły. Wtedy zapomina się o wszelkich kompromitacjach, golach strzelonych psim swędem i słabych meczach wygranych rzutem na taśmę. Wszystko to traci na znaczeniu, bo na najważniejszej arenie w świecie futbolu widzimy inną wersję tego samego zespołu. Ba, można wręcz powiedzieć, że analiza popełniona przez rywali na podstawie spotkań ligowych ekipy z Madrytu powinna zawsze trafiać do kosza.

Nie robimy z piłkarzy Zidane’a bogów. Nie o to chodzi. Ale to na swój sposób niesamowite, jak swoją mentalność i – co za tym idzie – pewność w grze można wnieść na zupełnie inny poziom. Ot tak, wystarczy tylko podbić stawkę, żeby, dla przykładu, piłkarz na ogół wyśmiewany nagle przerodził się w killera z prawdziwego zdarzenia, rozgrywając mecz sezonu. Albo że rezerwowi obrońcy notują zawody godne Sergio Ramosa i Raphaela Varane’a. Aha, no i że cały zespół prezentuje się tak dobrze, że na jego tle Liverpool wygląda jak piętnasty zespół Premier League. Jasne, ekipa Kloppa też nie znajduje się w najlepszym miejscu w swej historii, ale takiego kontrastu nikt się wczoraj nie spodziewał. Real poskromił gości na Alfredo di Stefano po profesorsku. Piłkarzom ofensywnym nie dał oddychać, pomocników zdominował, a obrońców naciskał tak, że podawali piłkę na nos.

Król podwórka przemówił

Ilekroć znajdujemy powody, żeby podważyć szanse na zwycięstwo Realu w Lidze Mistrzów, tylekroć okazuje się, że to nie ma większego sensu. Oczywiście pobudki zazwyczaj są logiczne, ot, absencja kluczowych zawodników i brak jednostajnej formy w La Liga muszą przecież budzić obawy. Jak widać jednak, i to nie od dziś, patent „Królewskich” na wielkie spotkania działa niezależnie od okoliczności. Dość powiedzieć, że zwycięzca LM sprzed dwóch sezonów wczoraj dosłownie nie istniał przez większość spotkania. Cóż, statystyki dla Liverpoolu są nad wyraz bolesne. Zero strzałów w pierwszej połowie, jeden celny w drugiej i szczęśliwie strzelony gol.

Swoją drogą to, że „The Reds” nie oddali żadnego strzału w pierwszej połowie meczu Ligi Mistrzów, wydarzyło się po raz pierwszy od 2014 roku. Wymowne.

Reklama

Czasami można odnieść wrażenie, że im bardziej podważamy siłę Realu, tym większe szykuje się zaskoczenie. Kiedy wieściliśmy ewentualną niespodziankę w rewanżu z Atalantą, gdy zaliczką była tylko jedna bramka, Real zrobił swoje. Gdy dwukrotnie przegrywał z Szachtarem i tylko trzy razy wygrał spotkanie w fazie grupowej, mówiono, że Zidane powinien dać sobie spokój. Wielu z nas zapomina wówczas, że Real zawsze gubi punkty na wczesnych etapach rozgrywek. A co dzieje się później – wiemy doskonale. Doświadczenie z wygrywania kolejnych turniejów okazuje się bezcenne. Niekoniecznie w Hiszpanii, ale w Europie jak najbardziej.

Wiecie, czasami bywa tak, że człowiek potrzebuje dużego zastrzyku adrenaliny, żeby funkcjonować na miarę swoich możliwości. Czymś takim może być presja czasu, gra o wysoką pulę czy wizja przykrych konsekwencji. To normalne, acz w przypadku Realu wciąż zadziwiające. Lata mijają, a wzór jest ten sam. Jeśli zespół Zidane’a dociera do ważnego punktu sezonu jako mocny członek wyścigu, w żaden sposób nie można go lekceważyć. Jest zabójczy, w newralgicznych momentach gra jak najlepszy zespół w Europie, co obalił jedynie Manchester City w poprzedniej edycji. A tak – król podwórka.

Nie dość, że da lekcję futbolu, to jeszcze pokaże, że nieoczywisty piłkarz w składzie może być niezwykle ważną postacią. Spójrzmy choćby na Vazqueza: czy ktokolwiek jeszcze pół roku temu potrafiłby sobie wyobrazić, że Hiszpan będzie objeżdżał i wyłączał Robertsona z Mane na skrzydle? No nie.

Real Madryt gra na nosie niedowiarkom

Trzeba to po prostu przyznać, choć powtarzanie tego może być nużące. Real po prostu ma „to coś”. Nie da się wyjaśnić skoku jakościowego względem rozgrywek ligowych innym stwierdzeniem niż fakt, że piłkarze pod wodzą Zidane’a są specjalistami od Ligi Mistrzów. Nieważne, że tydzień wcześniej kopią się po czole z Cadizem czy Granadą i mają dotkliwe braki kadrowe. Ba, przekonaliśmy się, że nawet mimo osłabionej kadry z perspektywy kibica Realu nadal można mile się zaskoczyć. Przykład? Po raz pierwszy od grudnia 2018 roku Real miał zagrać w Lidze Mistrzów bez Sergio Ramosa i Raphaela Varane’a. Wtedy skończyło się kompromitującą porażką 0:3 z CSKA Moskwa. I co z tego? Nic. Militao z Nacho dali radę.

Zresztą – jeśli masz na boisku takich kozaków jak Modrić, Kroos czy Casemiro, masz na kogo liczyć. Szczęśliwie dla Zidane’a pozostali piłkarze akurat w Lidze Mistrzów wchodzą na pułap kolegów z linii pomocy. W La Liga nie jest z tym tak kolorowo, choć warto zaznaczyć, że Real ma realne szanse na zdobycie dubletu. A że zbliża się decydująca faza sezonu, w której „Królewscy” nie pękają, wiemy, co może się wydarzyć.

Fot. Newspix.

Reklama

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Liga Mistrzów

Komentarze

7 komentarzy

Loading...