Reprezentacja Hiszpanii bez większych problemów pokonała we wczorajszym meczu eliminacyjnym MŚ reprezentację Kosowa (sami Hiszpanie powiedzieliby, że „reprezentację terytorium Kosowa”), ale nie obyło się bez małej niespodzianki. Otóż, Hiszpanie zaczęli spotkanie bez swojego szkoleniowca na ławce rezerwowych.
Jak to możliwe?
Ano tak, że Luis Enrique i jego asystenci zacięli się w hotelowej windzie, co uniemożliwiło im wyjechanie na stadion wraz z całą drużyną. Na obiekt La Cartuja w Sevilli dotarli na własną rękę, samochodem, w dużym pośpiechu z wiedzą, że piłkarze już zaczęli grać. Hiszpania wygrała 3:1.
– Nic się nie stało. Mieliśmy plan na wypadek, gdybym nie dojechał na dłużej. Moi współpracownicy poprowadziliby zespół. Serio, nie byłoby wielkiej różnicy, nie byłoby żadnego problemu, gdybym dotarł na stadion grubo spóźniony – tłumaczył się ze śmiech Luis Enrique.
To się nazywa pewność siebie.
Fot. Newspix