Można się zarzekać, że jedyny gol dla Polski na Wembley padł z przypadku. Że ktoś tam się machnął, że fart, że Moder machnął z lewej nogi koło ucha Pope’a. Ale relatywnie wysoki pressing może stać się znakiem rozpoznawczym Polaków za kadencji Paulo Sousy. Jeśli chcemy stawić czoła silniejszym reprezentacjom, to pressing powinien być naszym znakiem firmowym.
Stones przyjmuje piłkę pod własnym polem karnym. Podbiega do niego środkowy pomocnik – Moder. Linię podania do Maguire’a odcina Milik. Nasi stoperzy ustawieni są na połowie Anglików.
To nie był gol z przypadku. Już w pierwszej połowie biało-czerwoni w podobny sposób naciskali na Pope’a, gdy ten nabił jednego z obrońców. Kilkukrotnie Świderski z Piątkiem naciskali stoperów gospodarzy w fazie budowanie ataków. Oczywiście pomogło nam to, że Stones się obciął, że był zdekoncentrowany, że zaspał. Ale żeby wymuszać błędy, to najpierw trzeba w ogóle podejść wyżej.
A taki pressing widzieliśmy już w starciu z Węgrami. Polacy odzyskali wtedy najwięcej piłek na połowie rywala od… meczu z Gibraltarem, sześć lat temu. Wtedy byliśmy skuteczni w tym wyjściu wyżej przede wszystkim w bocznym strefach. Reca, Bereszyński czy Jóźwiak wymuszali straty na skrzydłach, stamtąd zaczynaliśmy ataki. Tak padły dwa gole dla Polaków.
Dzisiaj jedyną bramkę na Wembley zdobyliśmy również po wymuszeniu straty. A że udało się to po samiutkim polem karnym, to od razu zespół Sousy miał spore szanse na strzelenie gola.
Jeśli to ma być sposób na organizację gry w starciach z lepszymi rywalem, to… no, to nam pozostaje to kupić. Nie mamy potencjału technicznego na to, by prowadzić grę w meczach z Hiszpanią, Anglią, Włochami czy Holandią. Ponadto trudno nam liczyć wyłącznie na grę skrzydłami – tu z uwagi na biedę na skrzydłach, gdzie nasz najlepszy skrzydłowy jest zaledwie piłkarzem Championship. Może zatem warto odwrócić ten trend i zamiast “Polska, husaria, biało-czerwoni skrzydłami stoją” skupić się na organizacji pressingu?
Przecież świat idzie w tę stronę. W zeszłym sezonie dwie najlepiej pressujące drużyny Europy zagrały w finale Ligi Mistrzów – czyli PSG i Bayern. Najlepiej pressująca drużyna w Anglii – Liverpool – zdominowała ligę i sięgnęła po mistrzostwo. Nawet spoglądając na krajowe podwórko – najlepszy okres gry Lecha przypadł na czas, gdy byli skuteczni w pressingu. Tak się dzisiaj gra, to przynosi efekty.
Doskonale pamiętamy mecze z Włochami czy Holandią w Lidze Narodów. Nie wychodziliśmy z własnej połowy, ustawiliśmy zasieki pod własną bramkę i liczyliśmy na to, że jakoś przetrwamy. Oczywiście dziś nie stać nas na to, by wychodzić do pressingu przez większość czasu. Ale chodzi o to, by wyczuć moment. Złapać przeciwnika na dezorganizacji. Wyjść wyżej całym zespołem.
Oczywiście próbka tego, co chce grać kadra Sousy, jest póki co dość mała. Ale jeśli po tych symptomach pressingu miałby to być firmowy znak biało-czerwonych w rywalizacji z mocniejszymi drużynami, to idźmy w to. Wciąż to lepsza opcja niż chowanie się na własnej połowie i odmawianie zdrowaśki w intencji “oby nie przyszyli, oby nie przyszli…”.
fot. FotoPyk