Reklama

“Pomysł Sousy się nie sprawdził. Lepszym czasem na eksperymenty byłby mecz z Andorą”

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

26 marca 2021, 15:55 • 7 min czytania 20 komentarzy

– Spróbowaliśmy grania trójką defensorów i to nie zafunkcjonowało, ale nie ma sensu mówić o rewolucji. To za duże słowo. We współczesnej piłce przejście z jednego systemu gry do drugiego systemu gry w ciągu czterdziestu pięciu minut czy dziewięćdziesięciu minut, to chleb powszedni, normalność dla każdego zespołu na świecie. Tylko, że przy otwierającym meczu eliminacji z bardzo solidnej europejskiej klasy rywalem lepiej pozostawić piłkarzom pewien komfort. Dać im zagrać w systemie, w których grają ze sobą od dłuższego czasu, w którym czują się wygodniej i bezpiecznej. Dla mnie mecz z Andorą wydawał się lepszym momentem na wprowadzenia pewnych nowinek, innowacji, schematów, swoich rzeczy. Mam wrażenie, że gdybyśmy zaczęli czwórką z Węgrami, to reprezentacja czułaby się pewniej – komentuje w rozmowie z nami 25-krotny reprezentant Polski, Marcin Żewłakow. Zapraszamy.

“Pomysł Sousy się nie sprawdził. Lepszym czasem na eksperymenty byłby mecz z Andorą”
Widział pan plan Paulo Sousy na mecz z Węgrami?

Plan był, pokazały to nowe ustawienie i eksperymenty personalne, ale dla mnie ten pomysł się nie sprawdził.

Pod jakim względem się nie sprawdził?

Wszyscy wiedzieli, że mecz z Węgrami był dosyć istotnym pod kątem ostatecznego ułożenia tabeli naszej grupy eliminacyjnej. Nie uważam, żeby to był odpowiedni czas i to było odpowiednie miejsce, żeby tak ryzykować. I tak, jasne, każdy selekcjoner ma prawo do swoich pomysłów, ale my mamy prawo do obserwowania i analizowania, czy jego koncepcje się sprawdziły, czy też nie. A pierwsze sześćdziesiąt minut meczu kompletnie Polsce nie wyszły. Przegrywaliśmy 0:2, nie byliśmy ani kreatywni, ani przebojowi, ani pomysłowi. Odrobiliśmy straty, ale straciliśmy też trzeciego gola, więc nie sposób pozytywnie oceniać defensywy. Spróbowaliśmy grania trójką defensorów i to nie zafunkcjonowało.

Za mało czasu było na umiejętne wprowadzenie systemu z grą trójką stoperów w fazie ataku? Niepotrzebna była ta rewolucja?

Nie ma sensu mówić o rewolucji. To za duże słowo. We współczesnej piłce przejście z jednego systemu gry do drugiego systemu gry w ciągu czterdziestu pięciu minut czy dziewięćdziesięciu minut, to chleb powszedni, normalność dla każdego zespołu na świecie. Tylko, że przy otwierającym meczu eliminacji z bardzo solidnej europejskiej klasy rywalem lepiej pozostawić piłkarzom pewien komfort. Dać im zagrać w systemie, w których grają ze sobą od dłuższego czasu, w którym czują się wygodniej i bezpiecznej. Dla mnie mecz z Andorą wydawał się idealnym momentem na wprowadzenia pewnych nowinek, innowacji, schematów, swoich rzeczy. Mam wrażenie, że gdybyśmy zaczęli czwórką, to reprezentacja czułaby się pewniej. Wprowadzenie Kamila Glika po godzinie gry było wymowne. Można tłumaczyć to żółtą kartką Michała Helika, ale zmiana mówi sama za siebie. Glik nie jest postacią, z której można z dnia na dzień zrezygnować.

Dalej widzi pan Kamila Glika w roli lidera trójki defensorów na Euro?

Babramy się w teorii. Potrzeba większej liczby meczów, żeby zobaczyć, jak nowy selekcjoner będzie chciał grać. Dopiero przekonamy się, czy będziemy próbować grać cały czas na połowie rywala, czy polska linia defensywy zawsze będzie operować tak wysoko. Z Węgrami daliśmy się zaskoczyć, choć przecież zagrali młodsi obrońcy, którzy mieli być szybsi i zwrotniejsi od Kamila Glika, który jest filarem kadry od lat. Defensywa opierała się na nim w wielu meczach. Zrezygnowanie z niego w pierwszym składzie było zaskakujące. Choć, podkreślam, każdy trener ma prawo do swoich pomysłów, a my mamy prawo oczekiwać, żeby trener nas do tych pomysłów przekonał. A mnie spotkanie z Węgrami w kwestii tego ustawienia obrony i tych personaliów nie przekonało.

Reklama
A nie jest trochę tak, że po to zwolniony został Jerzy Brzęczek, żeby nowy selekcjoner zaczął eksperymentować również w meczach z silniejszymi rywalami? Żeby pojawiła się świeżość?

Dlatego wcześniej powiedziałem, że widziałbym przestrzeń na testowanie nowych pomysłów w meczu z Andorą, bo wydaje mi się, że lepiej eksperymentować ze słabszym rywalem i kompletnie nic by się nie stało, jeśli odczekalibyśmy tych kilka dni między jednym a drugim meczem. Z Węgrami graliśmy o sporą stawkę, o kluczowe dla układu grupy trzy punkty i nie wiem, czy kombinowanie akurat w tym spotkaniu komukolwiek pomogło. Co więcej, pierwsza godzina pokazała, że kompletnie nie pomogło.

Co się panu podobało w meczu z Węgrami?

Podejście mentalne przy stanie 0:2 dla Węgrów. Nie było zwieszonych głów. Była ambicja, chęć odrobienia strat, ucieczki spod topora. Podobała mi się też zdecydowana i szybka reakcja Paulo Sousy. Widział, że reprezentacja nie gra dobrze. Że to nie jest mecz kontrolowany w stu procentach, że gramy trochę na zasadach przeciwników, że Węgrzy sprowadzili wszystko do warunków, które pasowały im, a nie nam. Potrójna zmiana odmieniła wszystko. Przywróciła wiarę w korzystny wynik, choć trzecia stracona bramka jeszcze raz pokazała, że ustawienie z trójką z tyłu jest nowością dla polskiej kadry, a drużyny drugiego-trzeciego koszyka potrafią to wykorzystać. Polska się uczy. Węgrzy rozumieli się lepiej.

Co pan ma na myśli mówiąc, że Węgrzy narzucili Polaków swoje warunki?

Graliśmy w ścisku. Nie było przestrzeni, a tego oczekiwaliśmy. Wszystko rozbijało się o szybkość reakcji, przejmowanie drugich piłek, wygrywanie przebitek. Do 60. minuty przewaga w tych elementach była po stronie Węgrów – oni byli odrobinę szybsi, odrobinę bardziej energetyczni, odrobinę bardziej przekonujący.

W pewnym momencie Paulo Sousa postawił na grę trójką napastników. Wypaliło, choć przecież wcześniej często uważało się, że takie ustawienie kompletnie nie ma sensu. 

Pry tym tym wyniku i w tym konkretnym momencie meczu Robert Lewandowski, Krzysztof Piątek i Arkadiusz Milik mądrze podzielili się rolami. W swojej improwizacji chcieli być jak najbardziej efektywni dla reprezentacji. Wydaje mi się, że sprawdziły się przedmeczowe słowa Roberta Lewandowskiego i Wojciecha Szczęsnego, którzy mówili, że w najbliższych meczach każdy musi przyjąć na swoje barki więcej odpowiedzialności niż ma to zwykle miejsce. Widziałem to w momencie, kiedy graliśmy na trzech napastników. Nie było żadnego dążenia do własnego interesu. Próby grania tam, gdzie akurat jest najwygodniej. Nie, każdy występował tam, gdzie było to akurat najlepsze dla reprezentacji.

Udało się coś zrobić reprezentacji Polski, żeby Robert Lewandowski nie był osamotniony?

W meczu z Węgrami – nie, nie udało się. Nie dostał większej liczby podań, nie miał większej liczby sytuacji, nie dostał większego wsparcia niż wcześniej. Bramkę, którą strzelił, spośród naszych snajperów mógł zdobyć tylko Robert Lewandowski. Nikt inny w tej sytuacji nie zamieniłby tej okazji na gola.

Myślę, że podobnie było z bramką Krzysztofa Piątka. 

I to doskonała odpowiedź na pytanie, czy dla polskich napastników problemem jest granie w trójce z przodu. Nawet ustawienie każdego z nich w polu karnym przy tym golu pokazywało, że się dogadali, że się dograli, że się rozumieli. Krzysztof Piątek to typowy egzekutor i to był właśnie gol typowego egzekutora.

Reklama
Kto pana najbardziej zawiódł? Sebastian Szymański czy Arkadiusz Reca?

Po tym meczu nie skreśliłbym żadnego piłkarza. Natomiast niewielu zawodników reprezentacji Polski możemy po tym spotkaniu pochwalić. Na pewno ciepłe słowa należą się Kamilowi Jóźwiakowi. Jego wejście odmieniło losy spotkania. Poczuliśmy powiew świeżości, element nowości, jakąś pozytywną odmianę. Wlał wiarę w to, że z Budapesztu można przywieźć punkty.

Chwalić można też Piątka, Zielińskiego, Lewandowskiego, pewnie też Krychowiaka. 

Chwalę Jóźwiaka, bo po nim się tego nie spodziewaliśmy. Zrobił więcej niż można było przypuszczać, że zrobi. Po wszystkich pozostałych spodziewaliśmy się, że mogą dać dużo. Lewandowski uratował remis. Piątek strzelił kontaktowego gola. Zieliński zaliczył asystę i napędził akcję bramkową numer jeden. Krychowiak też uczestniczył w kilku dobrych akcjach. Ale, szczerze powiedziawszy, stroniłbym od laurek dla poszczególnych piłkarzy po tym konkretnym meczu. Jóźwiak zasłużył na pochwałę. I tyle. Reszta w normie.

Taki jak Kamil Jóźwiak powinien być archetyp polskiego skrzydłowego? Brak kalkulacji, proste środki, konkrety w postaci przewag i liczb. 

To było wejście z ławki. Kiedy gra się pół godziny, łatwiej być wyrazistym niż kiedy zaczynasz grać od samego początku i wszystko wybitnie się nie układa. Ale Jóźwiakowi nic nie można ujmować. Wniósł konkret. Drybling. Dośrodkowanie. Wyjście na pozycje. Inicjatywa. Gol. Zyskanie przestrzeni w bocznych sektorach, które były jedynymi pozostawionymi dla nas przez Węgrów strefami, bo oni skupili się na zablokowaniu środka.

Jak pan przyjmie trzy punkty zdobyte sumarycznie w meczach z Andorą i z Anglią? 

Nie zdziwią mnie. Wydaje mi się, że tak to będzie wyglądało. Wygrana z Andorą to psi obowiązek, a z Anglii punktów nie przywieziemy.

JM

Fot. Fotopyk

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

20 komentarzy

Loading...