Reklama

Skoki narciarskie. Fatalne skoki Stocha i Kubackiego, świetny Ryoyu i groźny upadek Tandego

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

25 marca 2021, 17:31 • 5 min czytania 1 komentarz

Ostrzyliśmy sobie zęby na dzisiejsze zawody, rozgrywane na słoweńskiej Letalnicy. Wszak to Planica, królowa wszystkich skoczni, obiekt dalekich lotów. W ostatnim akcie tegorocznego Pucharu Świata liczyliśmy też na niezłe skoki Polaków. We wczorajszych kwalifikacjach Andrzej Stękała i Dawid Kubacki dali nam nadzieję na dobry wynik. Nie przekreślaliśmy też szans Piotrka Żyły, który w ostatnich dwóch sezonach zajmował trzecie miejsce w Pucharze Świata w lotach narciarskich. Niestety, słoweńskie zmagania nie mogły się gorzej rozpocząć.

Skoki narciarskie. Fatalne skoki Stocha i Kubackiego, świetny Ryoyu i groźny upadek Tandego

Dzisiejszy konkurs był pierwszym z czterech, jakie do niedzieli zostaną rozegrane w Słowenii. Wliczając wczorajsze kwalifikacje, zawodników czeka prawdziwy maraton skakania. Do niedzieli odbędą się trzy zawody indywidualne i jedne drużynowe.

I cóż, zaczęło się fatalnie. W rozgrywanej na godzinę przed konkursem serii próbnej, koszmarnie wyglądający upadek zaliczył Daniel Andre Tande. Mistrz świata w lotach z 2018 roku podczas skoku stracił równowagę tuż po wyjściu i z wielkim impetem huknął o zeskok, po czym jeszcze kilkukrotnie przekoziołkował.

Reklama

Wedle doniesień osób obecnych na miejscu – po upadku krwawił i był nieprzytomny. Norweski sztab nie chciał o niczym informować, co tylko wzmagało uczucie zaniepokojenia. W pogotowiu czekały karetka i helikopter. Ostatecznie Danielowi podano tlen i przetransportowano go do szpitala. W trakcie rozgrywania konkursu poinformowano, że stan norweskiego skoczka jest stabilny, a wstępne diagnozy mówią o złamaniu żeber i obojczyków.

Nam pozostaje mieć nadzieję, że sympatyczny Norweg wyliże się z upadku. Oczywiście, po tym czego byliśmy świadkami nie dziwi, że sam konkurs zszedł na nieco dalszy plan. Choć zdecydowano się na przeprowadzenie zawodów, o innej możliwości nawet nie było mowy.

Kobayashi kontra gospodarze i Niemcy

I może dobrze, że konkurs mimo wszystko trwał. Bo zobaczyliśmy w nim Ryoyu Kobayashiego latającego jak w swoich najlepszych występach dwa sezony temu. Obecny rekordzista Letalnicy w I serii skoczył 235,5 metra, co dało mu wyraźną przewagę nad rywalami. Walkę z fenomenalnie dysponowanym Japończykiem próbowali nawiązać reprezentanci gospodarzy – Domen Prevc i Bor Pavlovcic. Obaj również wylądowali za 230 metrem, ale po pierwszej serii Kobayashi miał 12,3 punktu przewagi nad drugim Prevcem.

Dodatkowo, na czwartej pozycji czaił się też Markus Eisenbichler. I to właśnie Niemiec zaatakował rywali. W drugiej serii pofrunął na 238,5 metrów i to z obniżonego rozbiegu! Świetnie skoczył również Karl Geiger – 238m. Słoweńcy nie byli w stanie odpowiedzieć na niemiecki atak – Pavlovcić skończył zawody na piątej pozycji, Prevc był ósmy.

Trzeba jednak przyznać, że choć żaden z nich nie stanął na podium, to Słoweńcy nie byli dziś przesadnie gościnni. Na 39 zawodników startujących w pierwszej serii, aż dziesięciu było reprezentantów gospodarzy. W dodatku cała dziesiątka zameldowała się w drugiej części zawodów. W drugiej serii Słoweńcy wyraźnie nie radzili sobie jednak z wiatrem w plecy i aż sześciu z nich skończyło na miejscach 25-30. Ale wciąż, jedna trzecia zawodników obecnych w drugiej serii pochodząca z tego samego kraju to wyjątkowy wyczyn.

Jak już jednak wspomnieliśmy – żadnego nie było na podium. Tak więc jak po pierwszej serii za Kobayashim znajdowało się dwóch Słoweńców, tak gdy miał oddawać skok w drugiej, było tam dwóch Niemców. Japończyk w Planicy był jednak po prostu poza zasięgiem konkurencji. Skoczył 244,5 metra i chociaż przegrał drugą serię na punkty z Eisenbichlerem, to przewaga z pierwszej pozwoliła mu odnieść pewny sukces w pierwszym konkursie Pucharu Świata w lotach w tym sezonie.

Reklama

Polacy i Granerud wypadli blado

Przez pryzmat kwalifikacji liczyliśmy na dobrą postawę Stękały i Kubackiego. Pierwszy z nich udowodnił, że latać potrafi. Ale w pierwszej serii Andrzej skoczył do bólu przeciętnie –  216,5 metra, co dało mu 22. pozycję. W drugiej było już lepiej, Stękała oddał skok na 225,5 metra, który zapewnił mu 18. miejsce w klasyfikacji końcowej. Może to nie najgorszy wynik, ale biorąc pod uwagę rezultaty z wczorajszych kwalifikacji, liczyliśmy na znacznie lepszy występ.

Zupełnie słabo wypadł Kubacki, który zawody skończył na 31. miejscu. Po skoku sam nasz zawodnik nie mógł określić, co było powodem tak złego wyniku. Ostatnim polskim akcentem w pierwszej serii był Kamil Stoch. I on również skoczył tragicznie. Tak jak ogólnie jest to dość udany sezon Kamila – zajmuje przecież trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata i wygrał Turniej Czterech Skoczni – tak w ostatnim czasie znajduje się wyraźnie pod formą, czego dowód otrzymaliśmy w rozgrywanych niecały miesiąc temu mistrzostwach świata. W takiej dyspozycji Polak nie ma co myśleć o pogoni za drugim w klasyfikacji Pucharu Świata Markusem Eisenbichlerem. Przed zawodami Polak tracił do Niemca 74 punkty. Teraz strata wynosi 154 oczka, i tylko kataklizm może odebrać Markusowi drugie miejsce w generalnej tabeli.

Marnym pocieszeniem jest to, że najlepsi Polacy nie byli jedynymi, którzy nie dali rady w dzisiejszym konkursie. Ostatni na belce Halvor Egner Granerud nie doleciał nawet do punktu konstrukcyjnego skoczni, kończąc zawody na 37. lokacie. Norweg jednak już zapewnił sobie kryształową kulę i skakał fenomenalnie przez większość sezonu. Nikt przecież nie jest maszyną, a na jego dyspozycję z pewnością wpływa też koronawirus, którego ostatnio przeszedł i kwarantanna, jakiej został przez niego poddany.

Najlepszym z Polaków był Piotr Żyła, który zajął 10. miejsce. A więc bez szału, ale też bez tragedii. Na plus na pewno można zaliczyć występ Jakuba Wolnego, który w drugiej serii poleciał aż 231 metrów, co pozwoliło mu awansować na 14. lokatę. Ogółem jednak o tym dniu w Planicy chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Przede wszystkim przez fatalny upadek Daniela Andre Tandego, ale – nie oszukujmy się – również przez słabą postawę liderów naszej kadry.

Jutro odbędzie się drugi konkurs indywidualny, a w sobotę zawody drużynowe. Zawody, przed którymi trener Michal Dolezal będzie miał twardy orzech do zgryzienia, jeśli chodzi o to, na których reprezentantów Polski postawić. Czy w składzie zabraknie Kamila Stocha? Taki scenariusz jeszcze w połowie tego sezonu brzmiałby absurdalnie. Ale dziś jest całkiem prawdopodobny.

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Skoki

Komentarze

1 komentarz

Loading...