Reklama

Sędzia Trochimiuk: – Chcę prowadzić Ekstraklasę jeszcze w tym sezonie

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

22 marca 2021, 14:54 • 13 min czytania 21 komentarzy

– Agenci CBA chcieli wpłynąć na moją psychikę. Mówili „lepiej niech się pan przyzna, tak będzie lepiej dla każdego. Bo nie wróci pan do domu przez najbliższe trzy miesiące, a ma pan żonę i małe dziecko. Chcieli mnie złamać. No ale jak złamać, miałem się przyznać do czegoś, czego nie zrobiłem? – sędzia Radosław Trochimiuk dziesięć lat temu był jednym z najmłodszych arbitrów w Ekstraklasie. Drzwi dużej sędziowskiej kariery stały przed nim otworem. Wtedy, w oparciu o pomówienie, posądzono go o korupcję. Po dekadzie został uniewinniony. Wczoraj posędziował swój pierwszy mecz.

Sędzia Trochimiuk: – Chcę prowadzić Ekstraklasę jeszcze w tym sezonie

Nam opowiada o kulisach sprawy, naciskach CBA, nocy na izbie zatrzymań, a także dlaczego proces trwał tak długo. Jeśli chodzi o plany na przyszłość, to chce sędziować Ekstraklasę – najchętniej już w tym sezonie.

***

Leszek Milewski: – Słyszę u pana radość w głosie.

Radosław Trochimiuk: – Oj, jest straszna. Jezu, tak mi było tego brak. Dziesięć lat czekałem, żeby mecz poprowadzić. Nagrali nawet mój pierwszy gwizdek. Przyznam, właśnie to oglądałem z żoną. Łezka się w oku zakręciła. Fajnie. Już wiem, że to wróciło.

Reklama

Zaczął pan od meczu Ekstraligi juniorów, Mławianka – Semp. Czy mimo to był stres?

Człowiek jest zahartowany sędziowaniem przy dużych publikach, więc raczej cieszyłem się jak dziecko. Tak po prostu na to czekałem, a rano już cały chodziłem z myślą: niech ten mecz już się zacznie. Tak się zachowuje człowiek, który po dziesięciu latach może znowu robić to, co kocha. Każdy ma jakąś pasję, niech sobie ktokolwiek teraz wyobrazi: co by było, gdyby mu odebrano to, co jest jego pasją. Gdyby mu tego zakazano. Ja zawsze tak podchodziłem do sędziowania. Wiedziałem, że jako piłkarz nie zwojuję świata, doszedłem do wieku juniora, a to sędziowanie do mnie trafiało. Dawało upust energii. Nigdy nie patrzyłem na to przez pryzmat finansowy.

Były dzisiaj w meczu jakieś kontrowersje, trudne decyzje do podjęcia?

Nie. Czułem duży respekt ze strony piłkarzy. Aż trochę byłem zaskoczony. Wiedzieli kto poprowadzi zawody, po meczu zrobiliśmy sobie zdjęcie. Sam mecz z gatunku prostszych.

Co panu tak się podoba w sędziowaniu? To trudne zajęcie. Człowiek się nasłucha, często jest kozłem ofiarnym.

Adrenalina. To, że jesteś w środku najpopularniejszego sportu w Polsce, jesteś w centrum wydarzeń. Zawsze tak to odbierałem. Ludzie pukali się w czoło, gdy mówiłem, że lubię pojechać na B-klasę, A-klasę, IV ligę. Nasłuchać się tych „ch..” i „k…” niedzielną poobiednią porą.

Reklama

Natomiast w niższych liga bywa gorzej niż słuchanie „ch…” i „k…”. To nie było testem dla pasji?

To prawda, sytuacje miałem różne. Pamiętam mecz w okręgówce, po którym czekano na nas pod szatnią sędziowską. Gdy wyjechaliśmy spod obiektu, jechali za nami i próbowali nas zepchnąć z drogi.

Co pan sobie wtedy myślał?

Stwierdziłem, że to wymknęło się spod kontroli, przestało być śmieszne. To rzecz, która podlega pod zarzuty prokuratorskie, bo to jest atak na zdrowie, życie. Coś, co nie miało prawa mieć miejsca, wykraczające poza pewną otoczkę niższych lig.

Mieliśmy kupę takich sytuacji w dawnych czasach, gdzie te stadiony były gorsze, a ochrona nie miała takiej rangi. Schodząc po meczach byliśmy opluwani, wyzywani. Było kilka sytuacji, gdzie niewiele brakowało do rękoczynów. Natomiast ja też nie jestem ułomkiem, jakoś radziliśmy sobie z tym wszystkim. Mogę powiedzieć, że poznałem sędziowanie i od strony pozytywnej, jak i od takiej.

I nie było w panu wtedy zwątpienia?

Nie. Bo choć to były sytuacje, które nie powinny mieć miejsca, tak nie pozwoliłbym, żeby przeszkodziły mi w realizacji celu. Nie jestem takim typem człowieka, chciałem piąć się w górę po szczeblach kariery i udało się. Awansowałem do Ekstraklasy przed trzydziestką.

Był pan najmłodszym arbitrem w lidze, wtedy w ogóle arbitrów przed trzydziestką w lidze spotykało się rzadziej.

Utarło się, że na ten szczebel najwyższy wchodzi się w wieku 32-35 lat. Natomiast wtedy, po czasach korupcyjnych, Kolegium Sędziów postanowiło spojrzeć przyszłościowo i dać szansę młodszym.

Czuł pan zazdrość kolegów?

Tak. Środowisko patrzyło: dlaczego Trochimiuk? Przecież umie sędziować Kowalski z Krakowa i Nowak z Poznania. Dlaczego awansował Trochimiuk z małego Przasnysza? Pewnie ma jakiś układ. Albo pomagał mu prezes. A ja wiedziałem, że na awans po prostu zapracowałem.

Poza tym, że – tak uważam – czułem te mecze, miałem do nich nos, tak podam przykład z przygotowania fizycznego. Ja na początku nie byłem orłem pod względem biegowym. Ale na własną rękę nawiązałem współpracę z trenerem przygotowania fizycznego. To nie tak, że PZPN mnie trenował, że mi to zlecił – po prostu chciałem być lepszy. I nadrobiłem zaległości, a potem niektórych po prostu wyprzedziłem. Prowadzenie się poza boiskiem… powiem tak, jak kiedyś mieliśmy wieczór kawalerski w Warszawie, ja wracałem o 22 do domu, bo następnego dnia miałem mecz w Łęcznej. Niektórzy koledzy o takiej porze dopiero się rozkręcali.

Wie pan, dziś rozmawiamy, został pan oczyszczony z zarzutów korupcyjnych. Natomiast funkcjonował pan wtedy w tym środowisku. Czuć było korupcyjną zgniliznę?

Nie wierzę żadnemu arbitrowi, który był w tamtych latach w środowisku i przekonuje, że nie wiedział co się dzieje. Wszyscy wiedzieli, byli świadomi, że takie rzeczy się odbywają. Mogli nie uczestniczyć, ale wiedzieli. Krążyły opinie – ten sędzia taki, ten owaki. Do tego można dojść, do tego nie można.

Pod pana kiedykolwiek zrobiono podejście?

Nie miałem styczności z propozycjami korupcyjnymi. Strzelam, że miałem opinię osoby, do której lepiej nie dzwonić. Byłem młodym chłopakiem, motywowało mnie to, żeby piąć się w górę w sędziowaniu.

Pamięta pan natomiast mecze, w których czuł, że coś jest nie tak, bo na przykład piłkarze mogli się dogadać między sobą?

Były mecze, podczas których miałem wątpliwości. Zastanawiałem się: kurczę, może coś jest nie tak? Ale nie wiedziałem, czy mam rację. Nie było jakiegoś potwierdzenia w postaci późniejszych zatrzymań wobec uczestników spotkań, co do których miałem wątpliwości.

Przejdźmy do meczu, który położył się cieniem na pana karierze. OKS Olsztyn – Drwęca Nowe Miasto Lubawskie, III liga.

Normalny mecz, runda jesienna, szósta kolejka. Jak się okazało na koniec, był to mecz ostatniego zespołu z liderem. Spotkanie w środku tygodnia, musiałem na nie wziąć dzień wolny od pracy. Pojechałem ze swoimi asystentami, posędziowaliśmy i przygotowywałem się do kolejnych meczów. Dowiadując się w prokuraturze o jaki mecz chodzi, byłem w szoku. Nawet nie pamiętałem tego spotkania. Chodzi mi o to, że prowadziłem mecze ważniejsze, nie wiem, w ostatniej kolejce, przedostatniej, gdzie drużyny o coś walczyły. A tu mecz w III lidze, ta runda jesienna. Pełen szok.

Podstawą było pomówienie ze strony innego arbitra. Kim była ta osoba?

Zazdrosnym kolegą, który pomówił mnie o wręczenie korzyści majątkowej w wysokości pięciu tysięcy złotych. Ta osoba nie zasłużyła, żeby używać jej nazwiska. Ewentualnie jedną literę, tak jak ja musiałem go używać przez dziesięć lat.

On też był wtedy w III lidze, natomiast spotkaliśmy się dopiero później, przy okazji jakichś egzaminów. W momencie prowadzenia tamtych zawodów, ja tej osoby nie znałem. Potem awansowałem, ta osoba została.

Miał pan okazję z tym człowiekiem rozmawiać już po zatrzymaniu?

Tylko przy okazji konfrontacji w prokuraturze. Zeznania tej osoby były zderzane z moimi wyjaśnieniami przed sądem.

Jakie to uczucie, spotkać człowieka, który zrujnował panu sędziowską karierę?

Co mogę powiedzieć. Na pewno gdybyśmy spotkali się z dala od sali sądowej, używałbym innych słów.

Jaka była jego linia argumentacji?

Jego linia była taka, że ta osoba dostała pieniądze na załatwienie tego meczu od prezesa klubu, aby przekazać je mojej skromnej osobie. Tymczasem nie miałem z tą osobą kontaktu. Prezes klubu też zeznał, że pieniędzy na ten mecz nie dawał. Straszne jest to, że nic się nie zgadzało, a wyszło z tego dziesięć lat.

Pamięta pan na pewno dobrze ten dzień, kiedy zgłosiły się po pana służby.

Mama zadzwoniła o szóstej rano z informacją, że przyszli po mnie do domu rodzinnego agenci CBA. Tam byłem zameldowany, natomiast mieszkałem w bloku z żoną i dzieckiem. Spakowałem się, wziąłem kosmetyczkę, przyjechałem. Okazano mi dokumenty, gdzie według postanowienia prokuratora mają mnie zatrzymać i przywieźć. Pojechaliśmy do Wrocławia. Byliśmy tam o 13, natomiast pan prokurator nie miał dla mnie czasu, więc spędziłem noc w izbie zatrzymań. Dopiero następnego dnia rano dowiedziałem się o jaki mecz chodzi, a agenci CBA chcieli wpłynąć na moją psychikę:

– Lepiej niech się pan przyzna, tak będzie lepiej dla każdego. Bo nie wróci pan do domu przez najbliższe trzy miesiące, a ma pan żonę i małe dziecko.

Od początku nacisk.

Chcieli mnie złamać. No ale jak złamać, miałem się przyznać do czegoś, czego nie zrobiłem? Nie ma takiej możliwości. Złożyłem od razu obszerne wyjaśnienia. Mój mecenas powiedział, że mogę odpowiadać na pytania, ale nie muszę. Natomiast odpowiadałem na wszystko, bo nie miałem nic do ukrycia. Chciałem zeznać wszystko, co wiem.

Te wyjaśnienia już rozjeżdżały się z pomówieniami w kolejnych szczegółach. Sam też zgłosiłem się na prywatne badania wariograficzne. Szukałem wszelkich możliwości, żeby udowodnić swoją niewinność. Nie było bilingów telefonicznych między mną a pomawiającym. Nie zgadzał się samochód, którym podobno przyjechałem na spotkanie, bo nigdy takiego samochodu nie mieliśmy. Takich szczegółów była masa.

Ciekaw jestem tej nocy na izbie zatrzymań. To jednak duże przeżycie dla kogoś, kto wcześniej normalnie żył i jest pierwszy raz w takim miejscu.

Inne osoby na izbie zatrzymań bały się mnie. To byli miejscowi, którzy siedzieli tam za pobicie. Pytali mnie:

– Co ty nawywijałeś, skoro wieźli cię 450 kilometrów?

Miał pan możliwość rozmowy z rodziną?

Nie, tego pierwszego dnia żadnego kontaktu. Tylko z moim obrońcą, on przekazał informacje. Natomiast też nie wiedział wszystkiego – kiedy ja wrócę chociażby. Dla rodziny to było gorsze niż dla mnie, bo oni nie wiedzieli co się ze mną dzieje. Natomiast ja wtedy byłem względnie spokojny, bo święcie przekonany, że chodzi o jakiś błąd i jak tylko przeanalizują sytuację, to sprawa zostanie umorzona i za kilka tygodni normalnie wrócę do sędziowania. Każdy laik by zobaczył te dokumenty, to doszedłby do wniosku, że tu się nic nie trzyma kupy.

To dlaczego to poszło takim tokiem?

Podpięli mnie do większego aktu oskarżenia. Liczyli, że skoro tam są głośne nazwiska, które zasiadały ze mną na ławie oskarżonych, to sąd po prostu wszystkich skaże, a przy okazji tego Trochimiuka. Sprawa sama jest słaba, ale w połączeniu z innymi pewnie przegra. Ale tu sąd fajnie rozebrał całą sprawę na czynniki pierwsze.

To dlaczego to musiało trwać dziesięć lat?

Wie pan, tych osób było dużo, każdy miał swoich świadków do przesłuchania. Nie stawiali się. Wyznaczano kolejne terminy. Naprawdę kilkadziesiąt razy jeździłem do Poznania, nie raz tylko po to, by okazało się, że ktoś się nie stawił. Rozprawa trwała 5 minut, wyznaczano kolejny termin i wracałem do Przasnysza.

Brak szacunku do pana czasu.

Ciężko powiedzieć, czy to chodzi o szacunek, widać tak ten system sądowniczy działa. Ciężko gdzieś mieć pretensje, nie wiem, do jakiegoś jednego sędziego. Pewnie też chciałby to wszystko rozwiązać szybciej. Ja staram się zrozumieć, czasu już nie cofnę. Nie zmienię przeszłości.

Sprawa wydarzyła się też tuż przed tym, gdy sędziowie przechodzili na zawodowstwo.

Tak, myślę, że w perspektywie roku, maksymalnie dwóch, byłbym sędzią zawodowym. Wtedy jeszcze łączyłem to z pracą. Masa wyrzeczeń – praca do 16, potem trening, weekendy na sędziowaniu, a wiadomo, jeszcze rodzina. Nie jest to łatwe połączenie. Nie ukrywam, jak widzę kolegów, którzy dziś mogą tylko sędziować, to na pewno jest to bardzo korzystna sytuacja.

Gdzie pan pracował?

W firmie energetycznej, gdzie byłem kierownikiem obszaru, odpowiedzialnym za kilkadziesiąt osób.

Czy ta sprawa skomplikowała panu też sprawy zawodowe?

Nie, ponieważ mój pracodawca zachował się bardzo fair w tej sprawie, w zasadzie był dużym wsparciem. Ale co tu kryć – przez dziesięć lat byłem w Przasnyszu Radosławem T. Po zatrzymaniu rozpisywały się o mnie wszystkie gazety lokalne. Byłem na pierwszych stronach. Teraz, po dziesięciu latach, niektóre osoby były zdziwione:

– A, to ty broniłeś się jeszcze?

Wszyscy mnie pogrzebali. Było mnóstwo osób, które myślały, że zostałem skazany. Negatywnych komentarzy była masa na portalach. Mogłem wtedy liczyć na wsparcie rodziny i najbliższych przyjaciół.

Dwa lata temu przeprowadziłem rozmowę ze swoim synem, który gra w piłkę. Często mnie pytał: tata, czemu nie sędziujesz? Wyjaśniłem mu czym to jest spowodowane, żeby nikt mu nie powiedział czegoś w szkole czy gdzieś: a, bo twój ojciec to łapówkarz, sprzedawczyk. Żeby był przygotowany, znał sprawę. Mnie samego, przyznam, już nudziło tłumaczenie się. Kogo nie poznawałem, był zainteresowany o co chodziło, jak to się stało.

A jak, tuż po zatrzymaniu i w miesiącach następnych, zareagowało pana zdaniem środowisko?

Powiem szczerze, odciąłem się. Byłem zły na to środowisko. Sędziowskie, piłkarskie. Nie chciałem niczego komentować.

Dziś jak pan ocenia reakcję środowiska sędziowskiego, już po uniewinnieniu?

Mam wrażenie, że otrzymałem to, czego oczekiwałem. Natomiast ta meta będzie dopiero, gdy zagwiżdżę w meczu Ekstraklasy. To będzie prawdziwy pokaz, że PZPN sprostał zadaniu, zrobił wszystko, żeby gdzieś tam naprawić chociaż w minimalnym stopniu te moje stracone dziesięć lat.

Nie oczekuję, żeby wyznaczono mi w przyszłym tygodniu mecz Ekstraklasy. Oczekuję przedstawionej ścieżki powrotu, która, jeśli poprę ją swoimi umiejętnościami, zaprowadzi mnie ponownie do meczu Ekstraklasy. Liczę się z tym, więcej, wiem, że potrzebuje najpierw meczów w niższych ligach. Zarys tego powrotu powstał, choć lockdown troszkę go utrudnił; pewnie za trzy tygodnie ruszy IV liga na Mazowszu, mam posędziować dwa mecze. Będą filmowane, tak ustaliliśmy z przewodniczącym kolegium, więc zobaczymy jak wypadnę. Później pojadę na III ligę, to także będzie mecz podwójnie analizowany. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to w maju powiem: sprawdzam. Jeśli będę gotowy, to nie widzę powodu, żebym nie miał sędziować II ligi, I ligi, a na koniec sezonu Ekstraklasy.

Chciałby pan sędziować Ekstraklasę jeszcze w tym sezonie?

Tak, w przedostatniej lub ostatniej kolejce.

A jako asystent przy VAR na przykład, czy tylko jako główny?

VAR może być problemem, bo trzeba odbyć szkolenia VAR-owskie, a to teraz jest utrudnione. Ale nie – chodzi mi o bycie sędzią głównym. Czuję się dobrze. Jestem przygotowany. Jeśli przewodniczący będzie widział, że tak jest, to według mnie nie ma przeciwwskazań, żebym poprowadził mecz.

Jak się rozmawiało ze Zbigniewem Przesmyckim? Wiem, że dzwonił.

Dobrze. Pracowaliśmy wspólnie jeszcze przed moim zatrzymaniem, był wtedy wiceprzewodniczącym odpowiedzialnym za szkolenie, czyli był de facto moim szkoleniowcem. Troszkę przepracowaliśmy tych tematów szkoleniowych. Zna mój warsztat sędziowski, wie jaką jestem osobą. A uważam, że wtedy, w momencie zatrzymania, byłem jednym z najlepszych sędziów Ekstraklasy.

Panie Radosławie, kibicuję pana sprawie, natomiast nie ukrywam, spodziewałem się, że może jakiś rok przesędziuje pan na niższym poziomie w ramach przygotowania, ten sezon już się powoli kończy.

Biorę pod uwagę taki scenariusz, ale na razie nastawiam się na szybszy. Czekałem dziesięć lat, poczekałbym jeszcze pół roku, ale uważam, że dalej potrafię sędziować. Fizycznie przygotowywałem się od roku. Prywatnie wynająłem trenera od przygotowania wydolnościowego. Powiedziałem sobie, że gdy sprawa się kończy, nie mogę stracić ani dnia – muszę być w takiej formie, że gdyby sprawa skończyła się rano, ja byłbym przygotowany, by popołudniu prowadzić zawody na poziomie Ekstraklasy.

Czy są podstawy do odszkodowania finansowego?

Wobec PZPN?

Wobec kogokolwiek.

W mojej głowie są. Natomiast tak prawnie, czy to jest do udowodnienia… Nie wiem, nie byłoby łatwe.

Kolejne dziesięć lat po sądach.

No właśnie. Gdzie po dziesięciu latach mógłbym się dowiedzieć: niech pan Trochimiuk się cieszy, że jest uniewinniony i tyle. Uważam, że jestem osobą pokrzywdzoną. Natomiast PZPN traktuję jak swojego partnera, współpracowaliśmy razem 13 lat.

A prokuratora?

W mowie końcowej powiedziałem, że jestem pełen podziwu dla prokuratury we Wrocławiu, bo wykonali kawał świetnej roboty w środowisku sędziowskim. To, że pozmieniało się, to ich zasługa. Wyczyścili środowisko z bagna i za to im dziękuję. Mam za złe i zawsze będę miał, że ich nietrafioną decyzją czy osądem straciłem dziesięć lat, ale nie można zapomnieć o szerszym spektrum.

Sądząc po tym, w jak młodym wieku pan sędziował Ekstraklasę, miał pan duże szanse na zostanie arbitrem międzynarodowym.

Dwóch arbitrów kończyło karierę, robiły się dwa wolne miejsca i pewnie miałbym duże szanse. Myślę, że byłbym. To szansa, która nie wróci, tego również szkoda. Taki sobie cel wyznaczałem. Kiedyś mówiłem znajomym, jeszcze sędziując nisko, że chcę awansować do Ekstraklasy i wysłuchać na środku hymnu Ligi Mistrzów. Pukali się w głowę. Natomiast jak awansowałem, już patrzyli inaczej. Tej Ligi Mistrzów już pewnie nie spełnię, ale Ekstraklasa mnie kręci, po prostu chciałbym tam być.

Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy

Piotr Rzepecki
2
Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
14
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Komentarze

21 komentarzy

Loading...