Reklama

Michał Walski: Z perspektywy czasu trochę żałuję, że wyjechałem ze Szczecina

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

19 marca 2021, 12:10 • 10 min czytania 2 komentarze

Gdy Michał Walski w wieku 16 lat zadebiutował w Ekstraklasie, nie spodziewał się, że w przyszłości będzie musiał pokonać tak wiele zakrętów na swojej piłkarskiej drodze. Zaliczył z Ruchem Chorzów trzy spadki z rzędu. Następnie tylko dzięki treningom indywidualnym z zaprzyjaźnionym trenerem ze Szczecina był w stanie utrzymać się w formie. Dopiero w Nowym Sączu odnalazł spokój i stabilizację. Jak wspomina finałowy mecz z Legią Warszawa w Mistrzostwach Polski Juniorów? Co czuł przed premierowym występem w barwach Pogoni? Czy planował dać sobie spokój z profesjonalnym futbolem? W jaki sposób koledzy wyróżnili go, gdy wreszcie utrzymał się w lidze? Co wpłynęło na bardzo dobrą dyspozycję Sandecji? Zapraszamy. 

Michał Walski: Z perspektywy czasu trochę żałuję, że wyjechałem ze Szczecina
29 listopada 2013 roku to jeden z twoich najszczęśliwszych dni w przygodzie z piłką?

Tego dnia zadebiutowałem w Ekstraklasie w meczu przeciwko Zawiszy Bydgoszcz. Zdecydowanie przywołuje to u mnie miłe wspomnienia. W końcu nie każdemu 16-latkowi udaje się tak szybko zagrać w najwyższej lidze i to na dodatek w pierwszym składzie.

Tuż przed spotkaniem dowiedziałeś się, co cię czeka?

Trenerem był wówczas Dariusz Wdowczyk i z tego, co pamiętam, trener Stolarczyk zastępował go na ławce. Natomiast już kilka dni przed meczem zakomunikowali mi, że być może otrzymam szansę debiutu. No, i się udało.

Mocno stresowałeś się przed tym występem?

Był lekki stresik, ale gdy wyszedłem już na boisko, wrócił luz, nerwy odeszły na bok. Nie ukrywam, że było to dla mnie bardzo dużo wydarzenie. Wcześniej grałem raptem w rezerwach lub juniorach, a tu nagle mój występ obserwowało kilka tysięcy osób na trybunach oraz publiczność przed telewizorami. Myślę, że ostatecznie nie wypadłem źle w tym spotkaniu.

Potem otrzymałeś jeszcze szansę gry od Jana Kociana, a następnie Czesława Michniewicza.

Tak naprawdę najwięcej okazji do występów dostałem od trenera Michniewicza. Czułem, że wierzy we mnie i obdarzył mnie zaufaniem. Gdy już awansowaliśmy do “ósemki”, trochę tych minut udało mi się wówczas złapać.

Reklama
Pewnie żałujesz, że w tamtym czasie nie obowiązywał przepis o młodzieżowcu? Myślisz, że twój licznik występów w Ekstraklasie byłby wtedy bardziej nabity?

Może i tych meczów miałbym więcej na koncie. Trudno. I tak jestem zadowolony z tego, ile tych szans otrzymałem. Mam nadzieję, że kiedyś powiększę tą liczbę.

Dość szybko zdecydowałeś się wyjechać z rodzinnego Tarnobrzegu do Szczecina. W tak młodym wieku przeniosłeś się z jednego końca Polski na drugi. Początki w nowym miejscu zamieszkania były dla ciebie trudne?

Pierwsze miesiące były dla mnie średnie: ani dobre, ani złe. Wiadomo większe miasto, daleko od rodziny, nowi ludzie, ale wcześniej troszkę poznałem chłopaków z Pogoni, którzy występowali ze mną w kadrach młodzieżowych. Pomagali mi się zaaklimatyzować w Szczecinie, tak więc zmiana otoczenia była dla mnie ciut łatwiejsza.

Generalnie mieliście dobrą kapelę do grania. Oprócz ciebie w juniorach lub rezerwach Pogoni występowali także: Sebastian Kowalczyk, Marcin Listkowski, Jakub Piotrowski czy Gracjan Jaroch.

Marcin z Kubą przyjechali do Szczecina rok później. Z nimi w składzie zagraliśmy w finale Mistrzostw Polski Juniorów w 2016 r. Niestety, ostatecznie nie udało nam się zgarnąć głównego trofeum. Szkoda, bo byliśmy blisko pokonania Legii.

W spotkaniu rewanżowym w Szczecinie oglądało was prawie sześć tysięcy ludzi. Kibice zrobili kapitalną oprawę. Słodko-gorzki mecz dla was. Z jednej strony mogliście poczuć atmosferę wielkiego święta, z drugiej zaś roztrwoniliście dwubramkową zaliczkę uzyskaną w Warszawie.

Oj tak. Jest niedosyt. Kto wie, jakby to się potoczyło, gdyby Gracjan Jaroch nie dostał dyskusyjnej czerwonej kartki na początku drugiej połowy. Sądzę, że bez osłabienia, dalibyśmy radę do końca dociągnąć korzystny wynik i zdobyć złoty medal. Ale pamiętajmy też, w jakim składzie zagrała wówczas Legia. Między innymi: Radosław Majecki, Sebastian Szymański, Konrad Michalak i Mateusz Wieteska. Ogólnie roczniki 97’ i 98’ były bardzo mocne. Gdy jeździłem na kadrę, był też z nami Dawid Kownacki, Bartek Drągowski. Mieliśmy bardzo dobrą ekipę.

Skoro poruszyliśmy temat roczników, to w wieku 24 lat czujesz się już dojrzałym zawodnikiem?

Trochę już przeszedłem w tej piłce, więc mam jakieś tam doświadczenie. Teraz ja mogę podpowiedzieć coś młodszym zawodnikom. Jeżeli w wieku 16 lat zadebiutowałem w Ekstraklasie, to teoretycznie powinienem mieć więcej rozegranych meczów na tym poziomie. Cóż, potoczyło się, jak potoczyło. Czasu nie cofnę. Teraz jestem w Sandecji. To dobre miejsce do rozwoju. Są tu fajni ludzie. Nie patrzę już wstecz. Wiadomo, że nie jestem już młodzieniaszkiem, ale mam podstawy ku temu, by wierzyć, że najlepsze jeszcze przede mną.

Reklama
Gdy skończyłeś wiek juniora, przeszedłeś z Pogoni do Ruchu Chorzów. Uważasz, że trochę zasiedziałeś się w drużynie „Niebieskich”?

Do Ruchu przychodziłem z myślą, że naprawdę dostanę więcej szans w kontekście gry w Ekstraklasie. Działacze z Chorzowa byli mną zainteresowani, skorzystałem z ich oferty, ale wtedy trudno było przewidzieć, że tak to wszystko będzie wyglądać. Zderzyłem się ze ścianą, bo tych spotkań niewiele zaliczyłem. Chodzi mi stricte o Ekstraklasę. Dodajmy do tego dwa lub trzy miesiące opóźnień z wypłatami. Musiałem wynająć mieszkanie w większym mieście, jakoś żyć, a pieniędzy nie otrzymywaliśmy na czas. Wiele mnie to nauczyło. Dla młodych zawodników to też może być nauczka, że nie zawsze jest tak kolorowo, jak się nam wydaje. A co do drużyny, to może zabrzmi dziwnie, ale my nie mieliśmy złego zespołu. Jednak wiele czynników, głównie organizacyjnych, nie sprzyjało nam.

No, ale dobrych wyników nie było. Zaliczyłeś z Ruchem trzy spadki z rzędu.

To prawda. Te spadki trochę siedzą mi w głowie. Do końca życia będę je pamiętał. Z CV też ich nie wymażę. Życie piłkarza nie zawsze jest jak z bajki. Z perspektywy czasu trochę żałuję, że wyjechałem ze Szczecina. No cóż, taką wtedy podjąłem decyzję.

A jak funkcjonowała szatnia już w ostatnim sezonie, gdy Ruch znajdował się na poziomie 2. ligi? Trudno o dobrą atmosferę, gdy praktycznie cały czas dostaje się w czapę.

To bardzo bolesne doświadczenie. Niby masz zespół złożony z doświadczonych graczy, jest pewien potencjał, a kompletnie nie idzie na boisku. I w sumie nikt nie wie dlaczego. Każdy z nas chciał, jak najlepiej się zaprezentować. Brakowało nam też szczęścia, wszystkiego po kolei. To oczywiste, że nie tryskaliśmy humorami, ale kibice nieustannie nas wspierali, pomagali. Dzięki temu psychicznie było nam łatwiej.

W ostatnim meczu sezonu, gdy spadliście z Ekstraklasy, nie było tak sympatycznie.

U kibiców emocje wzięły górę. Ich złość była ogromna i wyładowali ją na nas. Ale w 1. czy 2. lidze wszędzie za nami jeździli, na meczach domowych głośno dopingowali. Tamten incydent z czasem można było wybaczyć. Mam szczerą nadzieję, że Ruch awansuje w tym sezonie na poziom centralny. Utrzymuję stały kontakt z niektórymi chłopakami. Staram się oglądać mecze i kulisy.

Dlaczego  po odejściu z Ruchu miałeś problemy ze znalezieniem klubu? Ponoć przez pewien czas musiałeś samemu trenować.

Tak, przez jakiś czas trenowałem indywidualnie. Po takim okresie nie było mi łatwo dostać angażu w 1. lidze, w jakimś solidnym klubie. Moją formą zajmował się wówczas trener Adam Gołubowski, który de facto ściągnął mnie kiedyś do Szczecina. Był wtedy szkoleniowcem trzecioligowych rezerw i bardzo często miałem okazję w nich występować. Gdy dowiedział się, że mam problemy, zaoferował swoją pomoc i przez chwilę znowu współpracowaliśmy. W końcu pojawiła się propozycja, by przyjechać do Nowego Sącza na testy do trenera Kafarskiego. Myślę, że bez pomocy trenera Gołubowskiego nie zaliczyłbym  dobrego wejścia do Sandecji.

W tym trudnym momencie pojawiła się u ciebie myśl, by dać już sobie spokój z nieco poważniejszym graniem i poszukać sobie jakiejś drużyny w 3. lub 4. lidze?

Miałem ogromne wsparcie ze strony rodziców. Szczerze? Nie myślałem, by rzucić plany w cholerę i zejść niżej. Gdybym zaczął występować w 3. lidze, mógłbym tam zostać już na dobre. Bardzo cieszę się, że Sandecja zaufała mi. Dzięki temu mogłem odbudować swoją formę.

Gdy w zeszłym sezonie walczyłeś z nią o utrzymanie w 1. lidze, miałeś już w głowie najgorsze wizje?

Oczywiście, że tak. Nawet koledzy z szatni żartowali, że jestem jak żaba – czwarty sezon z rzędu mogę spaść z ligi. Całe szczęście udało nam się wywalczyć utrzymanie. Po sezonie dostałem też od drużyny pamiątkową statuetkę z tej okazji. To było śmieszne, ale i jednocześnie miłe. Podśmiechujki były ze mnie – nie powiem, że nie. Z kolei trzeba podchodzić do wielu spraw z dystansem. Zresztą, nie tylko ja zaliczałem spadki i nie tylko ode mnie to zależało. Kilka osób spisało mnie już na straty, tak że cieszę się, że wciąż jestem blisko Ekstraklasy.

Wielu dobrze zapowiadających się chłopaków przepadło. Ty masz jeszcze szansę na powrót Ekstraklasy.

Kilku kolegów z kadry młodzieżowej występuje za granicą, a niektórzy już tylko kopią sobie gdzieś niżej. Wtedy nigdy nie powiedziałbym, że tak się stanie. Moim marzeniem jest powrót na ligowe szczyty i myślę, że to nie jest wielka sfera fantazji. Natomiast teraz skupiam się na Sandecji i tym, co jest tu i teraz.

Co sprawiło, że jesteście teraz w takim gazie?

Po tych dziesięciu porażkach i jednym remisie mówiono o nas: pewny spadkowicz. Nie jestem w stanie dokładnie wytłumaczyć przyczyn tak diametralnej poprawy naszej gry i wyników. Po przyjściu trenera Dudka po prostu coś ruszyło. Nie chcę zwalać winy na trenera Mandrysza, bo to bardzo dobry fachowiec.  Jednak czegoś nam brakowało, pod koniec nie był już w stanie do nas trafić. Może inne zadania treningowe wpłynęły na naszą lepszą postawę. Wiemy, co chcemy robić na boisku, jak chcemy grać. Nasza obecna passa – dziesięć meczów z rzędu bez porażki – może robić wrażenie, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę wcześniejsze problemy.

Mieliście jesienią trochę covidowych perypetii. Przygotowanie fizyczne okazało się kluczem do tak dobrej dyspozycji?

Nie chcę na siłę nas tłumaczyć, ale za trenera Mandrysza mieliśmy praktycznie dwie kwarantanny, trenowaliśmy w małych grupach. Sprawiało nam to kłopot. A co do formy fizycznej – teraz czujemy się naprawdę dobrze. Piłkarsko także. Obóz był solidny i ciężko pracowaliśmy na nim. Plus mamy też chłopaków na zmiany, którzy potrafią dać impuls.

Spora część waszej drużyny ma coś do udowodnienia. Kilku chłopaków, to zawodnicy po przejściach. Włącznie z trenerem Dudkiem, dla którego ostatnie sezony były gorzką pigułką do przełknięcia.

Nie ma jakiejś wielkiej napinki. Chcemy w każdym kolejnym meczu zdobywać trzy punkty, aby w miarę spokojnie się utrzymać. Mamy fajny zespół – mieszanka młodości z doświadczeniem. Dobrze się to razem komponuje i uzupełnia. Są zawodnicy, którzy już kilka lat występują w Sandecji, mocno związali się z tym klubem, z tym miastem i bardzo im zależy na wynikach. Kilku chłopaków chce się wypromować. Nikt z nas nie odpuszcza, każdy z nas ma swoją motywację do pracy.

Pracujesz nad tym, by poprawić liczby? Trochę brakuje ci bramek i asyst.

Obecnie mam więcej zadań defensywnych niż ofensywnych. Czasami staram się oddawać strzały, gdy jest ku temu okazja. Dawniej, jeszcze w czasach juniorskich, uderzenia z dystansu były moim atutem. Pewnie mogłem mieć lepsze liczby, tylko oprócz goli i asyst, trzeba też wykazywać się w innych aspektach gry. Nie zawsze punkty w klasyfikacji kanadyjskiej są najważniejsze.

To, że masz 169 wzrostu uważasz za swoją wadę czy zaletę?

Kiedyś mówili mi, że mogę mieć przez to problemy, by zajść daleko. Zwłaszcza że na mojej pozycji – numer „6” i „8” przydałoby się kilka centymetrów więcej, ale czasami mój wzrost jest zaletą. Jestem nieco szybszy, bardziej zwinny od rywali. Tylko w przypadku górnych piłek mam już kłopot z wygraniem pojedynku główkowego. Staram się też sprytem nadrabiać braki i myślę, że nawet się to udaje.

Słyszałem, że dość mocno interesujesz się futbolem. To nie tylko tak, że wychodzisz na trening, w weekend zagrasz mecz i na tym koniec?

Staram się śledzić na bieżąco naszą ekstraklasę oraz 1. ligę. Nie jest dla mnie karą, gdy muszę obejrzeć spotkanie z udziałem przyszłego rywala. Zresztą nie robię tego z przymusu, to jest pomocne dla mnie – wiem, na co lub na kogo mam uważać. A zajawką do piłki zaraził mnie tato, który też kiedyś był piłkarzem.

Rozmawiał Piotr Stolarczyk

fot. newspix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

2 komentarze

Loading...