Reklama

“Zielonogórzanie mogą chłonąć sport bez względu na dyscyplinę”. Lechia przebija się do kibiców

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

16 marca 2021, 15:54 • 13 min czytania 14 komentarzy

Zielona Góra to obecnie największe miasto w Polsce, które nigdy nie miało klubu w Ekstraklasie, a województwo lubuskie jest określane mianem piłkarskiej pustyni. Generalnie futbol od wielu lat znajduje się tam w cieniu rywalizacji żużlowej i sukcesów koszykarzy. Natomiast zbyt dużym uproszczeniem byłoby doszukiwać się problemów zielonogórskiej piłki tylko i wyłącznie w tym, że nie wzbudza ona takiego zainteresowania jak speedway. Wiele innych czynników wpłynęło na ogromny futbolowy kryzys – brak spójnej wizji i cierpliwości w realizacji założeń, konflikty działaczy, opłakany stan infrastruktury stadionowej.

“Zielonogórzanie mogą chłonąć sport bez względu na dyscyplinę”. Lechia przebija się do kibiców

Jednak od pewnego czasu w mieście słynącym z corocznego święta “Winobrania” można dostrzec pewien progres. Środowisko piłkarskie nawiązało nić porozumienia, a dzięki temu jest możliwa spokojna praca u podstaw z młodzieżą i systematyczny rozwój zespołu seniorskiego.

Zielona Góra od 2014 r. nie ma swojego przedstawiciela na piłkarskim poziomie centralnym i w najbliższym czasie nie zanosi się na to, by nastąpiła w tej kwestii jakaś zmiana. Dwa lata temu działacze powrócili do historycznej nazwy „Lechia” i rozpoczęło się kolejne „nowe rozdanie”. Przez ten czas udało im się połączyć siły z dzielnicowym, czwartoligowym  klubem – TS Przylep. Uległy też poprawie kontakty z miastem, a zarząd stara się kroczyć wyznaczoną drogą. Drogą, która ma poprowadzić w ciągu kilku lat do 2. ligi.

ODBUDOWA MARKI

Nadrzędnym celem działaczy jest zbudowanie tożsamości klubowej, by mieszkańcy mogli identyfikować się z Lechią. Konieczne było zakomunikowanie lokalnej społeczności – jesteśmy, odradzamy się, mamy swoją wizję i filozofię funkcjonowania zespołu. Tylko – no właśnie – aby odbudować zaufanie kibiców, potrzeba czasu.

Nie chcę mówić, że nie było potencjału, ale wcześniejsze działania marketingowe, mimo chęci były wyrywkowe, epizodyczne. Gdy zaproponowano mi, abym zajął się klubowym marketingiem, zgodziłem się i dostałem wolną rękę w działaniach. W minionych latach nie było o nas głośno. Prawie nikt nie wiedział, że mamy zespół złożony z miejscowych chłopaków, nie dostrzegano naszych działań. Sami musieliśmy wyjść do ludzi. Rozwinęliśmy social media. Stworzyliśmy dział marketingu na zasadzie pro bono. Wszyscy pracujemy jako zapaleńcy. Powołaliśmy także do życia klub biznesowy „BiznesNaDobre”. Zrzeszamy w nim 70 podmiotów działających w różnych formach. Wyprodukowaliśmy gadżety dla kibiców. Patrząc zupełnie obiektywnie, to wykonaliśmy kawał dobrej roboty. To jak z doprowadzeniem do porządku długo nieużywanego samochodu. Trzeba było go posprzątać, wymienić kilka części, trochę zmienić wygląd – opowiada Konrad Komorniczak, dyrektor ds. marketingu.

Reklama

A może zielonogórzanie po prostu nie potrzebują futbolu na poziomie centralnym i wystarczają im sukcesy w innych dyscyplinach?

– Zielonogórzanie kochają sport i są go w stanie chłonąć z trybun bez względu na dyscyplinę. Spory procent kibiców – szacowałbym go nawet na 15-20% – śledzi doniesienia lub odwiedza areny zmagań zarówno koszykarskich, żużlowych, jak i piłkarskich. Nie wspominając innych dyscyplin. Sam zaliczam się do tych osób. Zielona Góra czeka z utęsknieniem na piłkę na wysokim poziomie, której my musimy jej w końcu dostarczyć. Na razie naszym oknem na świat jest Puchar Polski. Gdy dwa sezony temu mierzyliśmy się na swoim stadionie z Wigrami Suwałki (a to nie klub z Ekstraklasy) sprzedane były wszystkie bilety. Policja musiała zamknąć ulicę i kierować ruchem. Jak mówili starsi kibice pierwszy raz od 20 lat z powodu piłki nożnej. Ale również przed pandemią atrakcyjne mecze 3. ligi oglądało na „Dołku” 700-800 osób.

To duże zainteresowanie biorąc pod uwagę fakt, w której lidze gramy i przede wszystkim, gdy spojrzymy na naszą skromną, na razie, stadionową infrastrukturę. Na piłkarskie wydarzenia czeka całe miasto. Dzieciaki w Akademii, ich rodzice, piłkarze, i my działacze. Dlatego jest o co i dla kogo grać. Jest dla kogo walczyć – tłumaczy Komorniczak.

SPÓJNA WIZJA KLUCZEM DO STABILIZACJI

W minionej dekadzie, co rusz tylko zmieniały się nazwy klubów i koncepcje budowania zespołu, ale zupełnie nie miało to przełożenia na poprawę sytuacji. Panował jeden wielki chaos. W 2012 r. nastąpiło połączenie z UKP i drużyna występowała jako “Stelmet UKP”. W międzyczasie żużlowi kibice założyli stowarzyszenie o nazwie “Falubaz”, awansowali do kolejnych lig i po pewnym czasie UKP weszło w ich struktury. Klub z myszką w herbie przez kilka lat krążył między 3. a 4. ligą. W pewnym momencie nie było możliwe takie funkcjonowanie – wyczerpała się pewna formuła. Potrzebne były zmiany, mocny impuls.

Konrad Komorniczak: – Dla nas wyszło to na korzyść, że powróciliśmy do historycznej nazwy. O jej zmianę poprosił klub żużlowy, a my dzięki temu zyskaliśmy pełną suwerenność. Nawiązaliśmy do tradycji piłkarskich w naszym mieście. Lechia pod koniec latach 90. występowała w 2. Lidze i to z nią kojarzą się najlepsze lata zielonogórskiej piłki. Właściciel klubu, Karol Krępa (posiada 100 procent udziałów w sp. z o.o. – przyp. red), porozumiał się w tej kwestii z działaczami Falubazu i poprzednimi właścicielami i od dwóch lat działamy jako niezależny podmiot. W klubie pracuje charytatywnie prezes Maciej Murawski, wiceprezes, Karol Krępa oraz moja osoba. Ponadto sam jestem sponsorem. Z działaczy tylko dyrektor zarządzający, Krzysztof Stacewicz, pobiera wynagrodzenie.

Wreszcie działamy według spójnej wizji. Dawniej było straszne rozczłonkowanie: mnóstwo akademii, prywatnych szkółek porozrzucanych po całym mieście. W skrócie: wiele frontów, za to brak współpracy i wspólnego pomysłu na rozwój futbolu w naszym mieście Był moment, gdy jeszcze jako Falubaz walczyliśmy w 4. lidze z TS Przylep. Ale usiedliśmy do jednego stołu z prezesem rywala i doszliśmy do wniosku, że dla dobra zielonogórskiej piłki musimy połączyć siły. Bez konsensusu nie ruszylibyśmy z miejsca.

Reklama

Nikt już nie obiecuje gruszek na wierzbie, nie snuje dalekosiężnych planów, choć po cichu wszyscy liczą, że w końcu na horyzoncie pojawi się szansa na awans do 2. ligi.

Lechia jest budowana na bazie lokalnej młodzieży i kilku doświadczonych zawodników. W projekt zaangażował się między innymi Maciej Murawski (sześciokrotny reprezentant Polski, uczestnik mundialu 2002). Niedawno został prezesem, a wcześniej pełnił funkcję doradczą dyrektora sportowego, pilnując wypracowanej przez siebie wizji sportowej. Co ciekawe, kilkanaście lat temu piastował stanowisko trenera, gdy klub występował jeszcze na poziomie centralnym.

– Gdy przychodziłem do drużyny, nie byłem zdziwiony tym, co zastałem. Zanim zostałem prezesem, również byłem blisko zespołu, choć zdecydowanie więcej czasu poświęcałem akademii. Jestem stąd, to moje miasto, więc kiedy poproszono mnie o pomoc, nie odmówiłem. Nie zakładaliśmy sobie żadnego planu, że w tyle i tyle lat musimy dostać się, dajmy na to, do 1. ligi. W polskich zespołach, jak ktoś mówi o wielkim planie, to zwyczajnie kłamie. Naszym celem jest rozwój młodzież. Musimy dawać szanse młodym zawodnikom, uczyć ich zawodowej piłki  – mówi Maciej Murawski, prezes Lechii Zielona Góra.

I dodaje: – Byłaby to super sprawa, jakby kiedyś udało nam się awansować wyżej. Nie jest to jakieś marzenie ściętej głowy. Dawniej Lechia grała na drugim poziomie rozgrywkowym. Na mecze przychodziło sześć tysięcy kibiców. Dziś to raczej nierealne. Ludzie w naszym mieście mają inne atrakcje. Jest u nas klub koszykarski, który praktycznie co sezon zdobywa mistrzostwo Polski. Jest także żużlowy Falubaz. Ja sam jestem kibicem zespołów innych dyscyplin z Zielonej Góry i cieszę się, gdy triumfują.

*

Pierwszy zespół w zdecydowanej większości opiera się na zawodnikach z miasta i okolic. Aktualnie zajmuje siódme miejsce w grupie 3. III ligi. Po dwóch sezonach przerwy powrócił Martins Ekwueme. Ponadto w kadrze trzecioligowca znajduje się były reprezentant Polski – Łukasz Garguła. Służy pomocą oraz doświadczeniem dla młodszych kolegów z zespołu. Włodarze i trenerzy doskonale zdają sobie sprawę, że dla najzdolniejszych chłopaków Lechia jest tylko przystankiem na drodze do profesjonalnego futbolu.

– Gdy odchodziłem z Miedzi Legnica miałem już swoje lata. Trudno byłoby mi zahaczyć się gdzieś na poziomie centralnym. Chciałem wrócić z najbliższymi w swoje rodzinne strony. Zostać w Zielonej Górze na dłużej, dzieciaki posłać tu do przedszkola, do szkoły. Też miałem zamiar stonować z intensywnością treningów. Z kolei idea grania dla Lechii narodziła się u mnie przez moich kuzynów, którzy działają przy sporcie i znają się z Maćkiem Murawskim. Zresztą  już wcześniej mieliśmy okazję się poznać. Wspólnie stwierdziliśmy, że to dobry pomysł, abym wspomógł młodych chłopaków wiedzą, a także grą na samym boisku. Chcę pokazać im tę właściwą drogę – dzięki pracy, dobrym podejściu i zaangażowaniu mogą wyjechać z Zielonej Góry, rozwijać się. Władze klubu ułożyły dobry plan na rozwój, a moje doświadczenie może im się przyda. Zobaczymy. Czas wszystko zweryfikuje – opowiada Łukasz Garguła.

MIEJSCE, Z KTÓREGO MOŻNA SIĘ WYBIĆ

Osoby z klubu nie lubią określenia – “piłkarska pustynia”. Jako kontrargument podają przykłady zawodników, którzy wyjechali z Zielonej Góry i występują w wyższych ligach. I gdyby na to spojrzeć z nieco innej strony, można im nawet przyznać rację. Ktoś przecież musiał wychować tych zawodników, zachęcić młodzież do treningów i co najważniejsze nie brakuje tam zdolnych graczy. Sztandarowym przykładem jest Tomasz Kędziora, który swoje pierwsze kroki w futbolu stawiał w tamtejszym UKP.

Z kolei zimą do Puszczy Niepołomice odeszło z Lechii dwóch zawodników – Szymon KobusińskiSebastian Górski. Pierwszy z nich jesienią strzelił 17 bramek w lidze, a co ciekawe, wcześniej występował na pozycji prawego obrońcy. Zaliczył nieudane epizody w Garbarni Kraków i Stali Rzeszów, powrócił do Zielonej Góry i trener Andrzej Sawicki znalazł na niego nowy pomysł – jak widać udany.

Maciej Murawski: – Nawet jeśli osłabiliśmy się sportowo, to liczymy, że dzięki ich dobrej grze na wyższym poziomie, być może zaczną bardziej nas doceniać. Chłopaki dali przykład znakomity naszej młodzieży. Naszym założeniem jest ustabilizować sytuację finansową. Chcemy wiedzieć, na czym stoimy. Nie mamy zamiaru zmieniać naszego profilu, naszego klubowego DNA. Filozofia gry polega na utrzymywaniu się przy piłce. Po prostu chcemy grać ofensywny i przyjemny dla oka futbol. Zazwyczaj występujemy dwójką napastników. Trampkarze, juniorzy i seniorzy grają praktycznie w ten sam sposób. Stosujemy w każdym zespole podobny system gry. Potem łatwiej będzie zawodnikom zaliczyć przejście – na przykład – z juniorów do pierwszego zespołu. Mamy w grupach młodzieżowych graczy, którzy znajdują się w jednej drużynie z dwa lata starszymi kolegami, a wcześniej trenowali z rówieśnikami

Kontynuuje: – Najważniejsze, że wierzymy w to, co robimy. Jasne, nasz projekt nie jest bez wad, ale cały czas szukamy nowych rozwiązań. Nasi trenerzy to grupa osób, która się rozumie, ma podobne spojrzenie na futbol. Nie muszę na siłę ich przekonywać do wizji klubu. Określiłbym nas jako maszynę, której poszczególne elementy wspólnie wykonują pracę. Trener trzecioligowego zespołu, wspomaga wiedzą i doświadczeniem szkoleniowców odpowiedzialnych za grupy trampkarzy.

POROZUMIENIE DWÓCH AKADEMII

Lechia oprócz pierwszego zespołu posiada wspomniane rezerwy, zespół juniorski w CLJ U-17 oraz grupę trampkarzy. Za szkolenie najmłodszych adeptów odpowiedzialne są „Akademia Piłkarska Macieja Murawskiego” oraz „TS Przylep”. Akademie na mocy uzgodnień przekazują najzdolniejszych piłkarzy z Zielonej Góry w struktury Lechii.

Murawski wspomniał, że jeszcze jako piłkarz planował, że po zakończeniu aktywnej przygody z występami na boisku zostanie trenerem. Obecnie ze względu na różne sprawy, głównie rodzinne, nie chciał już pracować jako szkoleniowiec. Z kolei założenie akademii to dla niego taka namiastka pracy trenerskiej.

–  Jako prezes rozwiązuję problemy, pracuję z innymi trenerami. Pomagam im nie tylko w kwestiach organizacyjnych. Ogólnie praca trenera wymaga poświęcenia dużej ilości czasu, często kosztem rodziny. Teraz też nie mam go zbyt wiele, ale zawsze w miesiącu jestem w stanie pojechać na dwa tygodnie do Bielefeldu, by móc przebywać z moimi dziećmi i żoną wyznaje prezes Lechii.

WSTYDLIWY OBIEKT SPORTOWY HAMUJE ROZWÓJ LECHII

Z kolei trudno mieć ambitne plany, gdy infrastruktura, delikatnie rzecz ujmując, nie sprzyja ich wykonaniu. Raz, że stadion – raczej obiekt, bo to nawet nie jest stadion, a boisko z siedmioma rzędami ławek na usypanym wale – nie zachęca sponsorów do inwestycji w klub, to na dodatek aktualnie kibice nie mogą uczestniczyć w wydarzeniach sportowych. Nawet w czasach przed pandemią nie było łatwo zachęcić ludzi do przyjścia na mecz.

Nie ma co bawić się w półsłówka – to wstyd dla miasta że klub piłkarski występuje na obiekcie, który przypomina skansen. To nawet nie są standardy 4. ligi. Oczywiście obok znajduje się większy stadion lekkoatletyczny z pełnowymiarowym boiskiem, również pamiętający czasy słusznie minione, lecz zarząd podjął decyzję, że lepiej występować na „stadionie” warunkowo dopuszczonym do rozgrywek trzecioligowych, na tzw. „Dołku”.

– Jest to spowodowane tym, że gdy na mecz przyjdzie 500 osób, na małym obiekcie jest lepsza atmosfera, coś w rodzaju kotła. Na dużym stadionie kompletnie nie czuć, że jest rozgrywany mecz piłkarski. Kibice bowiem są rozproszeni na wszystkich trybunach. No i widoczność również jest fatalna. To nie jest stadion przeznaczony do rozgrywania widowisk futbolowych. Na całym świecie odchodzi się od wykorzystywania stadionów lekkoatletycznych dla celów piłkarskich – tak motywuje decyzje Murawski.

Dość znamienne jest to, że tuż obok kompleksu boisk piłkarskich znajduje się nowoczesna hala sportowa, w której są organizowane międzypaństwowe mecze w różnych dyscyplinach, a na co dzień występuje tam aktualny mistrz Polski w koszykówce – Zastal Zielona Góra.

A Lechia? Cóż, będzie musiała jeszcze trochę poczekać na odrobinę luksusu. Miasto ma w planach do 2030 roku postawić nowy obiekt. Jednak dalej nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Doskwiera również brak „boiska pod balonem”. W Zielonej Górze za półtora roku ma zostać zrealizowany projekt budowy hali piłkarskiej.

Infrastrukturalnie to nie zmieniło się za wiele od momentu, gdy w wieku 16 lat byłem tutaj na testach. Choć budynek klubowy przeszedł częściową renowację, to reszta obiektu wygląda prawie tak samo. Lata lecą, a inwestycję stoją w miejscu. Aczkolwiek są perspektywy na to, że w niedalekiej przyszłości infrastruktura ulegnie poprawie i mam nadzieję, iż będziemy cieszyć z fajnych obiektów. Z kolei teraz musimy się skupić na pracy u podstaw, na rozwijaniu chłopaków. Trzeba postawić na razie na stabilne granie w 3. lidze, a z czasem może uda się wejść na szczebel centralny – przyznaje Łukasz Garguła.

WIDOKI NA PRZYSZŁOŚĆ

Z takim zapleczem infrastrukturalnym Lechia nie ma czego szukać na poziomie centralnym. Zarząd poprzez ewentualny awans nie chce wymuszać na władzach miejskich bardziej zdecydowanych działań ze stadionem – postawić ich przed faktem dokonanym. Zielonogórzanie nauczeni doświadczeniem innych klubów, wiedzą, że budowa zespołu na kredyt jest pozbawiona sensu. Nie oznacza to, że osoby zarządzające Lechią kompletnie nie chcą poruszać kwestii promocji do 2. ligi. Podkreślają, że poziom centralny może stanowić dla rodziców argument, by nie posyłali swoich pociech do Lubina, Szczecina czy Poznania. Dla najbardziej utalentowanych zawodników stanowiłby dobry poligon przygotowawczy, zanim zdecydowaliby się ruszyć na podbój Ekstraklasy lub 1. ligi.

Maciej Murawski: – W Częstochowie bardzo dobrze funkcjonuje futbol obok silnej drużyny żużlowej. A Raków jeszcze kilkanaście lat temu rywalizował z Lechią w 2.lidze i zmagał się z ogromnymi problemami. Na dobrą sprawę, gdyby nie Jerzy Brzęczek tego klubu, już nie byłoby. Dlatego wierzę, że u nas może być podobnie. Oczywiście nie mam na myśli od razu Ekstraklasy, ale przy odpowiednim doborze kadr trenerskich, prawidłowym rozwoju młodzieży, nasz klub jest w stanie w najbliższym czasie zaliczyć duży progres. Nie będzie to łatwe. To nie jest tak jak w siatkówce, że ktoś przyjdzie i wyłoży pieniądze, dzięki czemu na szybko zbuduje silną drużynę. My mamy swoje grono sponsorów, ale nie oszukujmy się – gramy tylko w trzeciej lidze. U nas podmioty wolą przeznaczać środki na żużel, na koszykówkę, bo jest to opakowane przez telewizję. W naszym przypadku również nie pomaga infrastruktura. Przede wszystkim medialność rozgrywek i telewizja są magnesem przyciągającym darczyńców.

*

Pod względem organizacyjnym ekipa z Zielonej Góry na pewno aspiruje do tego, by wreszcie wrócić do ogólnopolskich rozgrywek. Cały czas są podejmowane działania zmierzające do profesjonalizacji na każdej płaszczyźnie. Jeżeli chodzi o pensje piłkarzy, to klub stara się racjonalnie dysponować środkami finansowymi. Lechia zdecydowanie nie należy do ligowych krezusów

– Nie wszyscy zawodnicy utrzymują się tylko i wyłącznie z grania w piłkę. Wielu z nich ma dodatkowe zajęcia. Nie jesteśmy klubem, w którym są zarobki na poziomie klubów drugiej lub pierwszej ligi. Mamy z zawodnikami podpisane kontrakty i w skali tego poziomu są to godziwe pieniądze. Godziwe w tym sensie, że jesteśmy de facto na czwartym poziomie rozgrywkowym. Tak naprawdę zarobki są podzielone na dwie części: pensja stała i premie meczowe. Myślę, że to jest dobre rozwiązanie, motywujące piłkarzy. Jak chłopaki wygrywają, to automatycznie zarabiają lepiej – tłumaczy Murawski.

***

Zdecydowanie najtrudniejszym zadaniem dla Lechii będzie opuszczenie trzecioligowego frontu. W jej grupie występują zasłużone dla polskiego futbolu marki – Ruch Chorzów, Polonia Bytom, a w każdym sezonie pojawia się inny silny pretendent do awansu. Zdecydowanie łatwiej jest utrzymać się w 2. lidze niż uzyskać do niej przepustkę. Byłby to milowy krok dla zielonogórskiego futbolu.

Natomiast przed ekipą zarządzającą klubem jeszcze bardzo dużo pracy. Choć udało jej się wprowadzić stabilizację finansową, to ze względu na sytuacje pandemiczną dalszy rozwój może przyhamować. Najważniejsze, by działacze wciąż cierpliwie budowali projekt, bo bez wątpienia w Zielonej Górze – mimo wszystko – jest potencjał na poziom centralny.

PIOTR STOLARCZYK

fot. własne

Najnowsze

Komentarze

14 komentarzy

Loading...