Reklama

Krzysztof Kamiński – osąd bohatera

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

13 marca 2021, 11:14 • 9 min czytania 5 komentarzy

Gdy Krzysztof Kamiński przybywał do Wisły Płock, cieszono się nie mniej, niż w Liverpoolu na wieść o zdrowym obrońcy. Po latach spędzonych w Japonii, Kamiński wracał do Polski, mając zastąpić tam Thomasa Dahne. I umówmy się, że nie było to zadanie zbyt wymagające, bo raz, że Polak to solidna marka, a dwa Niemiec był jednym z najgorszych bramkarzy w całej Ekstraklasie.

Krzysztof Kamiński – osąd bohatera

No dobra, nie bawmy się w ekwilibrystykę słowną. Dahne często był po prostu najgorszy. Popełniał błędy, zawalał mecze, nie wychodziło mu zupełnie nic. Było nawet zastanawiające, że Kamińskiemu tak długo zajmuje wygryzienie Dahne z podstawowego składu. Kiedy to się jednak stało, a były bramkarz Jubilo Itawa wskoczył na właściwe obroty, nie wypadł już z wyjściowej jedenastki. I całe szczęście.

Chociaż Kamińskiemu daleko było do ligowej czołówki na jego pozycji, to nie odstawał poziomem, dawał pewność. Szło mu po prostu dobrze, nie tylko na zasadzie kontrastu. Koniec końców zanotował cztery czyste konta w dziewięciu meczach – tyle samo miał Dahne, tylko że w dwudziestu siedmiu spotkaniach. Co więcej, ze wszystkich bramkarzy, którzy zagrali przynajmniej pięć spotkań, Kamiński mógł się poszczycić największym procentem obronionych strzałów.

Tak, pod tym względem, wyglądała najlepsza piątka poprzedniego sezonu:
  • Krzysztof Kamiński – 80.6%
  • Frantisek Plach – 80.5%
  • Mateusz Lis – 78.6%
  • Mickey van der Hart – 77.5%
  • Dante Stipica – 77.4%

W przeciwieństwie jednak do bramkarza Lecha Poznań, Kamiński nie miał za sobą bodaj żadnego zawalonego meczu. Był pewnym punktem w bramce Wisły Płock. Ekipa Radosława Sobolewskiego przestała aż tak martwić się o tyły. Wisła nie musiała drżeć ze strachu za każdym razem, kiedy rywale zbliżyli się do pola karnego płocczan na odległość, z której można byłoby oddać strzał. Krótko: w bramce stał bramkarz, a nie ręcznik.

Gdy zatem Nafciarze wchodzili w bieżący sezon, liczono na spokojnie utrzymanie. Jednym z jego gwarantów miał być właśnie Kamiński, któremu zaufano w klubie do tego stopnia, że okazjonalnie dzierżył opaskę kapitańską. Długo Wisła była nudna, nieciekawa, niepasjonująca, ale punktująca na tyle, że widmo spadku praktycznie zniknęło. I nie mówimy, że zaraz znowu może się pojawić, ale faktem jest, że w ostatnich pięciu meczach wygrali tylko raz i jeśli przegrają z Rakowem Częstochowa, zaś Stal Mielec podzieli się punktami z Podbeskidziem Bielsko-Biała, klub z Mazowsza będzie miał nad strefą spadkową tylko sześć punktów przewagi, a to już kwestia dwóch kolejnych nieudanych spotkań przy lepszych wynikach rozpaczliwie walczących o ligowy byt przeciwników.

Reklama

Według wielu osób częściowo za ten wynik odpowiada Kamiński. W przygotowywanej przez nas jedenastce Badziewiaków gościł już cztery razy, czyli więcej, niż jakikolwiek inny bramkarz. Na pierwszy rzut oka golkiper Nafciarzy dramatycznie zjechał z formą i wielokrotnie zawala im mecze, co prowadzi do straty cennych punktów.

Czy tak naprawdę jest? Przekonajmy się.

Co Kamiński zepsuł…

Faktycznie, można znaleźć mecze, w których 30-latek powinien zachować się lepiej. Chociażby w ostatniej kolejce z Wartą Poznań. Kamiński zawinił przy obu golach Makany Baku.

Gdyby Niemiec uderzył do długim rogu, pewnie nikt specjalnie by Kamińskiego nie obwiniał. Jednakże na swoje nieszczęście, dostał strzał po krótkim słupku i nie zdążył z interwencją. Zabrakło odrobiny refleksu, ale też wyeksponowany został największy mankament w grze polskiego bramkarza.

Kamiński kapituluje po strzale Baku

W nieco podobnych okolicznościach trafił bowiem Bartek Kapustka. Legia rozniosła w tamtym meczu Wisłę Płock i zasłużenie zgarnęła trzy punkty, ale kilku trafień można było uniknąć. To w wykonaniu wychowanka Cracovii zdecydowanie do takich należy. Znowu bowiem Kamiński musiał skapitulować po tym, jak rywal zdołał zmieścić piłkę strzałem po krótkim.

Reklama

RAKÓW POKONA WISŁĘ PŁOCK NA WYJEŹDZIE? KURS: 2,12 W TOTALBET!

Tak, tak, w tej sytuacji Kapustka wcale nie bił tam, gdzie byłoby mu wygodniej, ale w nieco zaskakujący sposób umieścił futbolówkę między słupkiem, a nogą bramkarza Wisły.

Krzysztof Kamiński kapituluje po strzale Kapustki

W oczy rzucił się też brak pewności Kamińskiego, gdy przychodzi do zmierzenia się ze świecą. Wysoko szybująca piłka dwukrotnie już zaskoczyła bramkarza Wisły. Tutaj należy jednak oddzielić świecę w pole karne, od normalnego, wysokiego dośrodkowania, bo z tymi 30-latek sobie po prostu radzi.

Niemniej, jego konto obciąża poniższe trafienie Legii. W szesnastkę Wisły poszybowała wysoka piłka, a Kamiński nie wyszedł z pełnym przekonaniem do zawodnika stołecznego klubu. Jednocześnie nie pozostał na linii, tylko zaliczył pusty przelot, skutkujący kolejnym golem dla drużyny Czesława Michniewicza.

Krzysztof Kamiński podczas meczu z Legią Warszawa

Niemniej, swój najbardziej wstydliwy występ zaliczył z Wisłą Kraków, gdzie to jego pomyłka pozwoliła Wiśle Kraków na doprowadzenie do wyrównania.

Centrostrzał Rafała Boguskiego, złe obliczenie trajektorii lotu i – nie ma co kryć – błędna decyzja o niewyskakiwaniu, doprowadziła do tego, że Kamiński dostał piłkę za kołnierz. Zrobiło się 1:1 i Wisła wdepnęła pedał gazu.

Patrząc na zdjęcie z tej sytuacji, trudno w ogóle wytłumaczyć, jak futbolówka mogła ostatecznie wylądować w siatce. Tak jak w poprzednich momentach można bowiem 30-latka jakkolwiek próbować bronić, tak tutaj zawalił po całości…

Kamiński gol Boguskiego

…jednak – postawmy sprawę jasno – był to dość odosobniony przypadek. Wielokrotnie bowiem zdarzało się tak, że Kamiński utrzymywał swój zespół przy życiu, a rywale mają niebywałą tendencję do strzelania mu po prostu nie do obrony.

Najlepszym przykładem takiego spotkania może być starcie z Jagiellonią, gdzie świetnie wyciągnął jedno z uderzeń Puljicia. W pięciu przypadkach był jednak zupełnie bezradny, bowiem a to Chorwat ładował na przeciwnogę, a to Pospisil bił po widłach, a to jego koledzy robili coś takiego:

Mur z meczu Wisła Płock - Jagiellonia

Ustawienie zawodników Sobolewskiego na stałe zapisze się kartach historii Ekstraklasy i to na tych najbardziej memicznych. Kamiński w tej sytuacji był oczywiście bez szans, po tym jak z siedmiu metrów kropnął Puljić.

…to Kamiński zdołał naprawić

Jednakże bronienie kogokolwiek tylko na zasadzie – a bo tutaj to miał pecha – nie ma żadnego sensu. Na szczęście, za bramkarzem Wisły Płock przemawiają momenty, w których fortuna nie ma nic do gadania. Tak jak wspomnieliśmy – nie raz i nie dwa – golkiper ratował swój zespół przed stratą bramki.

Na ten moment ma 54 interwencje, co jest szóstym wynikiem w Ekstraklasie. Liderujący Niemczycki ma 76.

Nie ma jednak w tym żadnego przypadku – Kamiński udowodnił w tym dziwacznym sezonie, że potrafi wymiatać na swojej pozycji, przede wszystkim wtedy, gdy przychodzi mu mierzyć się jeden na jednego. Najlepszy przykład? Starcie z Rakowem Częstochowa. Niby Wisła Płock przegrała ostatecznie 0:3, ale sam Kamiński zaliczył dwie interwencje najwyższej próby.

Na samym starcie skapitulował Gutkovskis:

A w drugiej połowie Marcin Cebula:

Marcin Cebula zatrzymany przez Krzysztofa Kamińskiego

Jasne, ktoś może powiedzieć, że jakimś sposobem Raków wygrał aż trzema bramkami, ale Kamiński nie powinien mieć sobie nic do zarzucenia. W końcu skapitulować po strzale głową Tomasa Petraska nie jest żadnym wstydem.

W MECZU PADNIE WIĘCEJ NIŻ 2.5 BRAMKI? KURS: 2,23 W EWINNER!

Tak samo mógł sobie pomyśleć Pedro Tiba, bo jeśli ktoś ma wyciągać twoje uderzenie po długim słupku, które dokręca się w bramkę, to dobrze, żeby robił to w takim stylu.

Piłka po strzale pomocnika Lecha pewnie zmierzała do bramki, ale Kamiński zdołał zaliczyć swoją bodaj najlepszą interwencję w całym sezonie. Nie będzie chyba przesadą, jeśli stwierdzimy, że pozornie najgorszy bramkarz Ekstraklasy nie odbiły tego uderzenia.

Jednakże żebyśmy nie wyciągali tylko interwencji z momentu, gdzie Wiśle Płock po prostu żarło, warto przypomnieć przedostatni mecz Stali Mielec, gdzie Kamiński wprost uchronił swój zespół przed dostaniem w cymbał.

Podopieczni Ojrzyńskiego zupełnie zdominowali spotkanie, mieli dwa razy więcej strzałów na bramkę i ponad trzy razy więcej strzałów w ogóle. Skończyło się na remisie, w dużej mierze dzięki tej interwencji.

Kamiński najpierw odbił uderzenie numer jeden, a później zdołał podbić piłkę na tyle wysoko, że minęła ona głowę napastnika beniaminka.

A warto jeszcze nadmienić, że bramkarz Wisły zaliczył udaną paradę przy próbie Flisa. Nie była ona może aż tak spektakularna, ale pozwoliła Nafciarzom zgarnąć jeden punkt, mimo, że zupełnie na niego nie zasłużyli.

Magia liczb

Jeśli ktoś jednak zerknie w statystyki tego sezonu, może nieco skrzywić się, widząc wynik Kamińskiego. Mimo tego, że jest w czołówce pod względem interwencji, to ma niski procent obronionych strzałów. Wśród bramkarzy, którzy zagrali co najmniej pięć meczów, tylko Martin Polacek (Podbeskidzie Bielsko-Biała) oraz Damian Węglarz (Jagiellonia Białystok) wypadają gorzej.

Pierwszy 46.4%, drugi 59.3%, zaś Kamiński równe 64%.

Jednakże w tym wypadku liczby nie są do końca sprawiedliwe. Wspomnieliśmy już o meczu z Jagiellonią, gdzie 30-latek musiał aż pięć razy wyciągać piłkę z siatki, ale na tym wyliczanka wcale nie musi się kończyć. Co najmniej trzy bramki, Wisła Płock traciła w pięciu meczach tego sezonu:

  • 1:3 – Wisła Kraków
  • 2:5 – Legia Warszawa
  • 2:5 – Jagiellonia
  • 0:3 – Raków Częstochowa
  • 1:3 – Warta Poznań

Jasne, zawalił trafienie Boguskiego oraz dwie bramki z Legią, ale przecież tych trafień było aż dziewiętnaście. Często mówi się, że bramkarza nie można usprawiedliwiać tym, że nie zawalił żadnego gola, skoro wpuścił ich aż ileśtam. Jest to założenie o tyle słuszne, o ile rzeczony golkiper faktycznie przez 90 minut nie wspomógł swojej drużyny w żaden sposób. A z Kamińskim jest trochę inaczej.

Sytuacje z meczu z Jagiellonią oraz z Rakowem już naświetliliśmy, ale poza tym, 30-latek miał dwie bardzo dobre parady w starciu z Legią Warszawa. Najpierw zatrzymał strzał z dystansu Bartosza Kapustki, a później powstrzymał stołeczny klub przed bezpośrednim trafieniem z rzutu wolnego.

W MECZU ZOSTANIE WYKONANE WIĘCEJ NIŻ 10.5 RZUTÓW ROŻNYCH? KURS: 2,20 W SUPERBET!

Przeciwko Warcie Poznań miał trzy mniej lub bardziej imponujące obrony, zaś z Białą Gwiazdą cztery, w tym jedną bardzo konkretną, gdy próbował Brown-Forbes.

Jasne, statystyki Kamińskiego pod niektórymi względami nie są tak imponujące, jak miało to miejsce w poprzednim sezonie, ale polski bramkarz wcale nie zjechał z formą tak bardzo, jak niektórym może się wydawać. Właściwie w każdym meczu udaje mu się wspomóc kolegów z defensywy i to na nich powinna zostać skupiona uwaga. Nie da się bowiem nie odnieść wrażenia, że czasami w szeregach Nafciarzy panuje zupełny brak komunikacji.

Osławiony rzut wolny z Jagiellonią to jedno, ale i w tym wypadku można było uniknąć gola. Kamiński głośno krzyknął, aby puścić mu piłkę, ale było zbyt późno. Rzeźniczak wykonał wślizg, piłka przetoczyła się obok bramkarza i koniec końców rywal cieszył się z gola.

Poza tym, czy o jakości gry pierwszej linii nie świadczy liczba strzałów, które rywal oddaje na bramkę? Tak się składa, że częściej niż Wisła Płock, pozwala na to jedynie Cracovia i Lechia Gdańsk. Nie trzeba chyba nikogo uświadamiać, że im regularniej ktoś oddaje uderzenie w twoim kierunku, tym większe istnieje ryzyko, że coś zepsujesz.

Kamiński rzeczywiście zepsuł – kilka bramek rywala obciąża tylko i wyłącznie jego konto, ale nie ma co z niego robić kozła ofiarnego. Wbrew pozorom jesteśmy w stanie zaryzykować stwierdzenie, że bramkarz Wisły Płock wygląda lepiej, niż wiele osób sądzi.

Futbol nie zawsze jest najważniejszy

Jednocześnie nie ma przypadku w tym, że największe błędy przytrafiły się Kamińskiemu w ostatnich dniach. Gdy bowiem do gry wchodzą problemy w życiu osobistym, futbol schodzi nieco na drugi plan i nie ma się jak temu dziwić.

Pozostaje trzymać kciuki, by wszystko w rodzinie Kamińskich poukładało się niczym dobrze skompletowany zespół puzzli, a Krzysiek mógł ze spokojną głową wrócić między słupki. Wciąż daje swojemu zespołowi bardzo dużo – Nafciarze po prostu go potrzebują i trudno wyobrazić sobie, że ktoś mógłby wskoczyć w jego miejsce.

Z czego zatem wynika relatywnie częste miejsce w Badziewiakach? Ano z tego, że jeśli 30-latek się myli, to robi to zwykle w sposób spektakularny. Nie znaczy to jednak, że jest najgorszym bramkarzem w Ekstraklasie. Uchronił Wisłę Płock przed wstydem zdecydowanie zbyt wiele razy, by zasłużyć na to miano.

Fot. Fotopyk

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

5 komentarzy

Loading...