Czy Stal Mielec ma wiosną pecha? Ile sytuacji zmarnowali w ostatnich meczach? Czy myśli o prowadzeniu większego klubu? Jaka będzie jego przyszłość po ewentualnym spadku Stali? Dlaczego nie jest do końca zadowolony z ostatniego okienka transferowego? Co przeszkadza mu w graniu w styczniu? Te i inne kwestie poruszył Paweł Paczul z trenerem Stali Mielec – Leszkiem Ojrzyńskim.
Czy mecz z Podbeskidziem to najważniejsze spotkanie dla Stali Mielec w całym sezonie?
To się dopiero okaże. Moje drużyny były już w trudniejszych sytuacjach – w Arce Gdynia i Wiśle Płock do ostatnich kolejek ważyły się losy utrzymania. Tutaj jest jeszcze dużo meczów do końca. Oczywiście, to spotkanie jest bardzo ważne, walczymy z bezpośrednim rywalem, obie drużyny będą chciały wygrać.
Pytam, bo jeśli Podbeskidzie wygra, sytuacja zrobi się jeszcze bardziej skomplikowana.
Zrobi się, o ile takie coś się stanie. Wtedy będziemy się zastanawiać, ale wciąż pozostanie dziewięć kolejek i ewentualne cztery punkty. Wszystko można nadrobić, ale wiadomo, że będzie to bardzo ciężkie zadanie. Tylko ja nie lubię gdybania. Z wiarą podchodzę do każdego meczu i mam nadzieję, że wygramy. Natomiast zawsze trzeba podjąć się wyzwania, które stawia przed nami życie.
Uważa pan, że Stal Mielec wiosną ma pecha?
Każde z tych spotkań mogliśmy wygrać, a nawet powinniśmy wygrać większość. W ostatnich kolejkach mieliśmy najwięcej celnych strzałów ze wszystkich zespołów Ekstraklasy. Nasze akcje wyglądają bardzo dobrze, brakowało finalizacji. Przeciwnicy wykorzystali też nasze gapiostwo w obronie, przez co musieliśmy gonić wynik z Wisłą Płock i Lechią Gdańsk. Tak samo w ostatnim meczu z Piastem Gliwice – były co najmniej trzy dobre okazje na podwyższenie prowadzenia, czego nie zrobiliśmy i skończyło się tragicznie.
Takie mecze, w których wynik jest na styku, ale ostatecznie się nie udaje, pewnie trochę burzą pewność siebie zawodników.
Od początku wiedzieliśmy, że będziemy walczyć o utrzymanie. Piłka nożna to piękny sport, niebywale cieszysz się, gdy uda ci się wygrać w ostatniej akcji meczu, albo gdy jesteś drużyną słabszą. Ale przeciwko takiej Lechii Gdańsk oddaliśmy 10 strzałów, mieliśmy sześć świetnych okazji, byliśmy od nich lepsi. Podobnie w Zabrzu, gdzie mieliśmy karnego na 2:0. W tym roku zbieramy cięgi, ale mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. To samo z charakterem – dostaliśmy ciosy, ale walczymy dalej, wstaniemy. Mam nadzieję, że obronimy Ekstraklasę.
To jest to frycowe, które często płacą beniaminkowie, przegrywając mecze na styku?
Nie wiem, czy frycowe. Czasami może skutkować brak doświadczenia, chłodnej głowy. Z drugiej strony taka Warta Poznań pokazuje żelazną defensywę, jeden-dwa strzały przekładają to na bramkę i zdobywają punkty. Ja nie lubię szukać wymówek – po prostu musimy się poprawić i wyjść z trudnej sytuacji.
Byłoby łatwiej, gdyby miał pan skutecznego napastnika? Podbeskidzie ma Bilińskiego.
Każda drużyna, która ma skutecznego napastnika, ma łatwiej. Jasne, często nie zrobią samemu akcji, ale przecież u nas sytuacje są bardzo klarowne, stuprocentowe, dwustuprocentowe, a nie potrafimy ich wykorzystać. Mam nadzieję, że się to odmieni już z Podbeskidziem. Mieliśmy pewne ruchy w okienku transferowym, ale część nie wyszła.
Był pan zadowolony z okienka transferowego? Czy jednak można było więcej wyciągnąć?
Chcieliśmy więcej, ale się nie udało.
Kwestie finansowe, czy coś więcej?
Przede wszystkim finansowe.
Coś się zmieniło w Stali? Gdy wchodził pan do zespołu, udało się wywalczyć świetne wyniki – remis z Lechem, wygrana na Legii, teraz takich konkretów brakuje.
Brakuje wyników. Z Lechią mogło być 4:1, z Wisłą Płock podobnie. Takie przykłady można mnożyć – Piast, Górnik, gdzie poza karnym zmarnowaliśmy jeszcze strzał głową z piątego metra. Gdyby udało się wygrać, byłoby całkiem inaczej. Wiemy, że powinniśmy triumfować, tak samo wiedzą to eksperci i kibice. Gdybyśmy zgarnęli komplet punktów w większości tych meczów, bylibyśmy rewelacją rozgrywek, a tak jesteśmy jedną z najgorszych drużyn. Istnieje bardzo cienka granica, my jesteśmy póki co po tej drugiej stronie.
Może trzeba zrobić jakiś trening strzelecki.
No niby można, ale musiałbym położyć bramkarza i kazać im go pokonać, bo właśnie takie sytuacje marnujemy. Ale grając w normalnym meczu, dochodzi presja wyniku, losów drużyny, kamer. Żaden trening nie odzwierciedli tego, co dzieje się w trakcie spotkania. Kwestie mentalne są bardzo ważne. Oczywiście pracujemy nad tym, żeby to odmienić. O tyle dobrze, że my faktycznie mamy te sytuacje. Gdybyśmy nic nie kreowali, byłby większy problem.
Oczekuje pan więcej od chociażby Forsella? Spadał w ostatnich sezonach dwa razy, ale grał na tyle dobrze, że jego drużyny przynajmniej nie zajmowały ostatniego miejsca.
Bardzo na niego liczę. Zresztą – z Lechią Gdańsk zagrał bardzo dobre spotkanie, miał kilka celnych strzałów, ale na drodze stanął Kuciak. Takie mecze ciężko regularnie powtarzać, ale mam nadzieję, że tak się stanie. Stawka będzie rosła z każdą kolejką. Teraz czeka nas spotkanie o sześć punktów.
Pamiętam, gdy za czasów pracy w Arce, potrafił pan bardzo otwarcie mówić o wielu rzeczach. W Stali jest komfort, czy czegoś brakuje?
Tutaj też mówiłem otwarcie, pod tym względem się nie zmieniam. Jak wróciliśmy z Turcji, to nie mieliśmy gdzie trenować ze względów pogodowych. Ba! Odwołane zostało jedno spotkanie, bo nawet główna płyta nie była przygotowana do meczu. Przekładało się to też na naszą prezencję w meczach. Oczywiście w Ekstraklasie połowa drużyn boryka się z takimi problemami. My mam o tyle utrudnioną sytuację, że nasze boisko treningowe nie jest zadaszone, a w styczniu leje, wieje, pada. W takich warunkach pewnych rzeczy nie da się przećwiczyć.
Szkoda, że nasza piłka tak wygląda, bo chcemy grać od początku roku, a połowa drużyn nie ma żadnego komfortu pracy, podgrzewania, balonów. A musimy sobie jakoś dawać z tym radę. W Gdyni było podobnie, wszak tam od lat pokutuje twierdzenie, że Arce nie wychodzi wiosna. Za moich czasów musieliśmy tułać się po Trójmieście w poszukiwaniu miejsca do gry.
Prezes Jacek Klimek powiedział, że Stal Mielec ma 56 osób na kontraktach przy pierwszej drużynie. Zna pan wszystkich z nazwiska?
Nie, nie pracuję w księgowości, to nie moja działka. Zajmuję się tymi ludźmi, których mam w szatni. O nich się martwię, troszczę, czy im płacą, czy nie. To mnie interesuje, a nie ktoś, kto był Stalowcem przed tym, jak objąłem drużynę. Nie mogę patrzeć na nich, bo nie za to mi płacą.
A płacą?
Tak, klub nie ma problemu z terminowością.
Wraz z nowym prezesem jest plan na to, jak sprofesjonalizować zespół?
Plan zawsze jest, ale wszystko jest uzależnione od pozostania w Ekstraklasie. Jeśli uda się to dopiąć, klub będzie się rozwijał.
Gdyby nie udało się utrzymać, zostanie pan w Stali?
Nie. Mam tak skonstruowaną umowę, że jeśli uda się nie spaść, to zostaje ona automatycznie przedłużona. Jeśli natomiast coś nie wypali, to sam podchodzę do tego w krytyczny sposób. Może moja postawa zawiodła i nie ma po prostu sensu. Ale też nie powinienem być tak kategoryczny, bo coraz więcej jest przykładów trenerów, którzy zostają z drużyną po spadku.
Trochę pan jednak ryzykuje, bo gdyby – odpukać – nie udało się Stali pozostać w Ekstraklasie, pana pozycja na rynku by była nieco słabsza. A przecież już zastanawiano się, czy to nie jest odpowiedni moment, by dać panu zespół, który walczy o coś więcej.
Zawsze ryzykuję. Albo idę do drużyn, które mają najmniejszy budżet, albo najgorszy moment w sezonie. To przecież mój szósty klub w Ekstraklasie i to, czy ktoś da mi szansę, czy nie, to już nie jest moja działka, nie zaprzątam sobie tym głowy. Jeśli ktoś popatrzy na to, ile kreuje Stal Mielec w ostatnich meczach, to okaże się, że więcej niż Legia Warszawa. A przecież nie mam zawodników na tak wysokich kontraktach – pół drużyny zarabia łącznie tyle, co jeden zawodnik Legii. Po prostu wykonuje swoją pracę, zawierzam i tak mijają miesiące, dni, lata. Ja sam staję się bardziej doświadczony i mam różne przemyślenia.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL
Fot.FotoPyk