Jeżeli Stal Mielec spadnie z Ekstraklasy – a obecnie jest kandydatem numer jeden – to szukając momentów decydujących na pewno wróci do starcia w Gliwicach. Klasowa drużyna załatwiłaby sprawę z Piastem do przerwy, później kontrolowała mecz i w najmniej ekscytującym scenariuszu dowiozła prowadzenie do końca. Beniaminek jednak ponownie zajął się promowaniem bramkarzy rywali, mimo że sami rywale na początku robili wszystko, żeby mielczanie czuli się na boisku pewnie i swobodnie.
Stal nie miała prawa nie wygrać tego meczu. Wygrać, nie zremisować.
Wszystko układało się w tym kierunku. Dwa tygodnie temu Jakub Czerwiński fatalnym wycofaniem piłki sprezentował Warcie Poznań zwycięskiego gola, a teraz Piotr Malarczyk zaczął od beznadziejnej interwencji, po której Aleksandyr Kolew pewnie wykorzystał sytuację sam na sam. Nie jesteśmy pewni, czy Malarczyk piłkę po ladze Matrasa chciał wybić czy przyjąć, w każdym razie ta odbiła mu się od stopy i znalazła pod nogami bułgarskiego napastnika, który dziś naprawdę robił, co w jego mocy, żeby pomóc zespołowi.
Kolew potrafił utrzymać się przy piłce, a do bramki powinien dołożyć asystę. Po podaniu Bułgara wbiegający Mateusz Mak wychodził sam na sam i fatalnie spudłował. W tej akcji znów bardzo źle zachował się Malarczyk, który nie doskoczył do przeciwnika, tylko nie wiadomo gdzie i po co się cofał. Po wpadce z pierwszych minut stoper gospodarzy nie potrafił się otrząsnąć i zresetować głowy, ciągle grał niepewnie. Jakby tego było mało, pod koniec spotkania doznał kontuzji i musiał zostać zmieniony przez Tomasa Huka.
Stal w pierwszej połowie miała jeszcze bardzo dobrą sytuację Domańskiego, którego strzał nogami obronił Frantisek Plach. I tu wracamy do tego, że bramkarze rywali mielczan rozgrywają z nimi swoje najlepsze mecze w sezonie. Tak dopiero co było z Dusanem Kuciaka, tak było dziś z Plachem. Ba, Słowak na razie zaliczył najlepszy bramkarski występ w tej edycji Ekstraklasy, nie mamy co do tego wątpliwości. Kuciak ze Stalą imponował powtarzalnością w dobrych interwencjach i liczbą obronionych strzałów, ale nie wyczyniał aż takich cudów jak Plach.
Golkiper Piasta dokonywał rzeczy niebywałych. Najpierw obronił bombę Getingera z rykoszetem od Sokołowskiego, a potem – już leżąc – dobitkę głową Jankowskiego z najbliższej odległości. Klasa światowa, serio. W doliczonym czasie natomiast najpierw odbił mocne uderzenie Prokicia, by po chwili w zamieszaniu w polu karnym jakimś cudem zatrzymać strzał Łukasza Zjawińskiego z trzech metrów. Coś niebywałego, Leszek Ojrzyński mógł wyć z bezsilności. Inna sprawa, że swoimi zmianami nie pomógł, bo to właśnie wprowadzeni w drugiej połowie Jankowski i Zjawiński partolili setki. Stali ciągle brakuje kogoś, kto wykańcza większość swoich okazji, a czasami zrobi coś z niczego. Kogoś takiego w osobie Kamila Bilińskiego ma Podbeskidzie i niewykluczone, że ten aspekt na finiszu okaże się decydujący.
Waldemar Fornalik z kolei zmianami od razu po pierwszej odsłonie kompletnie odmienił oblicze swojego zespołu w ofensywie. Piast z przodu nie istniał przez 45 minut, miał z pół sytuacji, nie oddał żadnego celnego strzału. Tiago Alves i Patryk Lipski zrobili dużą różnicę. Zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy gliwiczanie w jednej akcji oddali trzy strzały.
-
Strączek obronił nogami próbę Świerczoka;
-
dobitkę Chrapka sprzed bramki wybił Flis;
-
poprawka Pyrki była niecelna, przeleciała tuż obok słupka.
Zaraz potem Alves kopnął minimalnie niecelnie po dobrym zagraniu Pyrki i było jasne, że to już zupełnie inny Piast – przynajmniej jeśli chodzi o grę do przodu.
I to właśnie zmiennicy decydowali o golach. Lipski naprawdę dobrze uderzył z rzutu wolnego, choć naszym zdaniem Strączek nie zrobił absolutnie wszystkiego, co w jego mocy. Miał już tę piłkę na rękawicy, ale odbiła mu się tak, że wpadła do siatki. W decydującej akcji na listę strzelców wpisał się Alves, który wchodząc na bliższy słupek przeciął strzało-podanie Świerczoka. Portugalczyk przeżywa niesamowite dni jako złoty rezerwowy. W poprzedniej kolejce centrostrzałem zapewnił zwycięstwo w Białymstoku, w środku tygodnia wygraną z Legią na wagę awansu do półfinału Pucharu Polski, a dziś trafił na 2:1 ze Stalą. Nie napiszemy, że “zapewnił trzy punkty”, bo je zapewnił przede wszystkim Plach. W każdym razie, “cichy joker z Coimbry” tudzież “struś pędziwiatr z Coimbry”, kolejny raz dał sygnał trenerowi, że myśli o wyjściowej jedenastce. A przy odrobinie większej precyzji skończyłby z jeszcze bardziej okazałym dorobkiem, bo sytuację po podaniu Milewskiego też miał naprawdę dobrą. Piłka przeleciała obok słupka.
Nie jest więc tak, że Piast miał dwie okazje i strzelił dwa gole, licząc już później wyłącznie na swojego bramkarza. Nie zmienia to jednak faktu, że beniaminek czystych sytuacji wypracował więcej i w normalnych okolicznościach zdobyłby 3-4 bramki.
Tak po ludzku szkoda nam Stali, ale za dużo ostatnimi czasy miała takich spotkań, żeby zrzucić wszystko na brak szczęścia. Odwracając powiedzenie Kazimierza Góskiego: jeżeli pech się powtarza, to już nie jest pech. To po prostu suma braku umiejętności i opanowania.
Piłkarze Ojrzyńskiego za tydzień grają mecz o wszystko z Podbeskidziem. Jeżeli go nie wygrają, będzie można uznać, że jedną nogą są już w I lidze, zwłaszcza patrząc na ich dalszy terminarz. Piast dzięki temu zwycięstwu wskoczył do pierwszej dziesiątki i jeśli nie spuści z tonu, niewykluczone, że powalczy jeszcze nawet o ligowe podium.
Fot. FotoPyK