Reklama

Israel Adesanya – błąd w Matrixie, postać z kreskówki, pan żywiołów

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

06 marca 2021, 17:46 • 10 min czytania 17 komentarzy

Świat MMA chce postaci. Osobowości. Charakterystycznych, przykuwających uwagę zawodników. Owszem, w grze jest wielu mistrzów, których show zaczyna się i kończy w oktagonie. Są diabelsko silni, niebezpieczni, skuteczni. Ale poza robotą w klatce nie przykuwają uwagi mas kibiców. A MMA kocha ludzi, którzy wykraczają poza bicie się. I którzy w okładaniu się po twarzy są artystami.

Israel Adesanya – błąd w Matrixie, postać z kreskówki, pan żywiołów

Kimś takim bez wątpienia jest Israel Adesanya.

Facet bije i zachowuje się jak postać z kreskówki. Nieprzypadkowy jest jego pseudonim – The Last Stylebender. Zaczerpnął ją z anime – z serii „Avatar: The Last Airbender”. W sieci uchwały się filmy z Adesanyą, który wymachuje nunczaku w stylu Bruce’a Lee. Jego zachowanie w oktagonie jest naszpikowane odniesieniami kulturowymi do filmów sztuk walki czy anime.

Chciałem być artystą. Studiowałem projektowanie graficzne. Dzisiaj maluję w walce. Moim pędzlem są ręce i nogi, płótnem ciało rywala – mówi sam Adesanya.

Broken native

Historia jego dzieciństwa wskazywałaby na klasyczną drogę „od biedy do bogactwa”. Gdy spojrzysz na to, gdzie mieszkał i dokąd się przeniósł, pomyślisz – „okej, czyli pewnie wyrwał się z afrykańskiej biedy i teraz opowie nam ckliwą historię o tym, że kiedyś nie miał nic, a teraz nosi łańcuchy za miliony dolarów, tak?”.

Reklama

Ale to kompletnie nie ten casus. Israel urodził się w stolicy Nigerii. Mieszkał w Lagos. Jego rodzina była dosyć majętna. Ojciec pracował jako przedsiębiorca, matka była pielęgniarką. Mogli pozwolić sobie na prywatnych nauczycieli, służbę w domu. W mieście dużego rozwarstwienia społecznego na biednych i bogatych Adesanya należał do tych, którzy niczego nie muszą nikomu zazdrościć.

Dlaczego zatem porzucili swoje życie w dostatku i ruszyli do Nowej Zelandii? – Rodzice chcieli dać nam lepsze wykształcenie. Chcieli, byśmy wychowywali się w kulturze zachodu. Jasne, nigdy nie zapomnimy o swoich korzeniach, mamy wspaniałe wspomnienia z Lagos. Ale to jednak inna kultura. Podam przykład. Czasem, gdy jedziesz taksówką w Nowej Zelandii, możesz pogadać z gościem, który cię wiezie. Czasem słyszałem od taksówkarza „hej, byłem chirurgiem w Indiach, ale tutaj nikt mi nie da roboty w szpitalu”. Rozumiesz, o co chodzi? Dyplom szkoły z Lagos nie znaczy na świecie tyle, co dyplom Harvardu – wyjaśnia Adesanya.

On też miał skończyć studia. Podobnie jak jego rodzeństwo – jego dwie siostry pracują w szpitalu, brat jest księgowym, trzecia siostra kończy naukę. On był najstarszy. I jako jedyny nie poszedł w ślady rodziców.

Na obojczyku ma wytatuowany napis „Broken Native”. To pierwszy tatuaż, który rzuca się w oczy, gdy Adesanya wchodzi do oktagonu i ściąga koszulkę przed walką. – Wymyśliłem ten przydomek po przeprowadzce. Oznacza wiejskiego, dziwnego idiotę, który może nie jest tak popieprzony, jak wszyscy myślą. On po prostu robi rzeczy, których nie odważyliby się zrobić inni. Zawsze szedłem pod prąd. W Nowej Zelandii byłem… dziwny. Już mój sam wygląd był dziwny. Miałem prawie dwa metry, byłem czarnoskóry, bawiły mnie inne rzeczy. Lubiłem rówieśników, kumplowałem się z nimi, ale czułem, że pójście wytartą ścieżką nie jest dla mnie – uważa.

Przeprowadzka do Nowej Zelandii była dla niego błogosławieństwem. To kraj, który jest mocno ukorzeniony w historii sztuk walki. A przecież niewiele brakowało, a wraz z rodziną przeniósłby się do Stanów Zjednoczonych. Rodzice zaplanowali przeprowadzkę na październik 2001 roku. Miesiąc wcześniej doszło do zamachów terrorystycznych na WTC. – Tata uznał wówczas, że przenosimy się do Nowej Zelandii – mówi.

Reklama

Rodzice Israela nie byli entuzjastami tego, by trenował sztuki walki. Niechęć pogłębiła się, gdy przy próbie wykonania salta z kanapy na podłogę złamał sobie rękę. On sam przyznaje, że do sztuk walki popchnęły go trzy rzeczy. Po pierwsze – anime. – Biegaliśmy po placu zabawach i udawaliśmy ninja. To jest autentyczne, uwielbiam anime – zaznacza. Po drugie – film „Ong-Bak” o nielegalnych zawodach sztuk walki, w których dominuje muay-thai. A po trzecie – Aderson Silva, legenda MMA, z którym Adesanya zmierzył się w UFC kilka lat później.

Myślałem, że nikt nie przebije Bruce’a Lee czy Jackie Chana. Ale później zobaczyłem Andersona Silvę. Dorwałem gdzieś płyty DVD z jego walki. Był chudym czarnym gościem, takim zawadiackim, figlarnym gościem. I wszystkich ich rozwalał – opowiada.

Czarny smok

Scena okazywania sobie szacunku przez Silvę i Adesanyę to jeden z najpiękniejszych momentów w historii UFC. Z jednej strony wieloletni mistrz wagi średniej, legenda, człowiek który zredefiniował styl walki. A z drugiej strony chłopak, który siedział w wypożyczalni płyt i inspirował się mistrzem. Po pasjonującym, efektownym starciu wygrał Adesanya. Obaj przez długie sekundy klęczeli naprzeciw siebie i oddawali sobie hołd. To było swoiste przekazanie pałeczki dominacji w wadze średniej. Choć Silva nie miał już wówczas pasa mistrzowskiego, a Adesanya jeszcze po niego nie sięgnął, to trudno było nie dostrzec wielu podobieństw między tymi zawodnikami.

Ale zanim Adesanya wylądował w UFC, najpierw musiał stoczyć dziesiątki pojedynków kickbokserskich. Przeniósł się do Auckland, później do Azji. Zrobił prawdziwą furorę na rynku japońskim.

Eugene Bareman, trener Israela, pamięta ich pierwsze spotkanie. – Przyszedł do mojej szkoły, ale powiedziałem, żeby lepiej poszukał innej siłowni. Był wówczas prymitywną wersją tego, co prezentuje dzisiaj. Moja żona nie zna się na MMA, ale wtedy powiedziała „sprawdź tego chłopaka”. Robił show w walce. Skakał na linach, tańczył, gadał z rywalem w trakcie walki. Był uparty, przyszedł znów, dogadaliśmy się.

Kilka lat później Adesanya mógł pochwalić się rekordem 32-0 jako kickbokser-amator. I 75-5 jako profesjonalista. Wygrywał turnieje w różnych kategoriach wagowych – od junior ciężkiej po ciężką. Pokonywał zawodników zdecydowanie cięższych od siebie. Ale i tak w MMA był wyśmiewany od „chudzielca”. – Chudy klaun, chudzina, chuda dziwka… Ech, słyszałem to tyle razy, że to już mnie tylko śmieszy. Co to? Zawody w crossficie? Spójrzcie na to, jak bije, a nie na to, że jestem chudy i wysoki – wzdychał Adesanya.

W azjatyckich walkach muay-thai, kickboksingu i MMA zdobył wszystko, co było do zdobycia. Wreszcie wymienił kilka wiadomości na Twitterze z Daną Whitem, prezydentem UFC. „Czarny smok”, jak nazywali go w Azji, wyfrunął do Stanów Zjednoczonych.

„Nie możesz mnie pokonać, jestem gotowy na śmierć”

W UFC zadebiutował w 2018 roku. I zdobył tytuł zawodnika roku. Stoczył cztery walki, wszystkie wygrał, dwie przed czasem. 2019? Trzy walki, trzy wygrane, jedna przed czasem, obroniony tytuł zawodnika roku, zdobyty pas tymczasowy, wygrana walka unifikacyjna o pas wagi średniej. Adesanya wkroczył do Ligi Mistrzów sportów walki zgodnie z deklaracją Conora McGregora. „Nie jesteśmy tu, by być częścią. Jesteśmy tu, by wziąć wszystko”. W dwa lata przeszedł drogę od debiutu do bilansu 7-0 w UFC i pasa mistrzowskiego.

Po jednej z walk nawiązywał do postaci Aanga z wspomnianej kreskówki anime, na cześć którego przyjął swój przydomek. – Aang jest władcą wiatru i został awatarem. Jako awatar musi opanować wszystkie żywioły – ziemię, ogień, wodę i powietrze. Ja mam tak samo. Opanowuję wszystkie style i elementy mieszanych sztuk walki. Moim przeznaczeniem jest zostać awatarem tej gry – opisywał.

Adesanya z miejsca zaczął przykuwać uwagę świata MMA swoim wpadającym w oko stylem walki. Z jednej strony był niezwykłym showmanem. Z niezwykłą gracją posyłał wysokie kopnięcia, szukał obrotowych uderzeń łokciami, prezentował bardzo wysoki poziom techniczny. Co rusz zmienia pozycję, szuka niestandardowych kątów do uderzeń. Ale z drugiej strony – był niezwykle metodyczny. Bije się jak profesor. Momentami wręcz studiuje rywali w trakcie walk. Czasem robi dziesięć-piętnaście przyruchów, kiwek, zwodów, by wyprowadzić lewy prosty. Nie ma przypadku, że dziś nazywa się go najlepszy kontr-uderzaczem w UFC. Kiwa, przepuszcza uderzenia, by za moment wyprowadzić serię trzech idealnie celnych ciosów.

– Nikt nie porusza się w oktagonie tak jak on. I nikt nie reaguje na rywali tak jak on – mówi Dan Hooker, zawodnik UFC wagi lekkiej, który trenował z Adesanyą w City Kickboxing: – On jest tak spokojny… Czyta, reaguje, analizuje. Niektórzy goście w oktagonie wpadają w szał, tracą kontrolę nad sobą. Ale nie Israel.

On sam jest wobec siebie bardzo wymagający. W swoim debiucie pokonał Roba Wilkinsona zasypując go serią ciosów w drugiej rundzie. Reakcja Adesanyi? Kręcenie głową i gest ręką mówiąc „so-so”, czyli tak sobie. – Jeśli chcesz mnie pokonać, to zrób to dzisiaj, bo jutro będę już lepszy – mówi.

Bywał już w tarapatach w UFC. Ot, chociażby w walce z Kelvinem Gastelumem o pas tymczasowy wagi średniej. W czwartej rundzie rywal uzyskał zdecydowaną przewagę, trafił go mocnym ciosem i Nigeryjczyk był bliski nokdaunu. Rozbrzmiał gong kończący rundę, zawodnicy usiedli w swoich narożnikach. Przed piątą rundą Adesanya stanął przy siatce i powiedział sam do siebie. – Jestem gotowy, by umrzeć.

Piąta runda tamtego starcia była prawdziwym popisem. Maestrią przyszłego mistrza. Kompletnie zdominował Gasteluma. – Dlaczego to powiedziałem? Jeśli jesteś gotowy na śmierć, to jesteś też gotowy, by zabijać – stwierdził po walce. – To była jedna z najlepszych walk mistrzowskich w historii tego sportu – zachwycał się Joe Rogan, komentator ESPN.

Taniec pomaga

Jego wyjście na walkę unifikację pasów wagi średniej UFC z Robertem Whittakerem przeszło do historii. Wypełniona po brzegi arena, Nowa Zelandia, walka o pas – czego Adesanya, kochający publiczność i zainteresowanie, mógł chcieć więcej? To był ten moment, by jego gwiazda objawiła się przed największą w historii UFC publiką.

Adesanya połączył w tańcu elementy haki i anime. Niespotykane połączenie spotkało się z gorącymi reakcjami fanów. – Tamta walka… To był pieprzony main-event. Moje show. Byłem wtedy jak „albo zrobimy to po mojemu, albo wcale”. Wiedziałem, że Dana się wkurwi, ale co tam. Wyszedłem, zrobiłem co chciałem i wyszło… No, wyszło legendarnie – mówił Adesanya już po zdobyciu pasa. Whittakera znokautował, zdobył upragniony pas. Nie tymczasowy, a ten właściwy.

Jeśli jesteś tancerzem, to chcesz zatańczyć przed 60 tysiącami ludzi. Jeśli jesteś zawodnikiem, chce walczyć przed 60 tysiącami ludzi. A ten dzieciak… On spełnił dwa marzenia za jednym zamachem – śmiał się Eugene Bareman.

A dlaczego Dana White miał być zły na swojego zawodnika? Bo prezydent UFC zapowiadał, że nie chce żadnych układów tanecznych przy wyjściu zawodników do oktagonu. – Nie robimy żadnych wyjść choreograficznych. I nie będziemy ich robić tak długo, jak będę w tej organizacji. Nie ma zbyt wielu scenariuszy, w których fani walk chcą oglądać tańczących facetów – wyjaśniał White.

Ale dla Adesanyi zrobił wyjątek. Bo Nigeryjczyk kocha tańczyć, tańczył już w szkole po przeprowadzce do Nowej Zelandii. – Uważam, że tancerze mają najlepszą pamięć mięśniową ze wszystkich sportowców. To mi pomaga – tłumaczy.

Pas zdobyty w 2019 roku obronił dwukrotnie. Najpierw przeciwko znakomitemu zapaśnikowi – Joelowi Romero. Atletyczny Kubańczyk przegrał na punkty, ale sama walka była nudna jak flaki z olejem. Adesanya osiągnął cel, ale fani i eksperci narzekali na brak intensywności. Romero nie chciał inicjować walki, Adesanya czekał na to, aż rywal zaatakuje. Israel wiedział, że jeśli chce nadal być postrzegany jako artysta oktagonu, musi przy następnej obronie zrobić coś spektakularnego.

Ten chudy klaun? Zniszczę go – grzmiał Paulo Costa przed walką z Adesanyą. Niepokonany Brazylijczyk miał być przeszkodą, na której mistrz powinien się zatrzymać. Młodszy, piekielnie agresywny, idący jak burza (bilans 13-0 przed walką z Adesanyą) przed MMA. – Skoro Adesanya potrafił rozbijać zapaśników, stójkowiczów, atletów, kondycyjne maszyny, to może pas odbierze mu ten cholernie silnie bijący Costa? – zastanawiało się wielu.

Ale Costa został zniszczony. Zdewastowany. Nie zrobił w walce z Israelem nic. Dostawał potężne kopnięcia na łydkę, Adesanya trzymał dystans prostymi ciosami. Wreszcie trafił wysokim kopnięciem, niedługo później przepuścił serię ciosów, aż wreszcie wykończył rywala na deskach. Na koniec dał upust złej krwi, która buzowała w nim przez prowokacje Costy. Rywal był w pozycji leżącej na kolanach, a Adesanya stojąc za nim wykonał ruch, jakby odbywał z nim stosunek. Nie brakowało ludzi, którzy skrytykowali go za to zachowanie. Wygrać, pokonać, zniszczyć – jasne. Ośmieszyć, nie okazać szacunku – niektórym to się nie spodobało.

Dokonać wniebowstąpienia

Po tej walce Adesanya uznał, że w wadze średniej nie ma już rajcujących go wyzwań. – Z kim miałbym teraz walczyć w średniej? Cisza. No właśnie… – pytał dziennikarzy. Zaczepiał Jona Jonesa, niekwestionowanego mistrza wagi półciężkiej. Ale Jones zwakował swój pas, teraz chce się bić w wadze ciężkiej. Mistrzem po znakomitym występie w starciu z Dominickiem Reyesem został Jan Błachowicz.

I teraz to on spróbuje powstrzymać. Powstrzymać wniebowstąpienie – bo przecież tylko nieliczni zawodnicy w długiej historii UFC dzierżyli jednocześnie pasy dwóch kategorii wagowych. Amanda Nunes, Conor McGregor, Daniel Cormier i Henry Cejudo.

Adesanya chce być piąty. Chce mieć dwa pasy i okiełznać wszystkie żywioły.

Nieoczywisty mistrz. Najważniejsze mgnienia Błachowicza w UFC

fot. materiały promocyjne UFC

źródła: Bleacher Report, The Undefeated, FanSided, UFC, Athlets Voices, SportBible, The Athletic

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

17 komentarzy

Loading...