W nocy z soboty na niedzielę odbędzie się najważniejsze starcie w historii polskiego MMA. Jan Błachowicz stanie do pierwszej walki pasa mistrzowskiego UFC w kategorii półciężkiej. Rywalem Polaka będzie jedna z największych gwiazd tego sportu na świecie – Israel Adesanya, mistrz wagi średniej. Polak – jak zwykle u bukmacherów – nie jest faworytem tego starcia. Ale wydaje się, że “cieszyńskiemu Księciu” taki status pasuje. W większości swoich starć w UFC był underdogiem. To najwyższy czas, by podpompować ten event. Na początek serii tekstów przedstawimy najważniejsze klisze z kariery Błachowicza w UFC.
Historia Polaka w największej organizacji MMA na świecie to nie jest historia o młodym talencie, który rozbija kolejnych zawodników w drodze po pas. To raczej jedna z najbardziej nieoczywistych dróg do pasa mistrzowskiego w UFC. Przecież Błachowicz zadebiutował w tej federacji dopiero jako 32-latek. Przegrał cztery z sześciu pierwszych walk pod egidą UFC. Dwukrotnie był bliski rozstania z amerykańskim gigantem sportów walki. A jednak zdobył pas, o którym marzył.
To droga faceta, który chciał być hydraulikiem, byłbramkarzem w dyskotece i bardzo późno dojrzewającym zawodnikiem MMA. Jakie były kluczowe momenty Polaka w UFC?
Debiut z przytupem
Do UFC trafił relatywnie późno. Miał 32 lata, gdy zadebiutował w oktagonie Ligi Mistrzów sportów walki. Choć od podpisania kontraktu do ustawienia pierwszej walki w tej organizacji znów minęło kilka miesięcy – Polak musiał wyleczyć kontuzjowane kolano, a match-makerzy UFC szukali ciekawego rywala dla mistrza KSW. Wreszcie stało się jasne – Błachowicz miał zadebiutować w Szwecji, w starciu z Ilirem Latifim (wówczas bilans 2-1 w UFC).
“Cieszyński Książe” przyznawał, że był nerwowy przed tą walką. Nie wiedział, z czym wiąże się presja występów dla UFC. – Pomyślałem wtedy “dobra, jestem tutaj, jestem w największej organizacji MMA na świecie”. Poczułem się wówczas taki malutki… – przyznawał później. Pewności nie dodawał mu fakt, że był przecież zaraz po wyleczeniu urazu. – Byłem niepewny. Obudziłem się dopiero wtedy, gdy Lafiti przywalił mi w łeb – mówił.
I obudził się w świetnym stylu. Trafił rywala kopnięciem na korpus, trafił w wątrobę pod prawym łokciem. Lafiti wyraźnie odczuł to uderzenie. A Błachowicz – co pokazał kilka lat później w walce o pas – takich szans nie marnuje. Dopadł do przeciwnika i wykończył go ciosami w parterze. Debiut w UFC potrwał niespełna dwie minuty.
Drugie zerwanie się ze stryczka
Kto by pomyślał, że po tak efektownym debiucie trzy kolejne lata Polaka w UFC będą tak trudne, rozczarowujące (przede wszystkim dla niego samego) i najzwyczajniej w świecie słabe? Błachowicz z pięciu kolejnych walk wygrał zaledwie jedną. Przegrał bardzo wyraźnie z Jimim Manuwą, później nie dał rady Corey’owi Andersonowi. I choć byli to zawodnicy wyżej notowani od Polaka, to powoli zaczęło pachnieć rozstaniem z UFC. Sam Błachowicz przyznawał, że wchodząc do oktagonu na starcie z Igorem Pokrajacem, czuł na barkach ogromną presję związaną z tym, że ewentualna porażka może przekreślić jego marzenia. Nie chodziło tylko o zdobycie pasa – o tym wówczas pewnie nikt w Polsce nie myślał. Ale jeśli Błachowicz przegrałby wówczas z Chorwatem, to najprawdopodobniej zostałby skreślony z list zawodników UFC.
Ale obronił się – wygrał na punkty, przeważał, był lepszy.
Natomiast była to tylko łyżka miodu w beczce dziegciu, bo później znów przyszły dwie przegrane – już nie tak przytłaczające, jak z Manuwą i Andersonem, ale wciąż bilans Polaka w klatce tylko się pogarszał. Od uznanego Alexandra Gustafssona był może i lepszy w stójce, ale wyraźnie przegrał w parterze. Następnie przegrał na punkty z Patrickiem Cumminsem. I znów zaczęło pachnieć rozstaniem z UFC.
W międzyczasie Błachowicz zmienił trenerów, wrócił do Warszawy. Przeszedł uraz ręki. Był coraz bardziej doświadczony, ale starcia w oktagonie obnażały jego słabości. Męczył się kondycyjnie, nie wytrzymywał trudów walk, miał problem z kończeniem rywali – jak np. w walce z Cumminsem, gdy posłał rywala na deski, ale nie zdołał go skończyć.
I znów w tym trudnym momencie potrafił się obronić. W walce z Devinem Clarkiem znów walczył nie tylko z rywalem, ale i o swoją przyszłość w federacji. Zapewnił ją sobie w sposób nietypowy dla siebie – duszeniem. I to duszeniem z pozycji rzadko spotykanej na tym poziomie. Złapał rywala przy siatce, dostał się do jego pleców i takim dość niezgrabnym, ale piekielnym duszeniem bulldoga zmusił Clarke’a do odklepania.
Stempel na deklaracji
To duszenie było początkiem serii, jakiej Błachowicz potrzebował, by stać się realnym pretendentem do pasa. Wygrał z Jaredem Cannonierem, zrewanżował się Jimiemu Manuwie (co ciekawe – Błachowicz nigdy w karierze nie przegrał rewanżu), a po poddaniu trójkątem rękoma Nikity Kryłowa po raz pierwszy pokazał w oktagonie, że domaga się walki o pas.
Wówczas Błachowicz był już w piątce najlepszych “półciężkich” w UFC. Domaganie się walki o pas było nie buńczucznym krzykiem desperacji, ale realnym odwzorowaniem ambicji Polaka. Ale UFC miało na niego inne plany. Po raz pierwszy – na UFC Fight Night 145 – Błachowicz został zestawiony w walce wieczoru. Starcie z Thiago Santosem zapowiadane było jako eliminator do walki o pas. To była walka wyrównana, ciasna. Polak nie chciał pozostawiać decyzji w rękach sędziów i ruszył w trzeciej rundzie. I to skończyło się fatalnie – Brazylijczyk trafił go prawym sierpem i ubił na deskach. – To zabawne, ale… od tego czasu jestem lepszym zawodnikiem. Zebrałem doświadczenie, pierwszy raz ktoś mnie znokautował, nauczyłem się czegoś na błędach. Rezultat mógłby być lepszy, ale dzisiaj patrzę na to jako na bardzo cenną nauczkę – twierdził Polak.
I zgodnie z deklaracją – odbudował się. Choć już wcześniej pojawiał się w spekulacjach na temat pasa mistrzowskiego, to dopiero lipcowa noc w Las Vegas sprawiła, że o Błachowiczu mówił cały świat MMA. Polak witał bowiem Luke’a Rockholda w wadze półciężkiej. Były mistrz kategorii średniej nie jest postacią, która jest powszechnie lubiana – wielokrotnie wchodził w konflikty z innymi zawodnikami, jego trash-talk momentami był wręcz kuriozalny. Atletyczny Amerykanin nie szczędził też cierpkich słów Polakowi.
– Zniszczę tego skurwysyna. Błachowicz jest mocny, ale równocześnie spięty, wolny, kiepski technicznie. To ten wasz cały “Janek”. Plan? Egzekucja. Odbiorę mu chęć do walki, do życia – zapowiadał.
– To chyba pierwsza taka sytuacja, gdy wychodziłem do walki, w które czułem podtekst osobisty – dodawał już po walce Błachowicz.
Trash-talk Rockholda znów został ośmieszony. Błachowicz walczył niezwykle pewnie, metodycznie kontrował Amerykanina. Posłał go na deski, ale Rockholda uratował gong kończący rundę. W drugiej odsłonie tego starcia rywal Polaka wszedł w klincz, ustawiał Błachowicza przy siatce. Janek pokazał jednak, że nie tylko potrafi męczyć przeciwników w tej pozycji, ale i jest paskudnie groźny przy rozerwaniu klinczu. Trafił piekielnie silnym lewym sierpem, Rockhold padł na deski kompletnie oszołomiony. Gdyby nie szybka reakcja Herba Deana, to Błachowicz połamałby rywalowi nie tylko szczękę, ale i większość kości twarzo-czaszki. Brutalny nokaut na Rockholdzie przyniósł Polakowi bonus od UFC, ale i rozgłos na całym świecie. Do dziś ten morderczy sierp trafia do kompilacji na najlepszych nokautów UFC.
Jon Jones, gdzie jesteś?
Od walki z Rockholdem “cieszyński Książę” jest w nieustannej passie zwycięstw. O ile starcie z Ronaldo Souzą nie było pewne i efektowne (wygrana przez niejednogłośną decyzję), to już rewanż Corey’u Andersonie znów wzbudził bardzo duże zainteresowanie kibiców MMA. Błachowicz kontynuował passę udanych rewanżów. Zobaczyliśmy Błachowicza w najlepszej wersji – skutecznie blokował kopnięcia rywala, sam metodycznie czytał ruchy przeciwnika, znakomicie kontrował. Eksperci podkreślali, że Polak znakomicie wyglądał pod względem “inteligencji walki”. Cieszynianin doskonale wiedział, że Anderson spróbuje wykorzystać silne, niskie kopnięcia. Udanie je blokował. Aż wreszcie skontrował jedno z kopnięć bardzo silnym prawym sierpowym. Trafił, dobił młotkiem w parterze. Nokaut w pierwszej rundzie.
– Wtedy wiedziałem już, że następna moja walka będzie walką o pas. Wiedziałem to – nie ukrywał Błachowicz.
Tuż po tym, jak sędzia odciągnął go od Andersona, Błachowicz omiótł wzrokiem publiczność. Ewidentnie kogoś szukał. I znalazł. Palcem wskazał na siedzącego blisko oktagonu Jona Jonesa (26-1) – ówczesnego mistrza kategorii półciężkiej. Jednego z najlepszych zawodników MMA w historii.
– Znakomita walka! Ciosy Jana wyglądają świetnie. Jan ma teraz pełną legitymizację, by walczyć o pas. Zresztą spójrzmy na sposób, w jaki to zrobił. Nokaut w pierwszej rundzie… Błachowicz zasługuje na walkę o pas. Znokautował Rockholda, znokautował Andersona. On po prostu pociąga za spust i trafia – mówił Jones tuż po gali.
– “Bones” obiecał mi to starcie, gdy gadaliśmy po walce – dodawał Błachowicz.
Starcie o pas z Jonesem miało być kulminacyjnym momentem w karierze cieszynianina. Ale nigdy do niej nie doszło i być może już nie dojdzie.
“And new light heavyweight champion of the world”
Na początku 2020 było zatem jasne – pod koniec roku zobaczymy kolejne starcie o pas mistrza wagi półciężkiej. Pytanie było jednak takie – kto o niego powalczy? Mistrzem był Jones, ale starcia z nim domagało się dwóch zawodników. Błachowicz, niesiony trzema zwycięstwami z rzędu. Oraz Dominick Reyes, który przegrał na punkty z “Bonesem”, ale zdaniem wielu werdykt sędziów był niesprawiedliwy i Reyesowi należał się rewanż.
Reyes czy Błachowicz? Błachowicz czy Reyes? Decydować miał Dana White, szef UFC. A zadecydował… Jones. Mistrz wszedł na wojenną ścieżkę z organizacją. Zarzucał jej publicznie, że ta nie chce mu zapłacić tyle, na ile zasługuje. Przebąkiwał o zakończeniu kariery. Nie pomagała mu przeszłość – liczne afery, aresztowanie, wpadki narkotykowe. Jones negocjował twardo, ale White był nieugięty. W międzyczasie wybuchła pandemia, UFC przeniosło walki na Yas Island w Abu Zabi. Wreszcie mistrz w akcje desperacji zwakował pas i usunął się w cień. Dzisiaj już wiemy, że Jones wróci do oktagonu i zawalczy w wadze ciężkiej. Ale pas został bez właściciela. Dla UFC była to idealna okazja do tego, by pogodzić interesy Reyesa i Błachowicza. White zestawił ich w rywalizacji o pas.
I we wrześniu zeszłego roku Polak doczekał się walki o pas. Nie z Jonesem, a z Reyesem. Znów bukmacherzy nie dawali szans Jankowi, a on znów spłatał im figla. Tego wieczoru był niewiarygodnie pewny siebie. Reyes przeważał nad nim warunkami fizycznymi, według zapowiedzi miał też narzucać wysokie tempo walki i wykończyć Polaka kondycyjnie. Ale Błachowicz znów miał dla rywala potężne kopnięcia w żebra. Trafił raz, trafił po raz kolejny. Na żebrach Reyesa pojawiły się krwawe wybroczyny. Rywal Polaka ewidentnie siadał, nie był taki ruchliwy, jak w starciu z Jonesem.
Błachowicz wreszcie kombinacją ciosów i poczuł po prawym prostym, że złamał Reyesowi nos. – Wtedy już wiedziałem, że wygrałem. Trzeba było poprawić i ubić. To był ten moment – przyznał po walce. I właśnie tak zrobił. Trafił jeszcze raz lewym, Reyes odstawił taniec kurczaka – charakterystyczną próbę utrzymania się na nogach, gdy błędnik szaleje. Amerykanin padł, Błachowicz dopadł go na macie i po chwili wzniósł ręce w geście triumfu.
– Polsko, wasz gość to zrobił! – krzyczał Jon Anik, komentator ESPN.
Gdy Dana White wieszał pas na biodrach Błachowicza, ten trwał w pozie zwycięzcy. Ale przez ułamek sekundy zerknął na pas. Nagle uśmiech na jego twarzy zastąpił wyraz spełnienia. Jakby chciał powiedzieć “jestem tu, gdzie chciałem być, to jest ten moment”.
Pierwsza obrona pasa
Tuż po zdobyciu pasa Błachowicza czekała objazdówka po mediach w Polsce. Odwiedził też premiera. Wreszcie przyjechał do rodzinnego Cieszyna. Na miejscu przywitał go tłum chcący uhonorować pierwszego Polaka, który zdobył pas UFC. – Wróciliśmy do domu i płakaliśmy ze wzruszenia – przyznała w “The Athletic” Dorota Jurkowska, żona Błachowicza.
Ale ciężar pasa ma to do siebie, że trzeba go obronić. Było sporo spekulacji co do tego, z kim Błachowicz stanie do walki o pierwszą obronę tytułu. Z Gloverem Teixeirą? Może rewanż z Reyesem lub Santosem? Albo Jones wróci do gry i spróbuje odebrać pas, który zwakował?
Ale UFC miało inny plan. I postawiło przed Janem ekscytujące wyzwanie. Zawodnika niepokonanego. Też mistrza – z tym, że kategorii średniej. Jedną z największy gwiazd światowego MMA. Israela Adesanyę.
Błachowicz znów jest underdogiem. Ponownie eksperci twierdzą, że to jego rywal jest faworytem.
Ale czy świat MMA nie nauczył się, że Błachowiczowi taka pozycja pasuje?
fot. główne – Newspix.pl
ujęcia z walk – materiał promocyjne UFC