To zdecydowanie był konkurs, który trzymał w napięciu. Polscy skoczkowie walczyli o złoty medal mistrzostw świata w Oberstdorfie i mieli go – chciałoby się powiedzieć – na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło, żeby, skaczący jako ostatni w całych zawodach, Dawid Kubacki wyczarował około 137 metrów. Ale niestety – zabrakło odległości, Biało-Czerwoni spadli ostatecznie na trzecie miejsce. Rozczarowanie? Może i tak, ale brązowy krążek po zawodach, które stały na tak wysokim poziomie, też należy docenić.
Bo powiedzmy sobie szczerze – dzisiaj fruwali nawet ci, po których byśmy się tego nie spodziewali. Choćby Yukiya Sato czy Jan Hoerl – obaj oddali jedne z najdłuższych skoków w konkursie. Ale wiecie, kto dzisiaj nie błyszczał? Norwegowie. Jasne, brakowało im Graneruda, ale koledzy triumfatora Pucharu Świata po prostu zawiedli.
Przede wszystkim – już w pierwszej grupie skoczków sprawę kompletnie zawalił Marius Lindvik. Warunki mu co prawda nie sprzyjały, ale cóż, za sprawą jednej nieudanej próby (117 metrów) praktycznie przekreślił szanse Norwegii w dzisiejszej drużynówce.
Skandynawom pozostało zatem co najwyżej załamać ręce. Za to my – mogliśmy rozpływać się nad skokami Piotra Żyły, który był dzisiaj prawdziwym liderem. Skakał kapitalnie, fantastycznie. W pierwszej serii wykręcił 139 metrów, a w drugiej – to powtórzył. Nie ma co, on akurat wiele więcej dzisiaj zrobić nie mógł. A kto mógł? Być może Andrzej Stękała. Inna sprawa, że to skoczek, który w ostatnich tygodniach formą nie błyszczał – zatem na jego 122 oraz 127,5 metrów też narzekać specjalnie nie mogliśmy.
Podobnie wyglądało to w przypadku Kamila Stocha. Konkursów indywidualnych w Oberstdorfie nie mógł zaliczyć do udanych, ale w drużynówce wszedł na znacznie wyższy poziom. 133 i 132,5 metrów? Dajcie spokój, takie odległości przed konkursem zarówno my, jak i sam Kamil, bralibyśmy w ciemno.
Tak blisko!
Generalnie – wszystko szło mniej więcej po naszej myśli. Naprawdę. Przed ostatnią grupą zawodników realny był nawet złoty medal! Biało-Czerwoni prowadzili z przewagą 1 punktu nad drugimi Niemcami, a Austriakom oraz Japończykom brakowało do nas już trochę więcej (kolejno 7.1 oraz 13,8 punktów straty).
Dlaczego zatem Polacy nie sięgnęli po złoty medal? Cóż, Dawid Kubacki nie skoczył wystarczająco daleko. Choć trzeba przyznać, że rywale postawili poprzeczkę bardzo wysoko. Kraft zanotował 133 metry, Geiger 136 metrów. A to nie tak, że warunki im sprzyjały. Wręcz przeciwnie – wiatr powiewał delikatnie z tyłu. W tej sytuacji Dawid musiał wylądować w okolicach 137 metra. Ale zabrakło mu naprawdę sporo (127,5 metrów).
Czy byliśmy zawiedzeni? Pewnie tak. Jak złoto było już tak blisko, to wiadomo, liczyliśmy, że Biało-Czerwoni po nie sięgną. Nie udało się, ale cóż – żaden z polskich skoczków, podczas rozmowy z TVP Sport, niepocieszony się nie wydawał. Wręcz przeciwnie – dominowały okrzyki, i to takie z radości. Cytując Żyłę: “Dodo (czyli Michal Dolezal) jest debeściak i jego mafia też”.
Z pełnym przekonaniem – podpisujemy się! To zresztą były całkiem udane mistrzostwa. Będziemy je pamiętać przede wszystkim ze względu na Piotra Żyłę, który został czwartym polskim mistrzem świata (i dzisiaj również pozamiatał). Reszta Biało-Czerwonych oczekiwała może trochę więcej, ale medal w konkursie drużynowym to zawsze jakaś okazja do świętowania. A co polskich skoczków czeka w kolejnych tygodniach? Sporo odpoczynku, bo Puchar Świata wróci dopiero na ostatni weekend marca. Panowie – zakończcie to w wielkim stylu!
Fot. Newspix.pl