Mistrzostwa świata w skokach narciarskich dostarczały nam w ostatnich latach niespodziewanych rozstrzygnięć, a także kontrowersji. Nie inaczej było dzisiaj – konkursowi w Oberstdorfie towarzyszyły gęste opady śniegu, a zawodnicy mieli nieraz problemy z lądowaniem. Dwóch kandydatów do podium – Ryoyu Kobayashi i Markus Eisenbichler – nie zdołało nawet ustać swojego skoku. W tej sytuacji porozmawialiśmy z człowiekiem, któremu w kwestii oceny warunków czy decyzji jury, nie brakuje kompetencji – Edwardem Przybyłą, międzynarodowym sędzią FiS oraz trenerem skoków.

To był sprawiedliwy konkurs?
Jeśli ktoś uważa, że przeliczniki działają, to pewnie sprawiedliwy. A jeśli nie – to można dyskutować. Warunki były dla wszystkich podobne, ale jak Kubacki oddaje piękny skok w pierwszej serii, i różnica między nim a Geigerem jest olbrzymia, jeśli chodzi o odjęte punkty, to czy jest to w pełni sprawiedliwe?
A co z notami?
Mam duże zastrzeżenia. Weźmy Kamila. W pierwszej serii zepsuł skok, ale w drugiej nie wiem, jakim cudem miał porównywalne noty do pozostałych. Skoczył 129,5 metra, to był praktycznie idealny skok. Może na belce nie do końca mu wszystko wyszło, tak jakby chciał, ale potem leciał bez żadnego wahania. Dałbym mu taką samą ocenę, co dostał Kraft. Piotrek w pierwszej serii też został – według mnie – za nisko oceniony.
Jury miało dzisiaj szczęście, że nikomu nic się nie stało? Upadali Kobayashi i Eisenbichler.
Warunki przypominały mi te, które były lata temu w Zakopanem, kiedy podczas weekendu triumfowali Adam Małysz i Kamil Stoch. Są niebezpieczne, bo na dole jest taka – powiedzmy – kołderka, puszek. Kluczem jest to, żeby nie przejść na palce. Jak się całą stopą wyląduje, to nie powinno być problemu.
Czyli uważa pan, że Japończyk i Niemiec wywrócili się poniekąd z własnej winy?
Tak, przeszli na palcach do przodu, i wylądowali na brzuchu. To jest normalne. Doświadczony zawodnik nie powinien robić takich błędów. Kraft ich nie zrobił i wygrał zasłużenie, nie ma o czym mówić. Zresztą nie chodzi tu tylko o lądowanie, ale całość, dwukrotnie poleciał daleko.
Takie błędy biorą się z tego, że zawodnicy chcą jak najbardziej wydłużyć skok?
Zgadza się, skoczkowie trzymają skok, atakują. I wtedy jak się wyląduje – jak to się mówi – w przodzie, to dochodzi do upadku.
Można powiedzieć, że po raz kolejny zatriumfowało doświadczenie. Mieliśmy złotego Piotra Żyłę, teraz triumfował weteran Kraft.
Oczywiście, podobna sytuacja. Kraft gorzej sobie radzi, kiedy wieje z tyłu, ale kocha wiatr pod narty. Dzisiaj to wykorzystał. I odegrał się za mistrzostwa świata z Innsbrucka, kiedy na dużej skoczni o dziwo nie zdobył medalu. Liczyłem dzisiaj na więcej od Dawida, który ewidentnie spóźnił drugi skok. A warunki mu zdecydowanie nie pomogły. W pierwszej próbie były lepsze, no ale jednak, tak wyszło, że musiał skoczyć znacznie dalej, aby liczyć się w walce o zwycięstwo.
On jako jedyny w drugiej serii poradził sobie trochę gorzej. Reszta Polaków awansowała w klasyfikacji. Powiało trochę optymizmem przed drużynówką?
Muszę powiedzieć, że nie do końca. Boję się, choć obym się mylił, że skończymy między czwartym a szóstym miejscem. Austriacy są niesamowici obecnie, nie wiem, jak doszło u nich do takiej metamorfozy. W najlepszej jedenastce było ich dzisiaj czterech. Norwegowie też w pełnym składzie zmieścili się w pierwszej piętnastce. Słoweńcy nawet poradzili sobie nieźle. A co jutro zrobią Japończycy i Niemcy, którzy mieli dzisiaj pecha?
Wierzy pan, że Kamil ustabilizuje formę? I będzie w zawodach drużynowych skakał przynajmniej tak dobrze, jak dzisiaj w drugiej serii?
Chciałbym wierzyć. Jak faktycznie będzie skakał w okolicach 130 metrów, to się o nic nie obawiam. Powinniśmy wtedy mieć medal. Nie wiem, co zrobią trenerzy, jak będą w stanie mu pomóc, ale Kamil jest doświadczony, więc może się poprawić z dnia na dzień.
Wychodzi na to, że w obliczu sporego osłabienia Norwegów, czyli braku Graneruda, wcale nie wyrośliśmy na faworytów konkursu drużynowego?
No tak, najmocniejsi są, jak mówiłem, Austriacy. Ale Norwedzy też się trzymają w gronie faworytów. Dużo będzie również zależało od tego, jakie będą warunki. Uważam, że jeśli będzie wiało z tyłu, nasze szanse na medal wzrosną. A jeśli znowu powieje pod narty – może być problem. Bo choćby Słoweńcy, Norwegowie i Austriacy potrafią z takich warunków korzystać. Konkurs będzie w każdym razie interesujący, trzymajmy kciuki.
Fot. Newspix.pl
Jedno jest pewne. Nie ma wyraźnego faworyta. Jutro ponoć pogoda ma być znacznie lepsza, więc przy równych warunkach będą decydować detale i dyspozycja dnia.
Do złota nie ma wyraźnego faworyta, ale patrząc na ostatnie dni wydaje się, że Austria jest nieco przed resztą ekip.
Jeśli reprezentanci Polski myślą o jakimkolwiek medalu w drużynówce to będą potrzebne skoki pod 130 metr i warunek, że nikt skoku nie zawali. Andrzejek Mateja może nie wytrzymać psychicznie, a Stoch lub Kubacki mogą zawalić jakiś skok. O Żyłę można być raczej spokojnym, ale on sam roboty nie zrobi.
Jest ciasno, wyraźnego faworyta nie ma, więc pewnie się obejrzy, bo zawsze to ciekawiej niż karty miałyby być rozdane przed konkursem.
Jak już wspomniałem pod innym postem – Kraft miał wygrać i nic nie mogło temu przeszkodzić.
Puszczany bez przetrzymywania na belce, najwyższe noty oraz najmniejsze odjęcia za wiatr. Dziwne, że przed i po nim ludzie skakali po 120 metrów a mieli większe odjęcia za korzystne warunki.
Mieć korzystne warunki nie znaczy umieć je wykorzystać.
No nie każdy umie, prawda, ale jednak ta czołówka PŚ potrafi. Tylko te przeliczniki prowadzą do absurdów: 130,5 metra Kubackiego daje 8 miejsce, a 129,5 metra Johanssona daje wicelidera po pierwszej serii. Norweg skacze bliżej, ale przeliczniki mu załatwiają 6 miejsc wyżej. To niby normalne?
To powoduje, że od odejścia Małysza a w zasadzie wprowadzenia tych przeliczników (choć no dobra, jeden sezon to było ciekawe) nie potrafię się ekscytować skokami. Zamiast cieszyć się z dalekich skoków, oceniać własnym okiem jak daleko ktoś skoczył, ile lepiej/gorzej od innych, zawsze przy skoki mimowolnie patrzę na tą durną zieloną linię. Już nie widzę miejsca lądowania, czy na linii K czy dalej, tylko czy był blisko ogromnej zielonej linii.
A to, że można skoczyć dalej dwa metry i mieć o 10 punktów gorszą notę.. No sorry, dla mnie to zero radości w oglądaniu. To był charakter skoków, że warunki nie były dla wszystkich równe. Teraz kuźwa jeżdżą tymi belkami w górę i w dół, to jakaś parodia. Facet skoczył daleko? Zmniejszamy belkę. O, a co to, wiatr się zmienił i teraz nie da się jednak skakać daleko, a my już zmniejszyliśmy belkę? Trudno, dwóch zmarnowało skoki ale podwyższamy. Ooo, tym razem znów dobrze wieje i mamy kolejny daleki skok.. o, a teraz wiało na różne strony tak, że ciężko było skoczyć daleko.. ale uśredniony pomiar pokazuje że miał zajebiste warunki, odbieramy 20 punktów, choć obiektywnie wiatr był zły.. no parodia.
Ale z drugiej strony kiedyś irytujące było odwoływie serii po skokach części zawodników, anulowanie ich wyników i powtarzanie serii. Teraz tego nie ma.