– Wszyscy darzyli Kazimierza Górskiego olbrzymim szacunkiem. Nie zdarzało się, żeby ktoś mu pyskował, ktoś mu podskoczył. Nikt nie stawiał się trenerowi. Miał dwóch współpracowników – Jacka Gmocha i Andrzeja Strejlaua. Jeden mówił swoje, drugi mówił swoje, a czerpał trochę od jednego, trochę od drugiego, a i tak robił po swojemu. Wszyscy zastanawiali się, co Kazimierz Górski robi takiego, że zawsze trafia w dziesiątkę ze swoimi decyzjami. Piłkarze u niego rozkwitali. Odbudował chociażby Jasia Tomaszewskiego, którego za czasów Ryszarda Koncewicza potrafiła zejść prasa za taki mecz z Niemcami, którzy strzelili mu wówczas trzy bramki, a u pana Kazia został wielkim bramkarzem. To nie był tylko trener. Dobry wujek. Tata. Każdy czekał na powołania, każdy zastanawiał się, czy pojedzie, czy będzie mógł spotkać Kazimierza Górskiego – wspominał Grzegorz Lato na antenie Weszło FM. Piękna opowieść byłego wielokrotnego reprezentanta Polski o trenerze stulecia. Zapraszamy.
Jakie słowa cisną się panu na usta, kiedy myśli pan o Kazimierzu Górskim?
Od paru dni o nim myślę. Setne urodziny jednego z najwspanialszych trenerów w historii polskiego futbolu. Słowa są proste: mnóstwo mu zawdzięczam. Jestem jego wynalazkiem, jego patentem. To pan Kazimierz Górski powołał mnie jako młodego chłopaka do młodzieżowej reprezentacji Polski. Miałem wtedy dwadzieścia lat. Grali ze mną Jan Tomaszewski, Jerzy Gorgoń, Leszek Ćmikiewicz, Mirosław Bulzacki, Antoni Szymanowski, Adam Musiał. Wszyscy. Niewiele później, kiedy trener zaczął prowadzić seniorską kadrę, awansowaliśmy jeszcze wyżej i dołączyliśmy do jego drużyny. Tym samym Kazimierz Górski wspaniale przeprowadził wymianę pokoleniową i zbudował potęgę. Jeśli dobrze pamiętam…
Oj, na pewno dobrze pan pamięta, a i można sobie odświeżyć pamięć starymi nagraniami!
Osiemdziesiąt procent młodzieżówki grała później w dorosłej reprezentacji. Pewnie jeszcze o kimś zapomniałem. A, już wiem, Kazio Kmiecik i Marek Kusto. Do tego dokooptowani zostali Kazimierz Deyna, Robert Gadocha, Henryk Kasperczyk i Zygmunt Maszczyk. Powstała drużyna, która zdobyła trzecie miejsce na Mundialu 74′, a wcześniej złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium.
Pierwsza anegdota, która przychodzi panu na myśl, kiedy rozmawiamy o Kazimierzu Górskim?
Kaziu miał słynne powiedzonka. Anegdot jest z nim mniej. Raz, pamiętam, był bankiet. Pan Kazimierz w pewnym momencie stuknął w szklaneczkę.
– Szanowni państwo, ja tak po angielsku się ulotnię.
Kapitalne.
Wszyscy darzyli go olbrzymim szacunkiem. Nie zdarzało się, żeby ktoś mu pyskował, ktoś mu podskoczył. Nikt nie stawiał się trenerowi. Miał dwóch współpracowników – Jacka Gmocha i Andrzeja Strejlaua. Jeden mówił swoje, drugi mówił swoje, a czerpał trochę od jednego, trochę od drugiego, a i tak robił po swojemu. Wszyscy zastanawiali się, co Kazimierz Górski robi takiego, że zawsze trafia w dziesiątkę ze swoimi decyzjami. Piłkarze u niego rozkwitali. Odbudował chociażby Jasia Tomaszewskiego, którego za czasów Ryszarda Koncewicza potrafiła zejść prasa za taki mecz z Niemcami, którzy strzelili mu wówczas trzy bramki, a u pana Kazia został wielkim bramkarzem. To nie był tylko trener. Dobry wujek. Tata. Każdy czekał na powołania, każdy zastanawiał się, czy pojedzie, czy będzie mógł spotkać Kazimierza Górskiego.
Grzegorz Lato: Jak Kazimierz Górski zabierał głos, to wszyscy siedzieli cicho i słuchali uważnie każdego jego słowa
Trzeba też dużo oddać Antoniemu Piechniczkowi, że powtórzył jego sukces w 1982 roku, ale to pan Kazimierz Górski jest bezsprzeczny numerem jeden. Złoty medal olimpijski, srebrny medal olimpijski, trzecie miejsce na MŚ. Wspaniałe mecze. Z Anglią na Wembley i na Stadionie Śląskim, gdzie przyszło ponad 100 tysięcy osób. Boje z Niemcami, boje z Holandią. Starsi kibice doskonale to pamiętają. Młodzież też sobie odświeżą, bo Telewizja Polska niekiedy puści wspomnienia tamtych meczów. I dobrze, bo to piękne chwile polskiego sportu.
To było duże zaskoczenie, że z Mundialu w Niemczech wróciliście z medalem?
Nikt nie liczył na medal. W grupie mieliśmy Włochów i Argentyńczyków, więc skazywano nas, wraz z Haitańczykami, na pożarcie. Mieliśmy być chłopcami do bicia. Po wygranej z Argentyną 3:2, role się odwróciły, zaczęliśmy rozdawać karty. Szybko awansowano nas do roli zespołu, który na pewno zagra w pierwszej czwórce. Wygrane z Haiti 7:0 i 2:1 z Włochami tylko to potwierdziły. Staliśmy się faworytami, choć w drugiej grupie też rywalizowaliśmy ze wspaniałymi zespołami – z Jugosławią, ze Szwecją i z RFN. Nieszczęśliwy ten mecz na wodzie. Nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło, jakbyśmy grali w normalnych warunkach. To nie była piłka nożna, to było waterpolo. Piłka stawała. Nieprzypadkowo też najlepszym piłkarzem Niemców był Sepp Maier, który odbił niesamowitą liczbę strzałów.
Ma pan takie przekonanie, że gdyby nie ta woda, to bylibyśmy mistrzami świata?
Tego nie mogę powiedzieć, ale na pewno mielibyśmy do czynienia z zupełnie innym meczem. W dzisiejszych czasach takie spotkanie nawet by się nie odbyło. Przypomnijmy sobie niedoszłe starcie Polski z Anglią na Stadionie Narodowym. Nie zasłonięto dachu. Spadła ulewa. Murawa stała się jedną wielką kałużą i sędzia odwołał spotkanie. Tam zabrakło decyzji. Nasze władze powinny twardo obstawać przy tym, że w takich warunkach przeprowadzenie sportowej rywalizacji jest niesprawiedliwe. Musieliśmy ten mecz wygrać, a RFN wystarczał remis, bo mieli więcej strzelonych bramek. Wygraliśmy 2:1 z Jugosławią i 1:0 ze Szwecją, a oni 4:2 i 2:0. My plus dwie bramki, oni plus cztery. Tak to wyszło.
O Kazimierzu Górskim mówi się, że zawsze był bardzo spokojny, bardzo wyważony. Przypomina pan sobie sytuację, żeby uniósł głos na kogoś w szatni?
Jak zabierał głos, to wszyscy siedzieli cicho i słuchali uważnie każdego jego słowa. Każdy to przyjmował. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że mieliśmy wtedy zespół, który wiedział, że kiedy wychodzi się na murawę, to trzeba zasuwać, to trzeba gonić. Nie to, że ktoś odpuścił, ktoś stanął, bo poczuł się zmęczony. Tego u pana Kazimierza Górskiego nigdy nie było.
Jego odprawy były proste czy skomplikowane?
Nieprzypadkowo mawiał, że piłka nożna to prosta gra – są dwie bramki, jedna piłka, dwudziestu dwóch zawodników na murawie, trzech sędziów. Czy tak wielu może się to wydarzyć? Proste to jak konstrukcja cepa. Taka jest prawda. Wiadomo, że wyszkolenie pojedynczych zawodników to jedna kwestia – trener może mieć swoje założenia, ale nic z tego nie wyjdzie, jeśli nie ma odpowiedniego materiału ludzkiego. Co z tego, że według założeń ten miał kryć tego, skoro może jest za wolny, skoro może się pogubił, skoro może przyspał. Ktoś się zapatrzy, ktoś się zagapi i nici z całego planu. Jedna głupia strata piłki przed własnym polem karnym jest w stanie zmienić losy całego meczu. A pan Kazimierz Górski dobrał sobie materiał ludzki idealnie. Na sto punktów na sto możliwych, że tak powiem.
Połączył młodych zawodników z młodzieżówki z ciut starszymi piłkarzami z większym doświadczeniem. Zadziałało. Kazimierz Górski stworzył takie trójki. Pamiętam, jak graliśmy w Warnie. Trójka mielecka – Domarski, Lato, Kasperczyk, trójka warszawska – Gadocha, Deyna, Ćmikiewicz. Działało. Miał nosa i rękę. Wszyscy się dziwili, jak on to robi? Najpierw się awanturowali, że dlaczego daje szansę temu, dlaczego wpuszcza tego, a potem przyznawali mu rację. Cholera jasna, trafiał w dziesiątkę.
Jak pan wspomina jego odejście z reprezentacji po srebrnym medalu na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu? W kraju zostało to uznane za porażkę.
Srebrny medal jako porażka…
Brzmi absurdalnie.
Tak samo, jak za porażkę uznano Mundial 78′ za Jacka Gmocha w Argentynie, choć zajęliśmy piąte miejsce. Teraz jakby nasza kadra zbliżyła się chociaż do tej miejsca, to nosilibyśmy jej piłkarzy na rękach. Pierwsza piątka na świecie, a grało się z potęgami. Co można powiedzieć, można tylko przyklasnąć i wspominać jednego z największych trenerów historii polskiej piłki. A powiem tak: mieliśmy wielkich szkoleniowców. Jacek Gmoch, Antoni Piechniczek – wspaniali, naprawdę. Proszę też zauważyć, że wszystkie największe sukcesy naszego futbolu związane są z polskimi trenerami, a nie z zagranicznymi. Leo Beenhakker awansował na Euro, ale byliśmy tam najsłabsi z całej stawki. Smutne.
Za wielu zagranicznych selekcjonerów w historii nie było.
Pan Kazimierz Górski odszedł po Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu, poszedł do Panathinaikosu, zdobył z nim kilkukrotnie mistrza kraju. W Grecji miał olbrzymie sukcesy. Do teraz go tam pamiętają.
Spotykaliście się potem przez wiele lat?
Przyjeżdżał, widywaliśmy się. Powstała drużyna Orłów Górskich, kiedy od kwietnia do końca września graliśmy prawie czterdzieści meczów po różnych miasteczkach. Rywalizowaliśmy z wieloma poskładanymi zespołami. Pan Kazimierz nas prowadził, już jako trener na emeryturze – było tam paru młodszych, ale też paru starszych. Ja, Szarmach, Ćmikiewicz, cała Wisła – Kusto, Iwana, Szymanowski, Kapka. Byłem przed jego śmiercią, wraz z Leszkiem Ćmikiewiczem i z innymi zawodnikami, parę razy w domu pana Kazimierza. Miał swoje lata. Osiemdziesiąt pięć lat. Wspaniały wiek dla mężczyzny.
Pan Kazimierz stronił od alkoholu czy potrafił lampkę wypić?
Różnie było. W Nowym Jorku poszliśmy w ósemkę z panem Kazimierzem do baru. Tematem jego rozważań Jacek Gmoch i Andrzej Strejlau. Siedzieliśmy i nagle pada:
– No, koledzy, dla pana trenera ćmagę poproszę.
I wypił sobie jednego, może dwa. Nigdy nie widziałem, żeby kiedykolwiek nadużywał, czego nie mogę powiedzieć o sobie.
Nie tak dawno Małgorzata Domagalik napisała książkę o Jerzym Brzęczku. Padały porównania do Kazimierza Górskiego. Chciało się panu śmiać?
Jak można porównywać Brzęczka do Górskiego… Żeby nie było, ja szanuję Jerzego Brzęczka, ale Kazimierz Górski był jeden i to się nie zmieni.
ROZMAWIALI WOJCIECH PIELA I ADAM KOTLESZKA
Fot. Newspix