Ten tekst wypada zacząć w jeden sposób. HEHEHEHEHE! Myśleliśmy, że może drugie złoto wreszcie zdobędzie Kamil Stoch. Że może tytuł obroni Dawid Kubacki. Że może Andrzej Stękała włączy się do walki o tytuł. Ale nie, to Piotr Żyła stanął na najwyższym stopniu podium. To Piotr Żyła został czwartym w historii polskich skoków mistrzem świata. Po Stochu, po Kubackim i po czterokrotnie złotym Adamie Małyszu.
Gdybyście powiedzieli nam, gdy Adam Małysz kończył karierę, co stanie się w kolejnych latach, nie uwierzylibyśmy. Za Adama przecież cieszyliśmy się z tego, że inny skoczek wchodził do najlepszej “10” zawodów Pucharu Świata. Za Adama pierwsze zwycięstwa Kamila Stocha były czymś niesamowitym. Za Adama nikt inny nie miał prawa wygrać mistrzostw świata. Wszystkie oczy były zwrócone na niego.
A potem wygrał Kamil Stoch. Potem zdobyliśmy drużynowe złoto. Potem Dawid Kubacki triumfował w najbardziej zwariowanym konkursie w historii. A dziś do tego swoje złoto dołożył Piotr Żyła. Gość, który absolutnie nie był wśród faworytów. Nie tylko ogółem – bo tu królowali Halvor Egner Granerud czy Markus Eisenbichler – ale nawet w naszej kadrze. Piotr stał gdzieś w cieniu, przyczaił się, poczekał.
I zaatakował.
Ale, cholera, jak zaatakował! W obu seriach skakał znakomicie. W pierwszej najdalej – 105 metrów. Nikt, w całym konkursie, tego nie przebił. W drugiej Piotr odpalił 102,5 metra. Tylko Granerud – ostatecznie czwarty – pokonał go o pół metra. Piotr Żyła nie miał dziś szczęścia. Nie polegał na warunkach. Nic z tych rzeczy. On na to zwycięstwo w pełni zasłużył. Był po prostu najlepszy.
Co warto podkreślić – tylko raz w karierze prowadził wcześniej w konkursie w zawodach najwyższej rangi. W Pucharze Świata. Skończył na trzecim miejscu. Pod taką presją jak dziś, tak naprawdę jeszcze nie był. Walczył o najważniejszy tytuł w swojej karierze. Stał już na podium indywidualnego konkursu mistrzostw świata, ale wtedy mógł tylko spoglądać na triumfującego Stefana Krafta. Choć i tak płakał z radości, zdobywając wówczas brąz. Teraz to Karl Geiger i Anze Lanisek – odpowiednio drugi i trzeci – spoglądając w górę mogli zobaczyć Piotra Żyłę.
To jest sensacja, oczywiście. Choć zupełnie inna niż dwa lata temu. Wtedy sensacją było to jak Kubacki (i Stoch) nadrabiali dystans w drugiej serii, korzystając na zmianie warunków. Dziś sensacją jest to, że wygrał Piotr Żyła, którego nikt w gronie faworytów nie wymieniał. Ten Piotr Żyła, który zawsze był gdzieś tam nieco z tyłu, czasem się tylko nieco wychylił. Za Małyszem, Stochem, Kubackim. Jeśli gościł na czołówkach gazet, to raczej przez swoje wypowiedzi i osobowość. Z rzadka przez wyniki, które przecież odnosił naprawdę dobre.
Dziś ma swoją wielką chwilę. Największą w karierze. Nie dziwi, że ryknął po swoim skoku, a potem jeszcze wielokrotnie. Gdy udzielał wywiadu na antenie Eurosportu, miał już zdarty głos. Zaczęło się do pytania o to, czy to spełnienie marzeń. A potem był show Piotra.
– TAAAAK! Ja nie wiem! Dziś jest dobry dzień, ojej, jaki dobry! Wszystko mi wychodziło! Nie do wiary! Ale miałem energii. Na skoczni mówiłem sobie, że nie ma szans, żebym tego nie wygrał, że muszę wygrać [zresztą uśmiechał się już przed drugim skokiem – przyp. red.]. Nie wiem, czy to najlepszy konkurs w moim życiu. Nie pamiętam. Zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić, przygotowałem się najlepiej, jak potrafię. Pozdrawiam wszystkich kibiców, szkoda, że was nie ma – mówił. Choć raczej wypadałoby napisać, że krzyczał.
Ale ma do tego pełne prawo. Wielu kibiców przed telewizorami pewnie też to zrobiło.
Piotr, dziękujemy. Piękna to historia. Twoja historia.
Fot. Newspix