Łódzki Klub Sportowy na początku sezonu wygrywał mecz za meczem, grał ofensywnie, z polotem i fantazją. Potem nagle się zaciął, a wiosnę w lidze zaczął od kompromitującego występu z GKS-em Tychy. Porażka 0:3 wywołała dyskusję: czego jeszcze potrzebuje Wojciech Stawowy, by wygrać mecz? W drużynie pozostali najważniejsi zawodnicy, do tego doszły świetne jak na ten poziom ligowy wzmocnienia. I nic. Mecz z Opolem miał dać wreszcie jakieś odpowiedzi. Czy faktycznie je otrzymaliśmy?
No nie.
Tak naprawdę ŁKS zaprezentował to, czego się od niego spodziewaliśmy. W przodzie sporo okazji, parcie na gole, momentami spektakularne zagrania jak jakieś sombrero od Rygaarda czy górna piłka prostopadła od Domingueza. Ale w tyłach? Te same problemy, te same wtopy co zawsze, łącznie z podarowaniem rywalowi gola na tacy.
ŁKS ŁÓDŹ – NIEZŁY POCZĄTEK I PRZÓD
Trzeba przyznać, że początkowo ŁKS na krytykę odpowiedział naprawdę w porządku. Pierwsze minuty to był ten stary, dobry zespół z pierwszych meczów sezonu, gdy bez trudu kasował kolejnych rywali. Tak naprawdę po dwudziestu minutach powinno być już po meczu. ŁKS strzelił dwa gole – najpierw po uderzeniu Rygaarda w słupek Janczukowicz nie dał szans bramkarzowi, potem Sekulski lewą nogę pomierzył po widłach bramki Kuchty. Ale w międzyczasie fenomenalne podanie za plecy obrońców zmarnował Adrian Klimczak, zaś kolejne, wzdłuż bramki od Wolskiego, nie znalazło adresata. Odra wydawała się zaszokowana, że ŁKS atakuje nieco szybciej, momentami z pominięciem środka pola. Szok był potęgowany faktem, że łodzianie nie tworzyli sytuacji dla opolan.
Ale oczywiście ŁKS długo bez wtop nie wytrzymał. Gdy już Odra okrzepła – trzy razy mocno zagroziła bramce Malarza. Raz – przyznajemy – to ich fajna akcja zakończyła się niecelnym uderzeniem głową. Dwa razy wydatnie pomógł ŁKS, z czego raz – Jan Sobociński. Naprawdę nie potrafimy tego zrozumieć, po przerwie rzucił crossa na Pirulo, po którym Hiszpan okradł go z asysty, potrafi rozpocząć akcję podaniem przez dwie linie. A potem całkiem solidną grę przerywa absurdalnym zagraniem prościuteńko pod nogi napastnika. Szczęściem ŁKS-u – był to Kacper Tabiś, który koncertowo zmarnował sytuację sam na sam z Malarzem.
Wtedy Arkadiusz Malarz ŁKS uratował. Ale Arkadiusz Malarz też był tym, który pełną piersią dmuchnął w żagle Odry Opole. Co się z nim stało po godzinie gry? Tak, już w pierwszej połowie miał bardzo niepewne przyjęcie, gdy prawie skierował piłkę do własnej bramki, ale to było nic przy recitalu, jaki odstawił w okolicach 60. minuty. Za pierwszym razem jeszcze jakoś się udało, fatalne wypuszczenie nadrobił długą nogą, którą zdołał wybić piłkę do przodu. Ale dosłownie w następnej akcji… po prostu oddał piłkę Odrze. We własnym polu karnym. Zostawiając Nowakowi pustą bramkę.
TEŻ ŁKS ŁÓDŹ – SŁABY KONIEC I TYŁ
Tak kuriozalne straty to z jednej strony ełkaesiacki standard, z drugiej strony – wciąż zaskoczenie. Nigdy nie dadzą przeciwnikowi takiego ciasteczka, by tydzień później go z radością nie przebić. Próbowali zresztą pomóc gościom też Maciej Wolski (m.in. faul tuż przed polem karnym) czy Maksymilian Rozwandowicz (podanie wszerz, na kontrę). Zamiast tego mecz, który układał się na pewne zwycięstwo ŁKS-u, stał się dla niego drogą przez mękę. Już w 54. minucie zszedł Pirulo, któremu groziła pauza w derbach w przypadku ukarania żółtą kartką. Rycerze Wiosny nastawiali się chyba na tryb ekonomiczny, a zamiast tego zafundowali kibicom potężną nerwówkę.
Fakt, trzeba im oddać – nawet w takich warunkach bywali groźni. Ricardinho mógł dwukrotnie zdobyć bramkę w debiucie. Najpierw sam zachował się przedziwnie – strzelając krzyżakiem w niezłej sytuacji w szesnastce Odry. Potem równie nietypową decyzję podjął Nawotka, który w sytuacji dwa na jeden postanowił poczekać na obrońcę, a potem uderzyć w sposób, który nie mógł zagrozić bramkarzowi. Niezłą okazję miał Wolski, ale on z kolei podawał, zamiast strzelać, ładnie dryblował kilka razy Klimczak. Nie zmienia to faktu, że mecz łatwy, zamienił się w diabelnie trudny – czego namacalnym efektem dwie żółte kartki Sobocińskiego za faule taktyczne i ostatecznie gra w osłabieniu.
Odra miała okazje, choć jednocześnie trudno nam wskazać klarowne setki, poza tymi sprokurowanymi przez Malarza i Sobocińskiego. Sporo było prób złapania ŁKS-u na faulach w polu karnym, ale w naszej ocenie Tomasz Marciniak udźwignął tutaj presję – być może zmienimy zdanie po ponownym obejrzeniu powtórek.
***
Co więc dalej z tym ŁKS-em? Niestety, nadal nie wiadomo. Dobre zawody zagrał Rygaard, nieźle wypadł Janczukowicz, wreszcie cieszył się grą Pirulo. Ale pod drugą bramką znów działy się takie niestworzone historie, że Odra naprawdę musi mieć pretensje do swoich zawodników ofensywnych o skuteczność. Najważniejsze z perspektywy ŁKS-u są trzy punkty i przerwanie tej fatalnej serii porażek. Goście chyba ostatecznie dostają za to odpowiedź, że do strefy barażowej doturlać można się jedynie ze skuteczniejszymi napastnikami i choćby odrobinę lepszą grą defensywną.
Gdybyśmy mieli wskazać faworyta derbów, nadal byłby to ŁKS. Ale jeśli faworyta do awansu do Ekstraklasy… Mimo 3 punktów coraz trudniej upatrywać w ŁKS-ie drużyny, która sprawnie ucieknie peletonowi.
ŁKS Łódź – Odra Opole 2:1
Janczukowicz 6′, Sekulski 22′ – Nowak 62′
W INNYCH MECZACH
Sandecja Nowy Sącz – Miedź Legnica 2:0
Rafael Victor 33′, 89′
Stomil Olsztyn – GKS Tychy 1:2
Szczutkowski 33′ – Lewicki 11′, Steblecki 85′
Fot.FotoPyK