Argentyńska myśl szkoleniowa z pewnością może uchodzić za jedną z najbardziej wyjątkowych na całym świecie. Marcelo Bielsa – indywiduum. Mauricio Pochettino – indywiduum. Diego Simeone – indywiduum. A to przecież tylko najbardziej jaskrawe przykłady. Nic więc dziwnego, że to właśnie z tego kraju pochodzi kolejny trenerski ananas – Jorge Sampaoli. Ananas, który wraca do Europy.
Na Starym Kontynencie spędził zaledwie jeden sezon. Sezon, w którym nadzieje Sevilli były rozgrzane do czerwoności. Klub z Andaluzji wykręcił wówczas najlepszy wynik punktowy w swojej historii. Zajęli czwarte miejsce w La Liga, wyszli z grupy Ligi Mistrzów, wyprzedzając Lyon i Dinamo Zagrzeb.
Sampaoli pozostawał wówczas na topie. Ceniono jego warsztat, podkreślano skłonność do kombinowania. To właśnie jego Sevilla zakończyła serię 40 meczów bez porażki Realu Madryt. Wszyscy wiedzieli, że jest wariatem, lecz mało kto postrzegał to jako mankament. Liczono, że zdoła w Europie pokazać się tak dobrze, jak w Ameryce Południowej. Z reprezentacją Chile sięgnął przecież po wygraną w Copa America, zaś Universidad de Chile regularnie triumfował w lidze, zdobył Copa Sudamericana, awansował do półfinału Copa Libertadores.
Sukcesy w kadrze sprawiły, że Sampaoli w 2015 roku został wybrany trzecim szkoleniowcem na świecie. Sukcesy w kadrze Chile sprawiły też, że Argentyńczyk dostał w końcu robotę w swoim domu. Nie wypełnił kontraktu, który podpisał z klubem z Andaluzji. Sięgnęła po niego reprezentacja La Albiceleste. Celem miał być awans, a następnie tytuł mistrzów świata.
Wszystko dla obu stron potoczyło się koszmarnie.
Argentyńska tragedia
Awans był, ale już wówczas dało się odczytać symptomy, że coś nie do końca się układa. Argentyna w dwóch pierwszych meczach zremisowała z Wenezuelą i Peru. Nie zdołała strzelić wówczas nawet jednego gola, wszak trafienie przeciwko Wenezuelczykom było golem samobójczym. Awans w gruncie rzeczy wisiał na włosku.
Trzeba było pokonać Ekwador i liczyć na to, że Chile nie da rady urwać punktów Brazylii, zaś Peru nie pokona Kolumbii. Scenariusz wcale nie był aż tak prawdopodobny, ale na (nie)szczęście Sampaolego i całej reprezentacji, udało się.
Argentyna przegrywała już od pierwszej minuty, gdy bramkę zdobył Ibarra. Zdołała jednak ostatecznie wygrać i pojechała na mundial. Chociaż tak naprawdę nie wygrała Argentyna. Wygrał sam Leo Messi, który zapakował hat-tricka, ratując honor swój, a przy okazji reputację nowego selekcjonera, a także całej reprezentacji.
To co wydarzyło się na rosyjskim mundialu, znają chyba wszyscy. Sampaoli postradał zmysły. Zaczął kombinować bardziej niż koń pod górę. Taktyka zmieniała się z meczu na mecz i za każdym razem sprawiała wrażenie kompletnie nietrafionej. Jorge chciał pokazać, że potrafi być równie nieprzewidywalny, co jego mentor – Marcelo Bielsa. Problem w tym, że dla reprezentacji Argentyny nigdy nie kończyło się to dobrze.
Jego kadra zagrała na tym turnieju cztery mecze. Po blisko trzech latach nadal nie wiadomo, czy jakikolwiek był tak naprawdę w 100% udany:
- Islandia – 1:1 – na defensywnie usposobionych Wyspiarzy, Sampaoli odpowiada… defensywą. Czterech obrońców i rygiel w środku pola w postaci Mascherano i Bigili. Argentyna zupełnie nie jest kreatywna, w dodatku na skrzydle gra bezjajeczny Max Meza, przez co cała flanka jest wyłączona z udziału w spotkaniu. Messi odbija się od islandzkich obrońców. Wynik ratuje Aguero.
- Chorwacja – 0:3 – Sampaoli zupełnie zwariował. Na broniących Islandczyków postawił mur. Na ofensywnie usposobionych Chorwatów, gdzie w środku pola robotę odwalał Modrić, Rakitić oraz Brozović, Argentyna wychodzi zaledwie dwoma pomocnikami – Mascherano oraz Perez. Sampaoli stawia na wahadła, ale problem w tym, że Zlatko Dalić zupełnie je ignoruje. Ataki jego drużyny przebijają się przez środek ekipy z Ameryki Południowej, raniąc ją potwornie. Realny staje się scenariusz, w którym Argentyna odpada.
- Nigeria 2:1 – znowu jednak uratuje ją Leo Messi oraz Marcos Rojo. Gol pierwszego daje prowadzenie, gol drugiego zapewnia potrzebną wygraną. Było to pierwsze spotkanie na rosyjskim turnieju, w którym Sampaoli wystawił relatywnie normlany skład. Mimo tego były ciężary.
- Francja – 3:4 – Gdyby odprawili z kwitkiem Francuzów, moglibyśmy mówić o niesprawiedliwości. To Europejczycy byli na tym Mundialu znacznie lepszą reprezentacją. To oni koniec końców wygrali. Argentyna w końcu jednak zagrała prawdziwie rozrywkowo, czyli tak, jak miała od początku ery Sampaolego. Los jednak chciał inaczej – zanim pociąg zdołał się na dobre rozpędzić, wypadł z torów.
Sampaoli został zwolniony niedługo po mistrzostwach świata. Jego odejście sprawiło ulgę milionom Argentyńczyków. Był jednym z najbardziej niezrozumiałych selekcjonerów w ostatnich latach. Tym krótkim epizodem przekreślił wiele spraw, które w Chile czy Sevilli zrobił dobrze. Na światło dzienne wyszły zaś jego wariactwa.
Albo go kochasz, albo nienawidzisz
Marsylia, wykupując Sampaolego z Atletico Mineiro, ryzykuje nie tylko przez wzgląd na taktyczne zwichrowanie swojego nowego szkoleniowca. Niczym mroczne widmo ciągną się za 61-latkiem historie z szatni reprezentacji Argentyny, stojące w kontrze do tego, co udało mu się wypracować w Chile.
W La Roja wszystko szło jak po maśle – udało mu się zażegnać konflikt między Alexisem Sanchezem i Arturo Vidalem, obaj panowie zaczęli funkcjonować na boisku wręcz idealnie. Poza nim dalej były problemy, przede wszystkim z pomocnikiem, który reprezentował wówczas Juventus. Vidal rozbił po pijaku samochód, jego wyrzucenia z reprezentacji domagał się sam prezydent. Co zrobił Sampaoli? Wstawił się za swoim zawodnikiem, wyciągnął pomocną dłoń, zapewnił komfort występów w kadrze. Wszystko zgodnie z jego własną myślą: – Piłkarzom trzeba mówić to, co chcą usłyszeć.
Sampaoli miał też – przynajmniej za czasów pracy w Chile – dar do utrzymywania zawodników pod ciągłym napięciem. Francisco Silva wyszedł w wyjściowym składzie na finał Copa America 2015. Niby nic niezwykłego, ale gość nie grał w reprezentacji przez kilka ładnych miesięcy. Co najwyżej siedział na ławce. Tymczasem wówczas dał takiego kopa energetycznego, że po 120 minutach trudno było znaleźć piłkarza, który przebiegłby więcej.
Jednocześnie świeższa jest pamięć o tym, co działo się podczas rosyjskiego mundialu. Sampaoli zupełnie nie potrafił dotrzeć do swoich zawodników. Sergio Aguero zupełnie zlekceważył swojego trenera i wypalił: – Niech gada co chce. Nahuel Guzman krytykował na zgrupowaniach urzędującego prezydenta, tworząc wewnętrzne polityczne podziały. Kilku innych piłkarzy zupełnie olało temat i nie pojechało na spotkanie z głową państwa. Zaś po przegranym 0:3 meczu z Chorwacją, Mascherano niemal rzucił się selekcjonerowi do gardła.
Sampaoli grzmiał w wywiadach pomeczowych, że piłkarze nie chcą poświęcić się dla projektu. Problem w tym, że tego projektu nikt nie widział, bo był on skoncentrowany dookoła tyłka Leo Messiego.
Messi, Messi, Messi
Jasne, masz u swojego boku jednego z najlepszych piłkarzy w całej historii futbolu. Ale status uwielbienia, jakim Sampaoli obdarzył Messiego, jest nieporównywalnie większy do jego uczuć względem Marcelo Bielsy. A przecież 61-latek potrafił się kiedyś rozpłakać, twierdząc, że nigdy nie sprosta oczekiwaniom swojego mistrza, po tym jak jego zespół dostał 0:5.
Messi miał w kadrze status Boga. Selekcjoner chciał się do niego odwoływać cały czas, potwierdzając tym samym swoją fiksację, którą wykazywał jeszcze w Chile: – Jeśli masz w składzie zawodnika pokroju, powiedzmy, Messiego, to musisz zrobić wszystko, aby Messi ci zaufał. Postać kapitana Barcelony cały czas orbitowała dookoła głowy Argentyńczyka, więc nic dziwnego, że gdy w końcu się spotkali, Sampaoli był gotów uczynić z ciała swego i pozostałych reprezentantów żywy dywan.
Powołania dostawali ci piłkarze, których – co za nowość – tolerował Leo. Część wyborów do pierwszej jedenastki też rzekomo była podyktowana zachciankami niekwestionowanego lidera Argentyny. Tylko, że ten lider zupełnie nie potrafił spłacić kredytu zaufania w 2018 roku.
Czy Sampaoli winił wówczas Messiego? Oczywiście, że nie.
„Został nam jeden mecz, ale mamy minimalne szanse na awans z grupy. Dziś nie do końca wierzyliśmy w siebie. Messi nie otrzymał od nas odpowiedniej pomocy. Nie można porównywać naszej sytuacji z tą w reprezentacji Portugalii. Ronaldo ma drużynę, która go wspiera. Leo nie„.
Jakim cudem po takiej wypowiedzi reszcie Argentyńczyków chciało się na tyle, by dowieźć zwycięstwo z Nigerią? Tego nie wie nikt. W gruncie rzeczy brakowało bowiem, by ktoś nasrał na środku. Stawianie wszystkich zawodników w roli podnóżka dla jednego piłkarza, nie mogło skończyć się dobrze.
Sampaoli zupełnie spalił się, gdy musiał pracować z największymi nazwiskami. Jego przygoda w reprezentacji Argentyny nie idzie w parze z tym, jaki wizerunek zdołał zbudować sobie latami wcześniejszej pracy. Zanim przejął kadrę La Albiceleste, uchodził za trenera bardzo czułego, dbającego o dobrą relację ze wszystkimi zawodnikami.
No cóż, być może w Marsylii będzie łatwiej.
Obsesja doskonałości
Tym bardziej, że – jakby nie patrzeć – Sampaoli jest maniakiem. Gościem nie tyle zakochanym w futbolu, co pogrążonym w nim bezgranicznie. Czy to zdrowe podejście? Ano nie. Czy to podejście spotykane u innych szkoleniowców z Argentyny? Oczywiście, że tak. W końcu wielokrotnie wspomniany Marcelo Bielsa kazał sobie przynieść łóżko do bazy treningowej, by móc pracować jeszcze więcej.
Sampaoli jest podobnym freakiem. Legendą obrosła anegdota, w której szkoleniowiec chciał poświęcić trochę czasu swojej żonie. Zaproponował standardowy wieczór – wyjście na kolację, powrót do domu, miły czas przed telewizorem. Jakież musiało być zdziwienie pani Sampaoli, gdy odkryła, że jej mąż włącza… mecz. 61-latek naprawdę starał się, by nawet na moment nie wyjść z pracy.
Godziny pochłaniała mu analiza błędów, które doprowadziły do straty gola (po mundialu w Rosji pewnie nie wychodził z pokoju przez dwa tygodnie). Kilkanaście godzin poświęcał zaś na zbadanie przebiegu całego spotkania. Wszystko po to, by doskonalić swój warsztat trenerski i rozpieprzać życie rodzinne. – Dopiero po kilku miesiącach zauważyłem jak bardzo zaniedbuję rodzinę. Ciągle tylko piłka i piłka, ale co ja poradzę? To mój tlen, nie potrafię bez tego żyć. To nie jest refleksja, to wyznanie pracoholika.
W dodatku takiego, który jest cholerykiem. Podczas mistrzostw świata 2014, Sampaoli wpadł w szał, gdy dostrzegł drona latającego nad boiskiem treningowym reprezentacji Chile. Było to urządzenie wysłane przez dziennikarzy, którzy chcieli stworzyć rzetelny materiał. Selekcjoner zagotował się i skrytykował takie podejście. Jak sam przyznał: – Wykrycie jednego detalu, jednego schematu akcji, może być kluczowe dla końcowego rozstrzygnięcia meczu. To moja obsesja.
Sampaoli przywiązywał zatem uwagę do mikroskopijnych szczegółów, nie wychodził z pracy nawet na minutę dłużej, niż było to absolutnie konieczne, a koniec końców i tak skończył jako zobrazowanie szaleńca, który ostatecznie pogrzebał złotą generację reprezentacji Argentyny. Dość niefortunnie jak na gościa, który przed sześcioma laty należał do światowej czołówki trenerów.
Sampaoli i Marsylia, czy to ma prawo wypalić?
Na samym stracie odpowiem: nie wiem. Na sukces trenera, szczególnie takiego jak Sampaoli, składa się zbyt wiele czynników. Trudno ferować wyroki, czy skończy się tak jak w Chile, czy tak jak w Argentynie. Czy zagości w Europie na dłużej niż rok, czy znowu wyjedzie wzywany przez południowoamerykański zew. Czy zbuduje w domu Marsylii – na Stade Velodrome – projekt, którym miała być Sevilla. Tego przewidzieć się po prostu nie da.
Niewątpliwie jednak Sampaoli doda Ligue 1 kolorytu. To gość, który walczył z dronami. Potrafił uczynić z kadry prywatny folwark Lego Messiego. Z Chile wycisnął absolutne maksimum. W Universidad wykręcił serię 36 meczów bez porażki z rzędu. To wreszcie gość, który właził na drzewa, by obserwować treningi Marcelo Bielsy. Teraz znowu pójdzie w jego ślady. Po obecnym szkoleniowcu Leeds United, Sampaoli prowadził już reprezentację Chile i Argentyny. Teraz czas na Marsylię. Jeśli zdoła poprawić najlepszy wynik swojego mentora – czwarte miejsce w lidze francuskiej – na Lazurowym Wybrzeżu rozpocznie się prawdziwe święto trąbek.
Chociaż dziennikarze nad Sekwaną już pewnie je rozpoczęli. Poza dziwactwami natury taktycznej i personalnej, Sampaoli ma cały arsenał bon-motów, który z pewnością zasypie dziurę po kolejnej dymisji Raymonda Domenecha.
Traktuję futbol jak wojnę. Cały czas sprawdzam, kto próbuje mnie przejrzeć.
Pewnej nocy poszedłem do baru. Spotkałem tam piękną kobietę, rozmawialiśmy wspólnie przez całą noc. Było bardzo sympatycznie, cały czas żartowaliśmy, flirtowaliśmy, zapłaciłem za jej kilka drinków. W końcu około godziny piątej do pubu wszedł zupełnie obcy facet, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą do łazienki. Tam kochali się, a po wszystkim we dwójkę opuścili lokal. Nie miało znaczenia, kto tamtej nocy miał większe posiadanie.
Najważniejsze jest to, by piłkarz miał naturę wojownika i w stu procentach mi zaufał. Wierzę, że jedyną drogą do zwycięstw jest zaszczepienie w zawodnikach miłości do piłki. Dziś życie wielu z nich nie różni się od pracy urzędnika. Przychodzą, wykonują swoje zadania i idą do domu. A ja zawsze im tłumaczę: „Zostańcie w klubie po treningu, zjedzcie razem posiłek, nacieszcie się tym, że możecie tu grać i utożsamiać się z kibicami.” A jeśli wychodzą na boisko to mają grać tak jak robili to w dzieciństwie. Atak, drybling, szybka klepka i piękny strzał.
Najważniejsze jednak dla kibiców Marsylii może okazać się to zdanie: Oczywiście, umiejętności są istotne, ale ja mam swoje sposoby na to, by nawet z przeciętniaka wycisnąć maksimum.
Od marca – bowiem wtedy właśnie Sampaoli ma oficjalnie przejąć stery w Marsylii – przyjdzie pora na weryfikację tych słów w Europie. Póki co Argentyńczyk wybiega na murawę brazylijskich boisk, świętując kolejne zwycięstwa Atletico Mineiro. Jego klub już zapewnił sobie udział w Copa Libertadores, a łysina trenera lśni w blasku fleszy nie mniej, niż jego imponujące rękawy wykonane z dziesiątek tatuaży.
Fot.Newspix
***
Więcej o Jorge Sampaolim i o tym, czego Arek Milik może spodziewać się po współpracy z nim, możecie przeczytać na: