Wyjść, zagrać, wygrać i zapomnieć – w takim trybie na stadionie Realu Valladolid funkcjonował w sobotni wieczór Real Madryt. „Królewscy” w najgorszym możliwym stylu, ale jednak sięgnęli po pełną pulę w starciu z broniącym się przed spadkiem przeciwnikiem, dzięki czemu strata do prowadzącego w tabeli Atletico (niespodziewana porażka 0:2 z Levante) wynosi już tylko trzy punkty.
Piłkarze „Blanquivioletas” będą pluli sobie w brodę. Kiedy mieli wygrać z Realem, jak nie teraz? Zinedine Zidane nie mógł przecież skorzystać z dziewięciu kontuzjowanych zawodników. Już wcześniej wypadł mu Sergio Ramos, a teraz dołączyli do niego m.in. Karim Benzema i Dani Carvajal. Skład był więc miejscami mocno nieekskluzywny. Ławka rezerwowych tym bardziej, skoro zagrali nawet Isco (wiadomo, jakie ma relacje z Francuzem) i debiutujący w barwach „Królewskich” w Primera Division (wcześniej grał na tym szczeblu w Getafe) 21-letni napastnik Hugo Duro.
Na dodatek goście z Madrytu chętnie rozdawali prezenty.
W ten sposób Valladolid doszedł do dwóch sytuacji, które powinien zamienić na gola. Na początku meczu Real stracił piłkę przed własnym polem karnym. Thibaut Courtois uratował skórę kolegom. Najpierw obronił strzał Fabiana Orellany, a potem w jeszcze lepszym stylu dobitkę Saidy’ego Janko. Z kolei niedługo po zmianie stron katastrofalny błąd przy linii końcowej popełnił Ferland Mendy. Francuz chciał uratować się przed rzutem rożnym i wybił piłkę w taki sposób, że… wyszło mu idealne dośrodkowanie we własne pole karne do nadbiegającego Orellany. To już Chilijczyk musiał zamienić na gola, ale zamiast tego kopnął w czekającego do końca Courtoisa, któremu nie odbieramy tu zasług. Zachował spokój i wykazał się opanowaniem.
Skoro biało-fioletowi marnowali takie okazje, no to wjechał nam klasyczny scenariusz, czyli faworyt męczy bułę, by w końcu jakoś tę jedną jedyną bramkę wcisnąć. Stało się po dośrodkowaniu Toniego Kroosa z rzutu wolnego i precyzyjnym uderzeniu głową Casemiro po świetnym nabiegu. Wszystko wyszło idealnie. Brazylijczykowi wyraźnie spadł kamień z serca, bo wcześniej miał de facto łatwiejsze pozycje do główek ze stałych fragmentów i okropnie pudłował. To były w zasadzie jedyne sytuacje Realu przed golem. Pozostałe groźnie wyglądające akcje przeważnie kończyły się na pozycjach spalonych, zwłaszcza Mariano Diaza.
Od stanu 0:1 Valladolid bił już głową w mur, a Real nie żyłując się starał się nie tracić kontroli nad przebiegiem wydarzeń.
Jedynym momentem, w którym Zidane mógł na chwilę zwątpić, że tak się dzieje, była strata Nacho zakończona interwencją ratunkową przy szarżującym Shonie Weissmanie. Izraelczyk upadł i oczywiście domagał się rzutu karnego, ale sędzia miał inne zdanie i powtórki pokazały, że można się z nim zgodzić.
„Królewscy” sporadycznie groźniej atakowali, rezerwowy Arribas będzie sobie wyrzucał, że nie trafił w piłkę po dograniu Mendy’ego.
Koniec końców dla stołecznego faworyta liczy się tylko fakt odniesienia kolejnego zwycięstwa, uniknięcia nowych kontuzji i dociśnięcia Atletico. Valladolid natomiast urządza się na dnie tabeli. To już siódmy z rzędu ligowy mecz bez zwycięstwa. No i znów potwierdziło się, że „Blanquivioletas” po prostu nie potrafią grać z Realem. Ostatnich trzynaście spotkań między tymi drużynami to dwa remisy i 11 zwycięstw „Królewskich”.
Real Valladolid – Real Madryt 0:1 (0:0)
0:1 – Casemiro 65′
Fot. Newspix