Wtorkowa prasa to zapowiedzi powrotu Ligi Mistrzów oraz podsumowanie ligowej kolejki. Sporo dziś o Lechu Poznań i jego kryzysie. Głos zabrali m.in. Mariusz Rumak i Bartosz Ślusarski. – Nie podejmowałbym jednak gwałtownych decyzji, choć wiem, jakie nastroje panują w Poznaniu. Dochodzą do mnie głosy kibiców, chcących zmiany trenera, co wynika z frustracji słabymi rezultatami. Uważam, że za trenera Żurawia Lech grał najlepszą piłkę w Polsce, więc zachodzę w głowę, co takiego stało się z tym zespołem – twierdzi były napastnik w “Przeglądzie Sportowym”.
Sport
Piast Gliwice może pobić rekord meczów bez porażki. Gliwiczanie nie przegrali od 10 spotkań, więc już z Wartą mogą wyrównać poprzedni najlepszy wynik.
W Gliwicach zadają sobie pytanie, czy poprawią rekord sprzed dwóch lat. To bardzo możliwe! W rozgrywkach 2018/19, czyli w sezonie, w którym gliwiczanie po raz pierwszy w historii zdobyli mistrzostwo Polski, najbardziej imponujący był finisz drużyny trenera Waldemara Fornalika. Forma i wyniki w dodatkowej fazie sprawiły, że gliwiczanie z tylnego rzędu zaatakowali szczyt i go zdobyli, robiąc to w świetnym i emocjonującym stylu. Wtedy z dziesięciu meczów Piast wygrał aż osiem, tylko dwa razy remisując – z Wisłą Kraków (2:2) i Pogonią Szczecin (0:0). I to właśnie wtedy ustanowiono klubowy rekord meczów bez porażki w jednym sezonie. A najdłuższa ekstraklasowa passa gliwiczan wynosi jedenaście meczów, bowiem kolejne rozgrywki zaczęli od remisu z Lechem Poznań 1:1. Teraz śląska ekipa jest na dobrej drodze, by ustanowić nowy rekord. Nie przegrała od dziesięciu meczów, na co złożyło się pięć zwycięstw i pięć remisów. W najbliższy poniedziałek przy Okrzei Piast zagra z Wartą Poznań. Remis lub zwycięstwo sprawi, że padnie nowy rekord sezonowy i wyrównana zostanie ekstraklasowa passa, która też będzie do pobicia przy korzystnym rezultacie.
Bogdan Nather twierdzi, że Raków nie wygrywa, bo jest za słaby. Kontrowersyjna teza.
Od zawsze uważam, że dzielenie skóry na żywym niedźwiedziu to bardzo niebezpieczne zajęcie. W tę pułapkę dał się złapać Raków Częstochowa, który zaczął snuć wielkomocarstwowe plany. Widać pod Jasną Górą nie znają porzekadła, że pycha przed upadkiem kroczy. Raków nie jest w tej chwili zespołem, który może rozdawać karty w ekstraklasie, to wciąż drużyna na dorobku, bez spektakularnych sukcesów. To dobrze, że ma ambicje, ale byłoby lepiej dla częstochowian, gdyby stosowali zasadę „ciszej idziesz, dalej zajdziesz”. W czterech ostatnich potyczkach w ekstraklasie podopieczni trenera Marka Papszuna zdobyli raptem punkt i nie strzelili ani jednego gola! Takie są fakty i guzik mnie obchodzi, ile „setek” w tych spotkaniach częstochowianie zmarnowali. To nie pech, ani przypadek, tylko brak umiejętności.
Lech Poznań odbije się na Śląsku? Wrocławianie na wyjazdach grają słabo, więc “Kolejorz” może zażegnać kryzys.
– Słabo to wygląda. Nie gramy tego, co chcemy. Boisko nie jest żadnym wytłumaczeniem, bo musimy się dostosować do tego, co jest i po prostu grać lepiej. Jeśli nie czujemy się pewnie w tym, co mamy grać, to musimy spróbować czegoś innego, a przede wszystkim musimy być skuteczniejsi, bo dzisiaj nie stworzyliśmy chyba żadnej sytuacji. Wisła czekała na nasze długie podania, zbierała drugą piłkę i ponawiała swój atak, grała do skrzydła, szukała wrzutek. My podejmowaliśmy bardzo złe decyzje – diagnozował problemy obrońca Lecha Tomasz Dejewski. Nic dziwnego, że w środowisku spekuluje się na temat bezpieczeństwa posady trenera Żurawa. Najbliższe dni mogą być dla niego decydujące, a już w następnej kolejce rywalem będzie silny Śląsk Wrocław, który przyjedzie do Poznania, a który na wyjeździe (na szczęście dla Lecha) gra wyraźnie słabiej niż w domu.
Maciej Ambrosiewicz z Zagłębia Sosnowiec jest optymistą przed startem ligi. Będzie też podstawowym piłkarzem Zagłębia.
– Po rozwiązaniu umowy z Wisłą Zagłębie błyskawicznie zaoferowało mi kontrakt. Na pewno wpływ na wybór klubu miała osoba trenera Kazimierza Moskala. Preferowany przez niego styl gry bardzo mi odpowiada – mówił piłkarz po złożeniu podpisu na umowie. […] – Mam nadzieję, że spełnię w Sosnowcu pokładane nadzieje i pomogę drużynie. Środek pomocy to dla mnie najlepsze miejscu na boisku. Rozmawiałem z trenerem Moskalem o mojej grze i muszę być przygotowany na wszystko. Przede wszystkim nie mogę się przyzwyczajać do jednej pozycji. Ostateczną decyzję zawsze podejmuje trener, który może mnie ustawić gdzie indziej. Najczęściej gram na pozycji numer 6 i tak powinno być w lidze. W środku pola jest dużo takich sytuacji, że rywala ma się na plecach i trzeba wtedy utrzymać się przy piłce. Trener chce tego utrzymania piłki w środku boiska – tłumaczy pomocnik, który w Zagłębiu chce wrócić do regularnych występów na ligowych boiskach.
Budapeszt gości fazę pucharową europejskich pucharów. Co w tym dziwnego? Bo robi to po raz pierwszy w tym wieku.
Kiedy po raz ostatni Budapeszt był gospodarzem meczu na wysokim szczeblu w rozgrywkach o Puchar Europy? W sezonie 1995/96, w fazie grupowej, w której grało wówczas 16 drużyn, rywalizował Ferencvaros. Ale ostatni mecz 1/8 finału fazy pucharowej najważniejszych klubowych rozgrywek w Europie odbył się, uwaga, w 1991 roku. Honved mierzył się wówczas z Sampdorią Genua. Grano wówczas na stadionie im. Jozsefa Bozsika, legendy węgierskiego futbolu i kolegi z boiska… patrona obiektu, na którym rozegrane zostanie dzisiejsze spotkanie. Gdy kilka lat temu zaczynano w Budapeszcie budować stadion na ponad 65 tysięcy kibiców, nikt nie miał wątpliwości, że otrzyma imię Ferenca Puskasa, najsłynniejszego z wielkich węgierskich piłkarzy. „Gospodarz” dzisiejszego obiektu, to legenda rozgrywek o Puchar Europy. Trzykrotny ich triumfator w barwach Realu Madryt. Dwukrotny król strzelców PEMK i jedyny po dziś piłkarz, który w meczu finałowym strzelił cztery gole. W 41 meczach o najważniejsze klubowe trofeum na Starym kontynencie, Puskas zdobył 36 goli. Daje to 0,88 bramki na mecz, a skuteczniejszy spośród tych najlepszych, ze średnią 0,97, jest od Węgra jedynie Gerd Mueller.
EURO 2020 odbędzie się zgodnie z planem – w 12 krajach.
Szef Europejskiej Unii Piłkarskiej Aleksander Ceferin podkreślił w styczniu, że federacja jest zdeterminowana, aby przełożony z 2020 roku turniej zorganizować zgodnie z planem w 12 miastach w 12 różnych krajach. Władze PZPN uważają, że taki scenariusz się spełni. – Na 99 procent mistrzostwa będą rozgrywane tak jak planowano, czyli w 12 miastach z 12 krajów. Wydaje mi się, że to bardzo realna opcja. I w taki właśnie sposób jest to rozpatrywane, jako najbardziej realny scenariusz – powiedział Maciej Sawicki. Potwierdził, że – zgodnie z zapowiedziami UEFA – decyzja dotycząca możliwości wejścia kibiców na trybuny zapadnie w kwietniu. – Wszystko zależy od restrykcji obowiązujących w krajach współorganizujących turniej. Trudno przewidzieć, jaka sytuacja będzie w kwietniu, gdy UEFA podejmie decyzję. Jest rozważana również taka opcja, że na stadionach będą obecni tylko kibice z danego kraju, w którym rozgrywany jest mecz – przyznał sekretarz generalny PZPN. – Osobiście wydaje mi się, że turniej będzie rozgrywany z kibicami, ale w jakiej liczbie procentowo – tego chyba nikt nie jest w stanie teraz oszacować. Wciąż pod znakiem zapytania stoi kwestia możliwości przyjazdu kibiców zagranicznych, czyli np. obecności fanów z Polski na meczach choćby w Irlandii – dodał. Sawicki zaznaczył, że wątpliwości dotyczące tegorocznych mistrzostw Europy nie wpływają w żaden sposób na plany logistyczne reprezentacji Polski.
Super Express
Robert Kasperczyk opowiada o przemianie Podbeskidzia. Oraz o tym, jak przygotować się na ligową wiosnę w górach.
– Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że receptą było wzmocnienie i zmiany w linii obrony, bo jesienią zespół stracił aż 38 bramek w 14 meczach…
– Należało zacząć od fundamentów. Janicki i Rundić wzięli na siebie ciężar gry w obronie. Jeszcze jesienią doszedł doświadczony bramkarz Michal Pesković i ta trójka dowodzi zespołem. Na zgrupowaniu w Chorwacji w dobrych warunkach do znudzenia ćwiczyliśmy schematy i automatyzmy gry w obronie, co dało nam bardzo dużo.
– Jednak warunki zimowe w Polsce wydają się waszym sprzymierzeńcem, jak na górali przystało…
– Boisko i ośrodek treningowy mamy najbliżej gór ze wszystkich drużyn ekstraklasy i z utęsknieniem patrzymy czasami na to, jakie warunki i temperatury mają nasi rywale. Ale coś w tym jest – jesteśmy góralami, a góral z natury jest odporny na takie zimowe anomalie. Zastrzegę, że nie jest łatwo. Prowadzimy treningi najczęściej na boisku ze sztuczną murawą, bo główną oszczędzamy na mecze. Gdy pada śnieg i marznie płyta, nie są to komfortowe warunki – piłkarzom podczas ponadgodzinnego treningu marzną nogi i tracą w nich czucie. Muszą je szybko rozgrzewać pod gorącym prysznicem.
Przegląd Sportowy
Przed meczem Barcelony z PSG króluje jeden temat. Messi w Paryżu – czy to możliwe? Władze Barcy grzmią, że to skandal i krytykują współpracę państwa z klubem, żeby omijać przepisy.
Kontrakt Argentyńczyka z Barceloną kończy się w czerwcu, próbował z niej odejść już latem i paryżanie są jednym z kandydatów do jego zatrudnienia. Poza nimi na Messiego stać chyba tylko Manchester City, gdzie z kolei pracuje jego inny stary znajomy Josep Guardiola. Niedawno magazyn „France Football” pokazał na okładce Argentyńczyka w koszulce PSG. Messi do końca sezonu ma nie wypowiadać się na temat przyszłości. – To brak szacunku, że tak wiele osób z PSG mówi o Messim – powiedział niedawno Koeman. W podobnym tonie wypowiadał się też faworyt wyborów prezydenckich w FC Barcelona Joan Laporta, który już w przeszłości zajmował to stanowisko, grożąc też oddaniem sprawy do FIFA. – To brak szacunku. Władze PSG publicznie mówią, że chcą mieć u siebie Messiego. To jest korelacja klubu piłkarskiego z państwem, ich działanie omija przepisy. Nie możemy im na coś takiego pozwalać – powiedział. Tyle że niewiele może zrobić. Nie może powołać się nawet na często omijany przepis o zakazie rozmów z piłkarzem, któremu zostało ponad pół roku kontraktu, bo umowa Argentyńczyka kończy się w czerwcu.
Bartosz Ślusarski twierdzi, że ciężko wyjaśnić kryzys Lecha, bo za Dariusza Żurawia “Kolejorz” grał najładniej w kraju.
– Niewątpliwie wygrana pozwoliłaby złapać oddech, ale powiedzieć, że jeden mecz zmieni wszystko, byłoby zbyt dużym uproszczeniem. W przypadku sportowych niepowodzeń istotna jest atmosfera w zespole. Relacji nie buduje się w kryzysie, tylko wcześniej, przez cały okres współpracy. Jeśli są dobre, to można się na nich opierać, w innym wypadku jest zdecydowanie trudniej. Dzisiaj Lech jest przewidywalny – rywal doskakuje wysokim pressingiem i pojawia się problem, więc może warto poszukać elementu zaskoczenia. Jesienią nie było czasu na treningi i wypracowanie nowych rozwiązań, bo Lech grał bardzo dużo. Teraz jest go więcej, nawet jeśli warunki do pracy ze względu na pogodę są utrudnione – dodaje Rumak. Celem Lecha na ten sezon miała być… najlepsza gra w Polsce. Jesienią, nawet jeśli nie było wyników, to styl nie szczypał w oczy. – Zaskakujące, że zespół nie odpalił po przerwie zimowej. Nie kupuję tłumaczenia, że piłkarze są zmęczeni i to może być przyczyna porażek. Niestety, obecnie o Lechu nie można nawet powiedzieć, że przegrywa, ale ładnie gra. Nie podejmowałbym jednak gwałtownych decyzji, choć wiem, jakie nastroje panują w Poznaniu. Dochodzą do mnie głosy kibiców, chcących zmiany trenera, co wynika z frustracji słabymi rezultatami. Niewątpliwie w zespole jest duży problem, nad którym zastanawia się chyba każdy poznaniak. Uważam, że za trenera Żurawia Lech grał najlepszą piłkę w Polsce, więc zachodzę w głowę, co takiego stało się z tym zespołem – twierdzi były napastnik poznańskiej drużyny Bartosz Ślusarski.
Jak wydostać się z 5. ligi prosto do szkockiej ekstraklasy? Maksymilian Stryjek opowiada o swojej szansie i specyficznych warunkach transferu. Mówi też o Sunderlandzie.
Jak pan trafił do Livingston? Chyba rzadko się zdarza, by piłkarz zaliczył awans z piątej ligi angielskiej do szkockiej Premiership.
Bardzo rzadko.
Dobry agent czy dobry bramkarz?
Jedno i drugie. W marcu ubiegłego roku zaczęła się pandemia, wróciłem do Polski. Rozmawiałem ze swoimi agentami i powiedziałem, że fajnie by było, gdyby załatwili mi klub w Szkocji. Taki właśnie rzuciłem im kierunek, ponieważ moim marzeniem jest gra w Premier League w Anglii, a Szkocja to dobre miejsce do wypromowania się. Odparli, że może być trudno, ale będą próbowali. Po kilku tygodniach dostałem telefon z pytaniem, czy chcę lecieć na testy do Livingston. Przyleciałem, spędziłem dwa tygodnie i spodobałem się na tyle, że podpisałem kontrakt.
Zaczął pan rozgrywki jako rezerwowy. Co się stało, że wskoczył w końcu pan do bramki?
Podpisałem kontrakt, ponieważ trener obiecał mi, że będę występował we wszystkich meczach pucharowych plus w spotkaniach z Rangersami. Dodał, że jeśli będę dobrze grał, nie widzi problemu, by dokonać zmiany w bramce. Tak się właśnie stało. W pewnym momencie byliśmy nawet na ostatnim miejscu w tabeli, później na przedostatnim, więc menedżer postanowił coś zmienić. Dostałem szansę i od tamtej pory ją wykorzystuję. I oby tak było do końca sezonu.
Ma pan poczucie, że zasiedział się w Sunderlandzie? Rzucano pana właśnie po takich wypożyczeniach i w końcu nigdzie nie mógł pan zagrzać miejsca.
Tak. Był taki moment, w którym powinienem odejść. Ale to nie było takie łatwe, ponieważ miałem ważny kontrakt, a kluby niechętnie puszczają młodych piłkarzy ot tak. Jednak gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że wyląduję w szkockiej ekstraklasie, niczego bym nie zmienił w swojej karierze. Miłe jest to, że dostaję wiele wiadomości od kibiców Sunderlandu, którzy chcą, żebym wrócił. Fani tego klubu są niesamowici, żyją piłką. Przecież nawet w sytuacji, gdy drużyna spadła do trzeciej ligi, ustanowili rekord frekwencji w lidze – ponad 46 tysięcy.
Był pan w klubie, kiedy kręcono dokument dla Netflixa „Sunderland ’Till I Die”?
Byłem, ale przyznam szczerze: obejrzałem tylko jeden odcinek. Nie byłem zainteresowany resztą, bo sam na własne oczy widziałem, co się w tym klubie wyrabiało. Dla mnie ten serial jest wyłącznie propagandą. To chyba dobre słowo. Przedstawiono w nim właściciela klubu jako złego człowieka, który nie chce inwestować w drużynę, a w rzeczywistości na co dzień w Sunderlandzie rządzili inni ludzie, którzy nie chcieli ponieść odpowiedzialności za to, że spadliśmy do trzeciej ligi.
Paweł Sasin ma żal do Górnika Łęczna, bo jego zdaniem zasłużył na nową umowę. Teraz zagra przeciwko temu klubowi w Pucharze Polski.
Jesienią doświadczony zawodnik należał do wyróżniających się piłkarzy w lidze, zdobył dwie bramki. Teraz ma zamiar powalczyć z Arką o awans do ekstraklasy. – Na pewno fakt, że zagramy z moim byłym klubem, wywołuje dodatkowy dreszcz emocji, ale nie muszę nikomu w Łęcznej niczego udowadniać czy się specjalnie napinać. Bardziej skupiam się na tym, żeby dobrze się zaprezentować w debiucie w Arce. Chcę od początku pokazać, że będę tej drużynie przydatny – przekonuje piłkarz. – Nie było żadnych tarć. Z Górnikiem rozstaliśmy się w dobrych relacjach. Po prostu klub nie był zainteresowany dalszą współpracą. Moja umowa kończyła się w czerwcu i chciałem porozmawiać o jej przedłużeniu. Myślę, że zasługiwałem na to, żeby usiąść i podpisać kontrakt na kolejny sezon. Na pewno jakiś delikatny niesmak i żal we mnie pozostały, ale jestem na tyle doświadczonym zawodnikiem i człowiekiem, że potrafi ę zamknąć pewien rozdział. Skupiam się na tym, co jest tu i teraz – dodaje.
Gazeta Wyborcza
Bayern Monachium znów pręży muskuły. Tym razem podbiera ligowemu rywalowi obrońcę.
To klasyczny ruch monachijczyków, którzy w futbolowej Bundeslidze pozostają nietykalni od 2012 roku. Zidentyfikowali najgroźniejszego wroga i przeciągnęli go na swoją stronę, zanim ktokolwiek zorientował się, co knują. I jeszcze utrwalili wizerunek klubu modelowo wymyślonego i zorganizowanego. Wszystko robią inaczej, po swojemu. W niedzielę Bayern ogłosił, że po sezonie podpisze kontrakt z Dayotem Upamecano. To sukces cenniejszy nawet niż odniesiony w czwartek triumf w klubowych mistrzostwach świata – turnieju o szumnej nazwie, lecz drugorzędnym znaczeniu, przez zwycięzców europejskiej Champions League zwyczajowo odfajkowywanym bez większego wysiłku. Dlaczego cenniejszy? Bo monachijczycy zapłacą 42,5 mln euro – kwotę skromną, biorąc pod uwagę, że werbują najlepszego obrońcę Bundesligi, w dodatku ledwie 22-letniego. Diabelsko szybkiego (w tym sezonie zmierzono mu trzeci sprint w rozgrywkach), skocznego, nienagannego technicznie. I osłabią RB Lipsk, czyli aktualnego wicelidera tabeli, który chce im rzucić wyzwanie – pretendent targować się jednak nie mógł, bo Bayern aktywizował tzw. klauzulę wykupu, wpisaną w aktualny kontrakt francuskiego piłkarza. Bayern to nie tępa siła Znaczenie ma również moment ubicia interesu. Monachijczycy lubią sfinalizować rozmowy transferowe zimą, w pełni sezonu, najpóźniej tuż po jego zakończeniu – by trener jeszcze przed wakacjami wiedział, jakimi zasobami ludzkimi będzie dysponował.
fot. Newspix