Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

11 lutego 2021, 16:32 • 8 min czytania 14 komentarzy

Nie lubię przesadnego podkreślania roli atmosfery w zespole, szczególnie jak jeszcze jest to łączone z przecenianiem cech wolicjonalnych. Ostatecznie w piłce nożnej trzeba – uwaga, kontrowersja – grać w piłkę. Problemów taktycznych nie rozwiążesz zabraniem piłkarzy na gokarty. Jak się bardzo chce strzelić gola z rzutu wolnego, jak się ma do tego dużą determinację, jak się dobrze nastroi przed uderzeniem mentalnie, ale dysponuje się głównie strzałem z popularnego kajora, to jednak ta piłka częściej nie wpadnie niż wpadnie.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Może miałem przesyt dyskusji o tym, w której szatni atmosfera jest, a w której jej nie ma. Ze względu na to, że lubię czasem wrócić do dawnych dziejów piłkarstwa polskiego, słyszałem też o dziesiątkach przykładów, gdzie atmosfera w szatni była aż za dobra. Co do dawania z wątroby, to już się kiedyś do tego odnosiłem – my podkreślaliśmy, że trzeba walczyć, zapieprzać, a inni szkolili się w tym, żeby ta piłka chodziła. I było jak z meczem Polska – Japonia w Hong Kongu, gdzie Kazimierz Węgrzyn krzyknął „Na nich kurwa!”, Japończycy popatrzyli po sobie, a potem wygrali 5:0.

A może gadkę o atmosferze i zapieprzaniu mam za coś zbyt prostego, łatwego. To trąci takim wytrychem, „a, bo im się nie chce”, „a, bo nie walczą”, „nie ma atmosfery”. Jakby taktyka, forma, umiejętności nie istniały. Trochę, jeśli tego nadużywać, taka narracja zmierza niebezpiecznie szybko w kierunku monologów wujka, objaśniającego na imieninach jak to naprawdę, synek, w życiu jest.

Niemniej jest jasne, że całkiem roli tego elementu deprecjonować nie wolno, a mamy świeże przykłady z ligowej rąbanki. Przykłady, które uzmysławiają jak grząskim gruntem potrafi być przeoczany fakt, że drużyna to też po prostu grupa ludzi. Podległa dynamice tejże, narażona z tego tytułu na różne zakręty.

Niedługo po tym, jak Leszek Ojrzyński gołym okiem odmienił meczową mentalność Stali, na trenerską karuzelę ligową wrócił Robert Kasperczyk. Byłem sceptyczny, biorąc pod uwagę choćby nieoczywisty sposób jego zatrudnienia. Mówienie o potrzebie odbudowy mentalnej wydawało się tanim banałem. Ale faktycznie, Kasperczyk nie opowiadał tylko o wyciąganiu wniosków, potrzebie uwierzenia w siebie, tylko dokonał konkretnych ruchów. Odciął szatnię od zewnętrznej presji, zmienił styl zarządzania grupą. Dostał też czas, bo gdyby po jego zatrudnieniu zaraz za rogiem czaiły się kolejne mecze, odbudowa pewności siebie Górali byłaby dużo trudniejsza. Oczywiście wciąż największym atutem jest lepsze wstrzelenie się taktyczne w mecze z Legią i Górnikiem, ale było widać pod koniec zeszłego roku, że Podbeskidzie czasem przegrywa już w szatni. Wychodzili przestraszeni, pogodzeni z losem.

Reklama

To też jest ustalony fenomen, nie żadne baśnie mchu i paproci. Rozmawiałem z piłkarzem, który kiedyś znalazł się w zespole, który nie potrafił wygrać absurdalnie długo. Z perspektywy czasu widział, jak oni wychodzili pozbawieni wiary w to, że mogą wygrać. To się działo gdzieś na podświadomym poziomie. Udzielało się nawet starszyźnie. Boisko, rywalizacja, od razu skojarzone z tym, że będzie w łeb. Walczyli, ale z tyłu głowy czaiła się nieustannie porażka. Podbeskidzie wciąż jest jednym z głównych kandydatów do spadku, ale na pewno tego ciężaru nie wrzucało sobie na plecy podczas dwóch wiosennych spotkań.

Druga, chyba istotniejsza kwestia, dotyczy Cracovii. Michał Żewłakow komentując ostatnie spotkanie „Pasów” w Canal+, przyznał, że kontaktował się z Michałem Probierzem po jego zawirowaniach związanych z odejściem. Probierz miał powiedzieć, że na złożenie dymisji tuż po Warcie miała wpływ reakcja jego piłkarzy po tym meczu.

Poruszamy się po polu spekulacji, by nie powiedzieć teorii spiskowych, ale można przez pryzmat takich słów podejrzewać, jaka musiała być reakcja zawodników na porażkę z wielokrotnie biedniejszym rywalem. Zaryzykuję i powiem, że gdyby w szatniach w Grodzisku Wielkopolskim zamontowane były kamery przemysłowe, na odtworzeniu nie spostrzeglibyśmy w szatni Pasów trzaskających szafek.

Dyżurnym argumentem przeciw Cracovii jest to, że mało w niej Polaków. I sam, przyznam się bez bicia, wielokrotnie ten zarzut wygłaszałem. Natomiast w ostatnich dniach zacząłem się zastanawiać:

Czy istnieje na boisku taka pozycja jak Polak?

Istnieje ruchoma pozycja młodzieżowca, z nadania władz polskiej piłki. Ale pozycji „Polak” nie ma. Pozostałe pozycje są do obsadzenia przez polskich piłkarzy, jeśli będą dostatecznie dobrzy, by wygrać rywalizację z obcokrajowcami.

Reklama

Oczywiście, że chcielibyśmy oglądać w Ekstraklasie jak najwięcej polskich piłkarzy, ale też żebyśmy nie wpadli w pułapkę populizmu. Chcemy oglądać DOBRYCH polskich piłkarzy, bo przyznajmy, jesteśmy tak samo zmęczeni ligowcami, którzy są ekstraklasowiczami tylko dlatego, że wykręcili sporo meczów i pozostają na ligowym horyzoncie. Ich jakość natomiast często nie zdaje prostej weryfikacji polegającej na pytaniu:

Dużo meczów zagrałeś, ale ile dobrych?

Mamy 2021 rok, potrafię sobie bez trudu wyobrazić zespół w Ekstraklasie złożony w głównej mierze z obcokrajowców, a przy tym grający dobrą piłkę. Zespół, który sięga po mistrzostwo. Zespół, który za kulisami dobrze dogaduje się ze sobą. Gdzie wszyscy idą za sobą w ogień. Przecież znamy takie przykłady z różnych miejsc Europy, gdzie po mistrza sięgały drużyny, gdzie niekoniecznie miejscowi odgrywali kluczowe role. To nikogo już nie dziwi. Dlaczego polska liga miała być jakimś wyjątkiem. A przecież i u nas można się zastanawiać choćby nad Wisłą w pierwszym sezonie Maaskanta, gdzie przechył w kierunku obcokrajowców był już znaczący. Pewnie nie tak, jak w obecnej Cracovii, bo wciąż wtedy w szatni byli Sobolewski, ważną rolę odgrywał Małecki, był Czarek Wilk. Ale już Pawełek został z korzyścią dla drużyny zastąpiony Pareiką, Brożek odszedł po pół roku, Żurawski schodził ze sceny w mało efektownym stylu. Sama obecność tych piłkarzy, nawet przez pewien czas, mogła stanowić pewną wartość dla życia szatni. Ale nawet jeśli, wciąż nie zamyka to w żaden sposób drogi ku zespołowi obcokrajowców sięgającemu po mistrza w dobrym stylu.

Cracovia jest przypadkiem szczególnym, bowiem uważam, że ma dobrych piłkarzy. Piłkarzy, którzy obecnie w większości grają źle, ale to nie sprawia, że nagle zapomnieli, jak się gra w piłkę. Nie da się patrzeć na aktualne popisy Marcosa Alvareza. Ale przecież on wciąż umie to samo, co umiał na początku sezonu, tylko teraz nie potrafi tego sprzedać na boisku. Potencjał wciąż tam jest. Pelle van Amersfoort jest na polskie warunki dobrze wyszkolonym technicznie piłkarzem, który sporo umie i potrafi zagrać inteligentną piłkę. Jest też zapewne najgorzej grającym głową w lidze zawodnikiem mierzącym powyżej 190 centymetrów wzrostu, ale też to wynika ze specyfiki jego gry. O jakości Sergiu Hanki nie trzeba przekonywać. Boki obrony Siplak-Rapa to ligowa ponadprzeciętna. Nie uważam Floriana Loshaja za złego piłkarza, potrafi być dobrym metronomem środka pola. Ma techniczne umiejętności Ivan Fiolić, miewał obiecujące występy. Nie jest złym zawodnikiem Damir Sadiković. Milan Rodin miał bardzo dobre mecze w defensywie. Rivaldinho, zawód sezonu, przecież w Rumunii miał solidną reputację.

To naprawdę nie jest tak, że powyciągano tych piłkarzy z trzecich lig, z byle gdzie. Oni w większości coś umieją. O prawie każdym mógłbym powiedzieć, że kto wie, może gdyby trafili do działającego zespołu, to stanowiliby tam ważny element sprawnej maszyny.

Ale w tym momencie, razem, przy Kałuży, ewidentnie są jak rozrzucone kawałki z różnych układanek.

I tutaj jest największy zarzut do Michała Probierza. To on tak tę kadrę stworzył. To on nie potrafił jej zbudować wewnątrz. Jeśli ta kadra źle reaguje po meczu z Wartą Poznań, do tego stopnia źle, że aż impulsywnego Probierza kieruje na granicę wytrzymałości, to trener-wiceprezes nie uniknie winy. Tak wadliwa konstrukcja jest jego zasługą.

Dla porównania myślę o sytuacji Enkeleida Dobiego w Widzewie. Nie jestem jakimś wielkim zwolennikiem warsztatu tego trenera, nie jestem wielkim obrońcą albańskiego szkoleniowca. Ale zwróćmy uwagę na układ, w jakim się znajduje. Otóż ostatnio w „Stanie Futbolu” członkowie zarządu RTS-u przyznali wprost, że Widzew popełnił błędy rekrutacyjne, polegające na tym, że ściągano piłkarzy z dużą liczbą meczów w Ekstraklasie, z tak zwaną reputacją. Widzew od tego chce obecnie odejść, bo to się nie sprawdziło. Piłkarze okazali się przeszacowani. Ale taką szatnią aktualnie Widzew wciąż dysponuje. Szatnią skonstruowaną źle, jedną z najdroższych w lidze, a zarazem piłkarsko mocno przeciętną. Natomiast Enkeleid Dobi, pracując na cudzej układance, otwarcie zdiagnozowanej jako nieudanej, musi mimo to zrobić wynik. Świadomość władz wobec tego, że kadra jest złożona źle, nie zmienia wymagań wobec tego, co Dobi ma wycisnąć z tej kadry.

To jest rutyna życia trenera w Polsce. Dobi nie pierwszy, nie ostatni.

Michał Probierz dostał władzę na polskie warunki niespotykaną. O takim układzie się marzyło. I jak to się mówi: uważaj o czym marzysz, bo może się spełnić.

Ale nie mówmy też, że sprowadzenie paru Polaków rozwiązałoby problem. Tak jakbyśmy nie znali żadnej toksycznej szatni, w której główną rolę odgrywali Polacy. Gdy Marek Papszun obejmował Raków w II lidze, nazwał posiadaną tam szatnię zgnilizną. Następne miesiące poświęcił temu, by wypalić ją niemal do gruntu. Nadmienię, że nie składała się z Serbów, Słowaków, Brazylijczyków, tylko z tak zwanych uznanych polskich ligowców, posprowadzanych tam trochę na widzewskiej zasadzie. Symbolem rajdu Rakowa w górę, już chodzącą legendą klubu, nie został wychowany rzut beretem od stadionu polski piłkarz, tylko Tomas Petrasek, który w pierwszej chwili nie miał ochoty do Częstochowy przyjść.

Kolejnym aspektem są liczne środowiskowe wypowiedzi, według których polski rynek piłkarski jest ograniczony. A rodzimi piłkarze zdają sobie z tego sprawę, co mogą wykorzystać ekonomicznie. To wręcz utarta opinia, że najtrudniej ściągnąć w tym momencie do klubu Polaka, bo się wyjątkowo ceni. Dopiero co potwierdzał to Artur Płatek w wywiadzie z Kubą Białkiem. Gdy zauważymy jak łatwo dziś z Polski wyjechać, gdzie każdy młodzieżowiec z paroma dobrymi występami jest rozchwytywany, a i będąc tylko przyzwoitym ligowcem zaraz masz ofertę z Cośtamsporu… Ta studnia ma płytkie dno. Ot, globalizacja. Pozostaje jeszcze mityczne zaplecze, I, II i III ligi, ale jakkolwiek zapewniam, że jestem pełen wiary w to, że da się tam znaleźć perełki i trzeba dawać takim graczom szansę, tak nie sądzę, by dało się nagle sięgnąć w takim kierunku masowo i z takiej szatni zmontować kręgosłup ponadprzeciętnego zespołu. A pamiętajmy, że w takie rewiry mierzy Cracovia. Pasy chcą grać w pucharach, Pasy marzą o mistrzostwie Polski.

Jestem sobie w stanie wyobrazić w Polsce szatnię pełną obcokrajowców, którzy dają z wątroby, którzy nie dzielą się na obozy, którzy aklimatyzują się z Polakami. Ale w Cracovii gdzieś popełniono głębokie błędy. Jak to się ładnie mówi: jest bogaty materiał do analizy. Biorąc pod uwagę czasy, a także trendy rynkowe, to jednak faktycznie może być materiał kluczowy.

Leszek Milewski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

14 komentarzy

Loading...