Kto by się spodziewał, że trener, który prowadził jakikolwiek klub po raz ostatni w latach 90., okaże się w dzisiejszych realiach klapą. No, kto? Chcielibyśmy zrozumieć tok rozumowania Waldemara Kity, naprawdę, ale nawet nie będziemy próbować. To nie ma sensu, tak jak daleka od zdrowego rozsądku była decyzja o wskrzeszeniu kariery trenerskiej Raymonda Domenecha. Na szczęście dla kibiców “Kanarków” to przedstawienie dobiegło końca, 69-latek nie zabawił w Nantes dłużej niż półtora miesiąca. Złudne są jednak nadzieje tych, którzy myślą, że cyrków już nie będzie.
26 grudnia na głowę sympatyków francuskiej piłki spadła informacja, że Raymond Domenech wraca na stołek trenerski po ponad 10 latach rozłąki z futbolem. Wiadomo, że to nazwisko o dość dużych gabarytach, w końcu mowa o byłym selekcjonerze reprezentacji, ale – nie oszukujmy się – wskrzeszenie tej kariery byłoby wielkim wyczynem. Nantes porwało się na coś, co przypomina reanimację. Albo raczej odkurzenie starego Renault, który został swego czasu rzucony w kąt garażu, lekko zapomniany, zakryty płachtą. W radiu auta da się zaś usłyszeć pieśni pochwalne na cześć “Kanarków” z czasów, gdy wygrywały ostatnie mistrzostwo Francji. Ciekawy, sentymentalny powrót do przeszłości, ale nijak odnoszący się do panującej rzeczywistości tu i teraz.
Odpalony szybko, ale zasłużenie
Zatrudniony pod koniec grudnia, zwolniony na początku lutego. Co prawda bywały w historii krótsze kadencje szkoleniowców, ale ta Domenecha z pewnością plasowałaby się gdzieś wyżej na liście ze względu na specyfikę. To o tyle dziwna sytuacja, że absolutnie nic nie przemawiało za tą kandydaturą. W poprzedniej dekadzie 69-latek zasiadał na fotelu telewizyjnego eksperta, w ostatnich latach pełnił też zakulisową rolę prezesa związku zawodowego trenerów piłkarskich. Nowe oblicze piłki nożnej widział zza ekranu telewizora, wygłaszał kontrowersyjne tezy, nie zawsze świecąc nazwiskiem tam, gdzie trzeba. Dobrym przykładem na to był okres pandemii, kiedy Domenech nie szczędził słów w kierunku francuskiej federacji. Słowem: zniknął ze świata trenerki, ale nie ze świadomości kibiców.
Tak naprawdę dzisiaj nawet nie powinniśmy się nad tą sytuacją pochylać. To był błąd Waldemara Kity, który tylko ponownie wzburzył niechęć fanów Nantes do swojej osoby. Ba, zrobił zresztą coś, co Domenech krytykował na łamach mediów, mówiąc, że nie przepada za opcją podpisywania umów w trakcie sezonu, takich na pół roku. Francuski szkoleniowiec wyszedł zatem na hipokrytę, ale to i tak był dopiero początek jego porażki. Swój ponowny epizod w Ligue 1, po grubo ponad 20 latach, skwitował iście niesamowitym rekordem.
- 7 meczów, 0 zwycięstw
- bilans bramkowy 4:9, cztery zdobyte oczka
- Nantes spadło pod jego wodzą do strefy spadkowej
- żaden z byłych trenerów nie miał gorszej średniej punktowej niż Domenech
Co tu dużo mówić, nikt za tym człowiekiem absolutnie tęsknić nie będzie.
Cyrk Kity trwa w najlepsze
Nowym szkoleniowcem Nantes został Antoine Kombouare. W jego przypadku przynajmniej istnieje pewność, że to gość obyty z realiami teraźniejszej piłki. Wiecie, Francuz od kilkunastu lat jest pod prądem w przeciwieństwie do swojego poprzednika. Niestety tak samo jak Domenech czy każdy inny trener przychodzący do Nantes musi liczyć się z jednym faktem. Kilka nie najlepszych tygodni i słabsze wyniki wiążą się z niebezpieczeństwem, że Waldemar Kita znów sięgnie po gilotynę. Znów dostanie szereg obelg, że działa na szkodę klubu, ale – norma, dzień jak co dzień. Czy można się temu dziwić? Nie, tam naprawdę wyprawia się istny cyrk.
- Nantes ma obecnie mniej zwycięstw w lidze (3) niż trenerów
- Drużynę prowadzili już: Christian Gourcuff (13), Patrick Collot (4), Raymond Domenech (7).
Decyzje Kity kibiców Nantes wprawiają w rozwścieczenie. Sam wspomniany fakt, że w obecnym sezonie Nantes poprowadzi łącznie czterech szkoleniowców, a może nawet więcej, zakrawa o komedię. Dla sympatyków “Kanarków” smutną, a dla Kity jakże burzliwą. Jeśli nowy sternik nie wyciągnie zespołu z mielizny, za kilka miesięcy po spadku z Ligue 1 polskiego właściciela kibice będą chyba chcieli wywieźć na taczkach. Będziemy wtedy życzyć fury szczęścia.
Wydaje się, że dla Waldemara Kity najlepiej byłoby swój sposób na zarządzanie trenerami jakoś opatentować. Stworzyć specjalne umowy krótkoterminowe, takie rozliczające za konkretną robotę dosłownie z miesiąca na miesiąc. Może nawet tygodniówki, wiecie, nie wychodzi – kontrakt wygasa. Wówczas trenerzy mieliby chociaż pewność, do jakiego miejsca wchodzą na własne życzenie.
Fot. newspix.pl