Górnik Zabrze ostatnimi czasy zaczął pogrążać się w marazmie, przez co entuzjazm z rewelacyjnego początku sezonu już dawno uleciał. Głównym problemem stała się ofensywa, to tutaj brakowało szerszego pola manewru. Możliwe, że to już tryb przeszły, bo przy Roosevelta przeprowadzili transfer, który na papierze wygląda smakowicie. Richmond Boakye przecież raptem miesiąc temu był łączony z Legią, ale miał wówczas znajdować się poza zasięgiem finansowym mistrzów Polski.
Nie wiemy zatem, jak Artur Płatek zbajerował 28-letniego napastnika, ale musiało to być coś naprawdę przekonującego. Mówimy przecież o gościu, który:
-
grał w Serie A dla Genoi i Atalanty (25 meczów, 4 gole)
-
grał w Primera Division dla Elche (30 meczów, 6 goli, 1 asysta)
-
dwukrotnie występował w fazie grupowej Ligi Mistrzów (8 meczów, 1 gol)
-
jest najlepszym zagranicznym strzelcem w historii Crvenej Zvezdy Belgrad (104 spotkania, 60 bramek)
-
w 2018 roku kosztował chińskie Jiangsu Suning 5,5 mln euro
Oczywiście skoro facet melduje się dziś w Zabrzu, coś po drodze musiało pójść nie tak. Klasyka przy takich transferach.
Dwa lata temu wiosną Boakye zaczął mieć problemy zdrowotne. Ciągle dopadały go jakieś urazy wymuszające kilkutygodniowe przerwy. Niby bez dramatu, ale trudno w takiej sytuacji złapać rytm i ustabilizować formę. Z drugiej strony, nie mówimy o jakimś piłkarskim trupie, który zapomniał już jak pachnie boisko. Od kwietnia 2019, gdy kontuzje zaczęły go dopadać, rozegrał na wszystkich frontach 38 meczów. Jeszcze jesienią 2019 trafił do siatki Olympiakosu w fazie grupowej Ligi Mistrzów. W tym sezonie zaliczył osiem występów w serbskiej ekstraklasie (2 gole, 3 asysty), dwa w Pucharze Serbii i trzy w fazie grupowej Ligi Europy.
Ostatni występ miał miejsce 18 grudnia, niewiele ponad półtora miesiąca temu. Jeżeli Ghańczyk normalnie pracował indywidualnie, to za 2-3 tygodnie powinien być do normalnego grania. W takiej sytuacji kontrakt „przynajmniej do końca sezonu” – jak napisano w komunikacie – ma sens. Ba, dodano, że niewykluczony jest jego wyjazd z zespołem już na mecz Pucharu Polski z Rakowem.
Swoją drogą, przy samym transferze mamy polski epizod. – Myślę, że więcej szczegółów na temat kulis transferu Richmonda opowie wkrótce Artur Płatek. Zdradzę tylko, że w podjęciu przez piłkarza decyzji na „tak” pomogła jego… dziewczyna, która od kilku miesięcy studiuje w Polsce, ale też gigantyczna praca naszego działu skautingu. Ofert na stole było wiele, piłkarz wybrał naszą. Wierzymy, że da drużynie jakość, pomoże nam zdobywać gole i punkty, ale też będzie dla naszej młodzieży fantastycznym partnerem na treningach – mówił na oficjalnej stronie klubu prezes Dariusz Czernik.
Boakye odszedł z Belgradu wraz z końcem roku po wygaśnięciu umowy. Strony rozstały się w pokoju, piłkarz na odchodne wysmarował łzawego posta na Instagramie, w którym podziękował wszystkim za wszystko. – Nie jest łatwo opuszczać tę drużynę, bo łączy mnie z nią silne uczucie. To jak bycie w domu i opuszczenie miejsca, w którym zacząłeś tworzyć coś, co zostanie na zawsze w twoim sercu. Ale moje piłkarskie życie musiało iść w innym kierunku. Nie było to łatwe, pozostała jednak radość, że z bożą pomocą udało mi się rozegrać tyle meczów i strzelić wiele goli. Bardzo się cieszę, że stałem się częścią historii tego klubu – opowiadał potem portalowi ghanasoccernet.com.
I dodawał: – Podczas pierwszego pobytu w klubie wszystko układało się idealnie. Grałem tak, jak chciałem i mogłem poruszać się po boisku tak, jak lubiłem, ale niestety przy drugim podejściu zaczęły mi dokuczać kontuzje.
Generalnie czas spędzony w Serbii był jego najlepszym w dotychczasowej karierze. Boakye szybko wypłynął na szersze wody. W kwietniu 2010, trzy miesiące po siedemnastych urodzinach, strzelił gola dla Genoi w Serie A przeciwko Livorno. Potem powędrował na wypożyczenie do drugoligowego Sassuolo i jedenastoma golami pomógł temu klubowi w awansie do włoskiej ekstraklasy. Utalentowanego napastnika sprowadził Juventus, ale w barwach „Starej Damy” nigdy nie zadebiutował. Niemal natychmiast został wypożyczony do Elche i nie przepadł w hiszpańskiej elicie. Zdołał strzelić sześć goli, w tym Realowi Madryt czy Sevilli.
Niezłymi występami w La Liga przykuł uwagę Atalanty, która przechwyciła go od Juventusu. W jej barwach nieco mocniej posmakował Serie A. Początkowo nawet trenerzy wystawiali go w pierwszym składzie, ale na dłuższą metę Boakye nie wygryzł doświadczonych Germana Denisa i Mauricio Pinilli.
Po nieudanym półrocznym wypożyczeniu w Rodzie Kerkrade wylądował w skromnym drugoligowcu Latinie Calcio. Mogło się wydawać, że jego kariera na dobre wyhamowała, zwłaszcza że w tym klubie wcale nie błyszczał na boiskach Serie B (33 mecze, 4 gole). Zimą 2017 przeszedł do Crvenej Zvezdy (początkowo na wypożyczenie, potem Crvena pozyskała go na stałe po bankructwie Latiny) i to był przełom.
Okoliczności tego ruchu były mocno nietypowe. – Miałem okazję przenieść się do różnych drużyn. Plotkowano o Villarrealu, Veronie czy Fiorentinie. Pewnego ranka zadzwonił mój pastor i powiedział, że nadejdą oferty z dwóch klubów. Sugerował, żebym odrzucił ten z żółtymi barwami i poszedł do tego z biało-czerwonymi. Cztery miesiące później agent powiedział, że jest propozycja z Serbii. Byłem zaskoczony, nigdy wcześniej nie słyszałem o Crvenej Zvezdzie, ale gdy dowiedziałem się, jakie są jej barwy, przypomniałem sobie o słowach pastora. Zadzwoniłem do niego i przekonał mnie, żebym tam poszedł – wspominał niedawno, cytowany przez modernghana.com.
Po fakcie, gdy eksplodował z formą, tłumaczył: – Miałem zbyt wiele nierównych sezonów. Zdałem sobie sprawę, że ciągłe granie dla drużyn walczących o utrzymanie lub środek tabeli mi nie pomaga, bo trudniej o dochodzenie do sytuacji. Kiedy opuszczałem Latinę, moim priorytetem było znalezienie drużyny, która bardziej atakuje niż broni. I to się udało. Oprócz tego dorosłem w niektórych kwestiach. Więcej śpię i mam bardziej pozytywne nastawienie do treningu. Stał się dla mnie równie istotny jak mecz. Nie można mieć innego nastawienia do treningu, a innego do dnia meczowego. To nie działa.
Rok 2017 w jego wykonaniu to był sztos. W lidze serbskiej w trzydziestu meczach strzelił 27 goli. Do tego dołożył siedem bramek w eliminacjach Ligi Europy (m.in. w obu spotkaniach ze Spartą Praga) i trafienie z FC Koeln już w fazie grupowej.
Nic dziwnego, że Chińczycy zapłacili za niego aż 5,5 mln euro. Ghańczyk w tamtym okresie cieszył się olbrzymim zainteresowaniem. – Miałem szansę trafić do Anglii, ale nic z tego nie wyszło. Ciężko pracuję, żeby kiedyś zagrać w Premier League. To moje marzenie przed przejściem na emeryturę. Nie ma znaczenia, o jaki klub by chodziło, byleby to była Premier League. Jakiś czas temu wzbudzałem zainteresowanie Chelsea, Newcastle, West Bromwich i kilku innych zespołów, ale nie mogło dojść do transferu, więc przeniosłem się do Chin – przekonywał rok temu na twitterowym czacie stacji TV3.
Boakye ma jeszcze jedno marzenie przed zawieszeniem butów na kołku. – Jestem Aszanti i przed końcem kariery zagram dla Asante Kotoko. Kibicuję temu klubowi i na pewno spędzę w nim przynajmniej rok, nim na dobre zejdę z boiska – dopiero co deklarował na łamach pulse.com.
W Chinach szło mu niespecjalnie (trzy gole w piętnastu meczach) i po zaledwie półrocznym pobycie w Państwie Środka Crvena Zvezda odkupiła go za 2,5 mln euro. Pierwszy sezon także miał dobry, choć urazy dawały już o sobie znać. Od wspomnianego kwietnia 2019 zaczęła się gorsza passa, ale jak wspominaliśmy, 38 spotkań i tak przez ten czas zaliczył, zdobywając osiem bramek.
Fakty są takie, że Górnik bierze piłkarza o kozackich umiejętnościach jak na polską ligę, który jednak przychodzi jako autor dwóch goli w ostatniej rundzie serbskiej ekstraklasy i taki jest jego aktualny status. Mimo to punkt wyjścia ma nieporównywalnie lepszy niż Diafra Sakho, który w marcu ubiegłego roku był o krok od Górnika. Były napastnik West Hamu już nawet trenował z drużyną, ale kontraktu nie podpisał, bo chciał go tylko na pół roku, zaś klub na półtora. Sakho miał dużo więcej zaległości i czas pokazał, że Górnik wiele nie stracił. Senegalczyk trafił potem do szwajcarskiego ekstraklasowca Neuchatel Xamax, po lockdownie rozegrał osiem meczów i na tym koniec. Dziś pozostaje na bezrobociu.
Richmond Boakye natomiast jeszcze na początku stycznia był łączony z FC Koeln i… Legią Warszawa. Piotr Koźmiński pisał wówczas, że temat istnieje, ale wygląda na nierealny finansowo. Ghańczyk w tym samym czasie miał otrzymać dwie oferty z krajów arabskich, gwarantujące mu zarobki wynoszące nawet milion euro rocznie. Minął jednak miesiąc, najwyraźniej tamte kierunki się wysypały, a optyka piłkarza się zmieniła. Cóż, nie będziemy z tego powodu narzekać. Takie nazwisko w Ekstraklasie to zawsze atrakcja – przynajmniej na początku – a Marcin Brosz wreszcie ma w ataku większy wybór niż rotowanie Alexem Sobczykiem i Piotrem Krawczykiem.
Fot. FotoPyK