Dość szybko poszło. Już drugiej tegorocznej kolejki Ekstraklasy nie udało się w pełni rozegrać, zaplanowany na poniedziałek mecz Stali Mielec z Wisłą Płock został przełożony. Rekordowo szybki powrót do grania (spotkania polskiej ligi w styczniu to wydarzenie historyczne) z jednej strony miał ułatwić dokończenie sezonu w terminie. Z drugiej, oznaczał ryzyko komplikacji w pierwszych tygodniach rundy.
– Tematu pogody w ogóle nie traktuję jako potencjalnych trudności, nie powinniśmy nawet o nim rozmawiać. Po to wszystkie kluby od dłuższego czasu mają podgrzewane murawy i zadaszone stadiony, żeby zawsze była możliwość rozegrania meczu przynajmniej w znośnych warunkach. Jeżeli ktoś coś zaniedbał, zapomniał włączyć podgrzewanie i tak dalej, to musi dostać walkowera. Jasne, zdarzają się wyjątkowe sytuacje typu nawałnica śnieżna godzinę przed meczem, ale poza tym nie wyobrażam sobie, żeby ktoś od dawna znając termin meczu nie miał boiska przygotowanego do gry – niewiele ponad tydzień temu w ankiecie przed startem rundy mówił nam Kamil Kosowski.
No i właśnie taka wyjątkowa sytuacja teraz się wydarzyła.
Mecz w Mielcu nie odbył się decyzją sędziego, bo wśród zainteresowanych drużyn jednomyślności nie było. Przebywająca na miejscu już od niedzieli Wisła Płock chciała grać.
Problemem nie był nawet sam stan murawy na tu i teraz, ale prognozy na kolejne godziny. A one mówiły jasno: będzie sypać i sypać. Nie chodzi zresztą o zwykły śnieg, bo on – przy założeniu, że zarządca stadionu pilnuje, by podgrzewanie płyty pozostawało włączone, a w razie czego do dyspozycji są porządkowi z szuflami – nie powinien stanowić usprawiedliwienia dla niemożności rozegrania meczu. Kłopot zaczyna się robić dopiero wtedy, gdy pada marznący deszcz. – Jeżeli mamy taką sytuację, to nawet system podgrzewania murawy nie uratuje sytuacji. To jest odosobniony przypadek, ewenement czy anomalia – mówił w Onecie Łukasz Wachowski z Departamentu Rozgrywek Krajowych PZPN. W podobnym tonie w innych miejscach wypowiadał się Marcin Stefański, dyrektor operacyjny Ekstraklasy SA.
Krótko mówiąc, jeżeli mamy:
-
mocno ujemną temperaturę – gramy
-
padający śnieg – gramy
-
intensywnie padający śnieg – gramy, najwyżej boisko odśnieży się także w przerwie
Dopiero w razie marznącego deszczu naprawdę nie da się grać, ale mimo wszystko trudno zakładać, żeby taka anomalia występowała dzień w dzień.
Mimo to powstaje pytanie, czy przełożony mecz w Mielcu traktować raczej jako wyjątek, czy też zapowiedź całej serii? W tym tygodniu w okresie wtorek-czwartek ma się przecież odbyć siedem z ośmiu spotkań 1/8 finału Pucharu Polski, a zima nie zelżeje. Już wcześniej ze względu na spodziewane problemy z pogodą zmieniano gospodarza pary Chojniczanka Chojnice – Zagłębie Lubin (mecz odbędzie się w Lubinie), a starcia Puszczy Niepołomice z Lechią Gdańsk i Radomiaka Radom z Lechem Poznań zostały przeniesione na neutralny teren do Sosnowca.
– Obecnie murawy na wszystkich stadionach gospodarzach są miękkie i nie są zmarznięte. Śnieg zalega, ale trzeba go zebrać i grać. Wydaje mi się, że w przeszłości rozgrywano już mecze w trudniejszych warunkach – we wspomnianej rozmowie mówi Wachowski w temacie PP.
Pod szczególną presją znajdują się właśnie w Sosnowcu i trzeba przyznać, że mają tam co robić. Na szczęście wygląda na to, że podejście do tematu było profesjonalne i jest nadzieja na rozegranie obu meczów w pierwotnym terminie.
Na Stadion Ludowy zostali ściągnięci niemal wszyscy pracownicy sosnowieckiego MOSiR-u. Przygotowania do jutrzejszego spotkania Puszcza – Lechia będą się toczyć przez całą noc. Trzeba usunąć śnieg i lód w taki sposób, by nie uszkodzić plandeki, zakupionej niedawno za 12 tys. zł.
— Maciej Grygierczyk (@magrygier) February 8, 2021
Wyścig z czasem trwa również w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie Warta Poznań ma się zmierzyć z Cracovią.
– Od 7:30 pracownicy przygotowują płytę główną w Grodzisku. Jesteśmy na bieżąco w kontakcie z ludźmi, którzy robią wszystko, żeby mecz się odbył. Co jakiś czas otrzymujemy zdjęcia i pozostajemy na łączach przez telefon. Na razie nie mamy żadnych sygnałów z PZPN-u, by coś było zagrożone, więc normalnie przygotowujemy się do tego spotkania – mówił podczas poniedziałkowej konferencji prasowej trener Warty, Piotr Tworek.
Zapytany, czy nie obawia się o poziom spotkania rozgrywanego w temperaturze poniżej -10 stopni, odpowiedział: – Mamy w swoich szeregach Roberta Ivanova z Finlandii. To duży plus. On takie warunki prawdopodobnie ma co roku. Jest też kilku zawodników, którzy pamiętają jako dzieci zimy z lat osiemdziesiątych. A już na poważnie: myślę, że na pewno nie będzie takiej płynności w grze. Widzieliśmy niedzielne mecze ligowe. Dużo było przypadku i chaosu wynikającego z warunków pogodowych. Ale bez względu na okoliczności, będziemy musieli zagrać najlepiej jak potrafimy.
Co by nie mówić, nasi ligowcy mają tego roku niefart z pogodą.
W ostatnich latach zimy najczęściej były wyjątkowo łagodne, a tym razem pośnieżyło i podczas krótkich przygotowań, i na początku rundy. Generalnie jednak wszędzie dominuje nastawienie, że trzeba grać. I w sumie trudno o inne podejście. Grafik jest napięty i zbyt wielu wolnych terminów się nie znajdzie, zwłaszcza że zawsze trzeba się liczyć z kolejnym nawrotem koronawirusowego cyrku. Ze względu na mistrzostwa Europy wszystkie rozgrywki muszą się zakończyć do połowy maja. Koniec, kropka.
Należy się więc nastawić na to, że przekładanych meczów raczej czeka nas niewiele, natomiast często będą się one odbywały w okolicznościach zwiększających losowość boiskowych wydarzeń. „Trudne warunki” to za mało, żeby nie wyjść na boisko, dopiero „ekstremalne warunki” staną się ku temu podstawą. Siłą rzeczy zwiększy to prawdopodobieństwo jakichś kontuzji – już niedzielne spotkania w Bielsku i Krakowie toczono na murawach „zachęcających” do takich zdarzeń – ale innego wyjścia nie widać. No, chyba że czeka nas tydzień marznącego deszczu. Wtedy pozostaną kapcie i ciepła herbata (może być z wkładką).
Fot. FotoPyK