Najciekawsze wydarzenia w tym spotkaniu? Poza dubletem Roberta Lewandowskiego rzeczy niezwiązane z boiskiem. Okej, Polaka można pochwalić, hurra, ale pamiętajmy, że to był jego standardowy dzień w biurze. Bardziej przykuwał uwagę fakt obecności kibiców na stadionie. Nie spodziewaliśmy się pierwszorzędnych fajerwerków, takich też nie dostaliśmy.
Bayern oczywiście dominował, nie mogło być inaczej, ale konkretnych szarż na rywala nie widzieliśmy zbyt często. Ot, faworyci wyszli na murawę i w sposób spokojny wykonali robotę. Nie ma nad czym się specjalnie rozwodzić, a co najwyżej warto sobie wyobrazić, jak takie Al Ahly radziłoby sobie w Ekstraklasie. No, kilka drużyn mogłoby mieć problem. To byłoby ciekawe.
Dawid nie wystraszył się Goliata
Strzelanie dla Bayernu rozpoczęło się już w 17. minucie. Nic niespodziewanego, ot, większym zaskoczeniem był fakt, że w pierwszej połowie ekipa „Lewego” nie dołożyła już żadnego gola. Sam Robert zrobił zaś swoje: znalazł się we właściwym miejscu i czasie, pokonał bramkarza po zamieszaniu w polu karnym. Klasa, tak jak klasowym podejściem do meczu wykazało się Al Ahly. Nie ustawiło się do ścięcia gilotyną, wykazywało inicjatywę w grze ofensywnej, potrafiło skontrować większą liczbą zawodników. Wiadomo, że w kluczowych momentach brakowało umiejętności indywidualnych, ale warto docenić, że Dawid nie przestraszył się Goliata.
Al Ahly chciało grać w piłkę i rozgrzało nawet Neuera, choć takich okazji, jakie tworzyła ekipa Flicka, trudno było od Egipcjan oczekiwać. Bayern posiadał dobitną przewagę, gole mogli zdobyć jeszcze Lewandowski i Marc Roca, jednak strzały albo lądowali poza światłem bramki, albo robotę w defensywie robili goście.
Bayern wygra pierwszą połowę i mecz z Lazio w Lidze Mistrzów – kurs 2,35 na SUPERBET!
Nie łudziliśmy się, że druga odsłona spotkania będzie wyglądać podobnie. Ferajna z Monachium prędzej czy później musiała docisnąć śrubę, żeby nie prosić się o przypadkowe kłopoty przy tak skromnym prowadzeniu. To się stało, Bayern próbował, próbował i próbował. Niektórzy piłkarze wręcz irytowali, na przykład Coman, który co rusz porywał się na strzelenie gola stadiony świata. Oczywiście bezskutecznie. Monachijczykom brakowało konkretów, mimo że znacznie przeważali w statystyce uderzeń w kierunku bramki El Shenawy’ego. Postrzelali trochę Sane czy Alaba, ale rzadko kiedy po skrzętnie przygotowanych akcjach. Bardziej z dystansu lub pozycji, które nie dawały optymalnych szans. Wiecie, dużo szumu, ale w tabelkach xG raczej krucho.
Formalnościom musiało stać się zadość
Trudno powiedzieć, w jakim stopniu wynikało to z podejścia zawodników Bayernu, ci raczej nie włączyli pełnych obrotów, a w jakim od gry defensywnej Egipcjan, którzy postawili niełatwe warunki. Co by nie mówić, poza nielicznymi wyjątkami piłkarze z Kairu nie pozwoli na zbyt wiele klarownych sytuacji we własnym polu karnym. Liczby mogą wskazywać, że niemiecka ekipa zmuszała swoich rywali do obrony Częstochowy, ale nic z tych rzeczy. Mistrzowi Egiptu trudno było dobrać się do skóry. Podopieczni trenera Mosimane wytrzymywali tempo meczu pod kątem motorycznym i organizacyjnym. Słowem: plamy wstydu na występie nie było.
Na potężnego Roberta nie ma jednak mocy, która mogłaby go powstrzymać. Złota zasada. W końcu Bayern wypracował sobie tę jedną sytuację, konkretnie Sane. Niemiec znalazł miejsce przy linii końcowej i dośrodkował prawą nogą do „Lewego”, który dopełnił formalności. Pusta bramka, główka, gol. Nie powiemy, że Bayern mierzył się już z większymi wyzwaniami w tym sezonie, bo obrazilibyśmy egipskiego underdoga. Ale powiedzmy sobie szczerze: każdy inny wynik niż zwycięstwo Bawarczyków przyjęlibyśmy z małym szokiem. A tak, cóż, nie bez problemów, ale udało się zdobyć finał klubowych MŚ i tym samym otworzyć drzwi do zdobycia kolejnego trofeum. Tam czekają już Tigres z Meksyku.
Al Ahly – Bayern Monachium 0:2 (0:1)
Lewandowski 17′, 86′
Fot. Newspix.pl