W sezonie 2010/11 Jacek Zieliński wprowadził Lecha Poznań do fazy grupowej europejskich pucharów. Mimo dobrych wyników w Europie kryzys w lidze doprowadził do zwolnienia szkoleniowca, który zdobył z nim mistrzostwo. Pięć lat później – Maciej Skorża zdobył mistrzostwo, wprowadził Kolejorza do Europy, ale znów trener poznaniaków nie wytrzymał presji słabych wyników w lidze. Dzisiaj Lech pozwala Dariuszowi Żurawiowi wyjść z kryzysu. Pozwala pierwszemu szkoleniowcowi, który w XXI wieku wszedł z Kolejorzem do pucharów i nie przypłacił tego stratą posady.
Narracja budowana przez ludzi Lecha była dość klarowna. Jesienią zespół był zmęczony – zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Loty, mecze co trzy dni, brak treningów, nienormalne mikrocykle szkoleniowe i tak dalej – to wszystko sprawiało, że Lech nie mógł odbić się w tabeli i pójść w górę. Oczywiście problemy były też inne – źle skonstruowana kadra, zbyt wąska ławka rezerwowych, brak odpowiedniej jakości na kilku pozycjach. Historia nauczyła drużyny Ekstraklasy, że jeśli chcesz umiejętnie łączyć grę na trzech frontach, to musisz mieć kadrę i szeroką, i jakościową. Tymczasem lechici mieli silną pierwszą jedenastkę, ale nie da się zagrać dwunastoma-trzynastoma piłkarzami czternastu meczów w lidze, dziesięciu spotkań w Europie i jeszcze Pucharu Polski.
Natomiast po tym zimowym resecie, odpoczynku, a później i przygotowaniach – Lech miał ruszyć z kopyta.
Mecz w Zabrzu pokazał, że do ruszania z kopyta było bardzo daleko. Oglądaliśmy tam poznaniaków, którzy nie byli w stanie zdominować odmłodzonego Górnika. Oczywiście, swoje zrobiły też absencje – brak Ishaka czy Ramireza, który wraca dopiero po koronawirusie. Natomiast kibice Kolejorza mogli mieć deja-vu – to jak to, całą jesień mówimy, że kadra jest za wąska, a po okienku transferowym znów przy kilku absencjach pojawia się ta sama wymówka?
Optymizm budowany dobrymi sparingami, czteroma transferami (Salamon, Milić, Karlstroem, Kwekweskiri) prysł już po pierwszym spotkaniu. Zwłaszcza, że fani z Wielkopolski patrzą na ten zespół nie tylko przez pryzmat tych 90 minut w Zabrzu. Ale też przez to, co widzą w tabeli. A tam Lech ma cztery zwycięstwa, mniej nawet od Warty. Jest w tabeli za Wisłą Płock. Wygrywał szczęśliwie – jak po karnych z Wartą czy Lechią, albo z zespołami będącymi w poważnym kryzysie – jak z Piastem i Podbeskidziem.
I cierpliwość powoli kibicom się kończy. Gdyby nie było pandemii i lockdownu, to swoje nastroje mogliby wyrazić nogami – po prostu odpuszczając sobie przychodzenie na stadion. A tak pozostaje im grzmieć w internecie.
Władze Lecha czują tę presję, natomiast są wyjątkowo spokojne. W przeszłości pod wpływem mediów czy fanów podejmowali ruchy, które były podyktowane właśnie zarządzaniem swoim PR-em. Ot, chociażby traktowanie trenerów jak zderzaki. Lech przyjmował ciosy, ale ostatecznie te najcięższe spadały na zderzak-trenera, więc trenera się zwalniało, ogłaszało nowy rozdział i życie toczyło się dalej. Pamiętacie pewnie doskonale konferencję prasową Piotra Rutkowskiego po zatrudnieniu Ivana Djurdjevicia. Oprócz legendarnego “ja się nigdy nie poddam” padały tam słowa, że teraz z Djurdjeviciem przy boku można kroczyć na froncie bez trwogi. A kilka miesięcy później tego samego Djurdjevicia Lech zwolnił bez cienia skrupułów.
Tymczasem władze Kolejorza do Żurawia podchodzą z dużą cierpliwością. Nie wiemy, czy to źle, czy właśnie trzeba pochwalić taką politykę. Stwierdzamy jedynie fakt. A Żuraw jest jedynym szkoleniowcem Lecha, który kiepskich wyników w lidze podczas gry w Europie nie przypłacił posadą.
A przypłacali ją i Jacek Zieliński w 2010 roku i Maciej Skorża pięć lat później. A oni przecież wejście do fazy grupowej Ligi Europy poprzedzili tytułem mistrzowskim. Żuraw złotego medalu w osobistym gabinecie nie ma. Ale jednak przetrwał ten czas. I wiele wskazuje na to, że przetrwa przynajmniej do końca sezonu. Lech pozytywnie ocenia całokształt jego pracy – współpracę z piłkarzami, indywidualny rozwój piłkarzy, wpisanie się w filozofię klubu, promowanie wychowanków, ofensywny styl gry. A że w lidze zespół cieniuje? No cieniuje, ale trudno, co zrobić.
A Żuraw kiepskimi wynikami w tym sezonie spycha się sam w dół rankingu najlepiej punktujących trenerów w Lechu. Świetna forma drużyny po zawieszeniu ligi pozostała już tylko wspomnieniem zeszłego lata, które ostatecznie nie dało mistrzostwa. Ale co do średniej punktowej – zobaczmy, gdzie plasuje się w tym rankingu Żuraw:
- Nenad Bjelica – 1,85 punktu na mecz (78 spotkań)
- Mariusz Rumak – 1,83 pkt/mecz (101)
- Franciszek Smuda – 1,82 pkt/mecz (144)
- Jacek Zieliński – 1,81 pkt/mecz (58)
- Maciej Skorża – 1,73 pkt/mecz (59)
- Jose Maria Bakero – 1,67 pkt/mecz (51)
- Dariusz Żuraw – 1,63 pkt/mecz (79)
- Jan Urban – 1,61 pkt/mecz (44)
- Adam Nawałka – 1,45 pkt/mecz (11)
- Ivan Djurdjević – 1,36 pkt/mecz (22)
Nie da się ukryć – nie wygląda to dobrze dla Żurawia. Nawet biorąc pod uwagę, że ma relatywnie młodą drużynę, że zarząd nie przygotował mu optymalnie kadry – średnia punktowa gdzieś między Urbanem a Bakero chluby nie przynosi.
Kibice Lecha pewnie są ciekawi tego, czy posada Żurawia jest zagrożona. Otóż nie. Z tego co słyszymy – dopóki otwarte są fronty i dopóki będzie szansa zakwalifikowania się do pucharów, to w klubie nawet przez moment nie pojaw się temat rozstania z trenerem. Władze klubu ufają szkoleniowcowi, duże poparcie Żuraw ma też u Tomasza Rząsy, dyrektora sportowego. Szkoleniowiec aktywnie uczestniczy w obradach komitetu transferowego, planuje kadrę na ten sezon. Tak naprawdę jakikolwiek temat skrócenia misji Żurawia (który jesienią przedłużył kontrakt) pojawi się dopiero wtedy, gdy strata do czołowej trójki ligi zrobi się już absurdalnie duża lub gdyby Lech sensacyjnie odpadł z Pucharu Polski. Na przykład za tydzień w starciu z Radomiakiem.
fot. FotoPyk