Nie był to, niestety, taki konkurs, na jaki zawsze czekamy w Willingen. Wiatr sprawił, że właściwie niczego nie można było być pewnym. Siła i kierunek potrafiły zmienić się w ciągu chwili całkowicie. Trzeba jednak przyznać, że jeśli ktoś aktualnie radzi sobie niezależnie od warunków, to jest to Halvor Egner Granerud. Norweg wrócił dziś na najwyższy stopień podium, znów odlatując rywalom. Dla nas ważne jest to, że towarzyszył mu na nim Kamil Stoch.
Wczorajsze kwalifikacje bardzo nas rozochociły. Co prawda akurat Stoch nie skoczył wówczas najlepiej, ale aż dwóch Polaków przekroczyło 150 metrów. Andrzej Stękała skoczył 152 m i wygrał kwalifikacje. Taką odległością wyrównałby rekord skoczni Janne Ahonena i Jurija Tepesa. No ale właśnie – wyrównałby. Bo ten został wcześniej pobity. Przez kogo? Przez Klemensa Murańkę, który huknął 153 metry. Przy mocnym wietrze pod narty i z wyższej belki, ale jednak. Klemens w tym jednym skoku wyglądał tak, jakby przypomniał sobie czasy, gdy był wielkim talentem.
Dziś, niestety, w przypadku obu Polaków było już gorzej. Murańka skoczył 125 metrów i zajął 32. miejsce, Stękała do drugiej serii ostatecznie się dostał, ale w pierwszym skoku lądował ledwie dwa metry dalej od kolegi. Wraz z nim do najlepszej „30” weszli też Kuba Wolny i nasz najlepsza trójka – Dawid Kubacki, Piotr Żyła i Kamil Stoch. Oczywistym było, że tylko ten ostatni może powalczyć o miejsce na podium.
Już po pierwszej serii zrobił nam się bowiem konkurs dwóch długości. Czołowa czwórka mieściła się na przestrzeni 4,9 punktu. Przeliczając na odległość, wyjdzie nam, że to niecałe trzy metry. Na takiej skoczni jak w Willingen – niemal nic. Sporo traciła już jednak reszta stawki. Markus Eisenbichler, piąty na półmetku zawodów, do prowadzącego Graneruda musiałby odrobić ponad 18 punktów. A biorąc pod uwagę, w jakiej formie jest Norweg, wiedzieliśmy, że jest to mniej więcej tak prawdopodobne, jak ̶M̶i̶c̶h̶a̶ł̶ ̶P̶r̶o̶b̶i̶e̶r̶z̶ ̶p̶o̶d̶a̶j̶ą̶c̶y̶ ̶s̶i̶ę̶ ̶d̶o̶ ̶d̶y̶m̶i̶s̶j̶i̶ wygrana na loterii.
Markus do czołowej czwórki faktycznie nie doskoczył. Ba, nawet spadł o kilka lokat. Skorzystał z tego Dawid Kubacki, który wspiął się aż na piąte miejsce, po świetnym drugim skoku, wylądowanym na 140 metrze. Zresztą – to rzadkość – każdy z Polaków, którzy do drugiej serii weszli, po drugiej próbie się podnieśli w klasyfikacji konkursu. Stękała skończył 20., Wolny 17., Żyła 9., Kubacki w piątce, a Stoch – jako jedyny z naszych – na podium.
To zresztą dość zaskakujące. Choć w teorii nigdy nie powinniśmy być zdziwieni widząc Kamila w najlepszej trójce, to tym razem jednak nie do końca w to wierzyliśmy. Jeszcze wczoraj Stoch, w rozmowie z portalem skijumping.pl, narzekał na swoje skoki. – Nie chcę się tłumaczyć. Wydaje mi się, że nie mam z czego, że wszystko jest okej, a coś nie działa. Czasami zdarza się tak, że jest jeden mały detal, który sprawia, że skoki są gorsze, a jak się go poprawi, to od razu jest lepiej. Ale bywa, że szuka się go długo – mówił Polak.
Wychodzi, że albo go znalazł, albo po prostu dziś ten detal nie przeszkadzał. Bo Stoch latał naprawdę dobrze. A jego podium jest pierwszym dla polskiego skoczka od trzech tygodni. Przyszło więc przełamanie, teraz czekamy na kolejne takie i wygrany konkurs. Na brak i podiów, i zwycięstw narzekać nie mogą za to Norwegowie. Ci zajęli dziś dwa pierwsze miejsce, bo za Granerudem uplasował się Daniel Andre Tande. Halvor za to wyrównał już dość wiekowy rekord Roara Lyokelsoeya, który jako jedyny Norweg do tej pory wygrał siedem konkursów Pucharu Świata w jednym sezonie. I pewnie zaraz go pobije, bo nie wygląda, jakby miał się zatrzymać.
Dziś to Granerud właśnie mógł ryknąć ze szczęścia. Bo po kontrowersji związanej z upadkiem w Lahti, wrócił na szczyt. I chyba jasno wszystkim zakomunikował, że Kryształowa Kula w tym sezonie będzie właśnie jego.
Fot. Newspix