Reklama

Miał być naukowcem, a został piłkarskim ambasadorem Gorzowa Wielkopolskiego | KOPALNIA TALENTÓW

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

26 stycznia 2021, 16:05 • 13 min czytania 4 komentarze

 – Gdy miałem 11 lat, powiedziałem mamie, że futbol jest u mnie na pierwszym miejscu. A mama z kolei powtarzała, że piłka nożna nie da mi chleba i muszę skupić się na szkole. Jednak postawiłem na swoim – wspomina Sebastian Walukiewicz. Był wzorowym uczniem. Z łatwością chłonął wiedzę. Od najmłodszych lat przejawiał również ogromny talent oraz zaangażowanie w stosunku do futbolu. Mimo że cechowały go spokój i skromność, to praca z nim wcale nie należała do łatwych. Trenerzy wspominają, że pod skorupą twardziela krył się niezwykle wrażliwy chłopak. Mało brakowało, a jego losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. W pewnym momencie zaniechał regularnych treningów. Na całe szczęście miał wokół siebie grono osób, które w umiejętny sposób potrafiły do niego dotrzeć, a dzięki temu Gorzów Wielkopolski doczekał się kolejnego reprezentanta Polski po Dawidzie Kownackim. Kolejny odcinek Kopalni Talentów, zapraszamy wraz z PKO Bank Polski.

Miał być naukowcem, a został piłkarskim ambasadorem Gorzowa Wielkopolskiego | KOPALNIA TALENTÓW

Miasto w oparach metalonu

Jeżeli ktoś przeprowadziłby ogólnopolską ankietę pt. „Z czym kojarzy Ci się Gorzów Wielkopolski”, z pewnością na trzech pierwszych pozycjach pojawiłyby się sformułowania: żużel, Bartosz Zmarzlik, derby z Falubazem. Czarny sport jest po prostu elementem tożsamości tego miasta. Od kilkudziesięciu lat gorzowianie fascynują się podszytą wieloma antagonizmami lokalną rywalizacją żużlową z Zieloną Górą. Zresztą, nie tylko w speedwayu walczą o prymat w województwie Lubuskim. Województwie, które jest piłkarską pustynią na poziomie centralnym. Wystarczy powiedzieć, że nigdy nie miało swojego przedstawiciela w piłkarskiej najwyższej klasie rozgrywkowej, podczas gdy kluby żużlowe muszą tworzyć kolejne pomieszczenia na puchary i statuetki.

Wprawdzie jest grupa wiernych kibiców, która od lat uczęszcza na mecze Stilonu, jednak miejscowi taksówkarze nie rozmawiają na postojach o zimowych wzmocnieniach futbolowych ekip. W komunikacji miejskiej nikt nie dyskutuje o nadchodzącej rundzie wiosennej. Kierując się na stadion, raczej nie spotkacie klubowych graffiti, wyróżniających się spośród szarych budynków. Gdy już dotrzecie na przestarzały obiekt, możecie poczuć klimat czasów słusznie minionych. Wizycie przy ul. Olimpijskiej 1 towarzyszy subtelna nuta nostalgii. Można za pomocą wrażeń wizualnych wyobrazić sobie najlepsze lata gorzowskiej piłki. Wielkie piłkarskie widowiska lat 80. Ponad trzy dekady temu trybuny zapełniały się do ostatniego miejsca, a obecnie – mimo drobnych zabiegów konserwacyjnych – stadion powoli niszczeje, a frekwencja z roku na rok spada.

Reklama
*

Klub od dawna boryka się z problemami natury finansowej. Jego nazwa pochodzi od fabryki włókien chemicznych, która w szczytowym okresie była jednym z największych zakładów produkcyjnych w mieście. Wraz z transformacją ustrojową przedsiębiorstwo wpadło w tarapaty finansowe, co oznaczało brak środków na piłkę nożną. W drugiej połowie lat 90. drużyna piłkarska zmieniła nazwę na: Gorzowski Klub Piłkarski, ale kibice wciąż identyfikowali się ze „Stilonem”. Kiedy to wydawało się, że nadeszły lepsze czasy dla tamtejszego futbolu, GKP występowało w I lidze, w 2011 r. włodarze klubu podjęli decyzję o wycofaniu zespołu z zaplecza ekstraklasy.

Do dziś są tam odczuwalne tego skutki. Zaraz po upadku, grupa pasjonatów wzięła sprawy w swoje ręce i założyła nowe stowarzyszenie. Jednocześnie powróciła do historycznej nazwy. Stilon w ostatnich latach błąka się między IV a III ligą. Obecnie nie jest nawet pierwszą siłą w mieście. W zeszłym sezonie, na skutek przerwania rozgrywek, to rywal zza miedzy – Warta – awansował do trzecioligowych zmagań. Natomiast na przestrzeni lat w Gorzowie nie zaniedbano szkolenia młodzieży. Dzięki temu przy ul. Olimpijskiej 1 mogą szczycić się swoimi wychowankami.

– Wszyscy jesteśmy dumni, że mamy człowieka, który wywodzi się z naszego klubu, naszego miasta. Reprezentanta Polski występującego w Serie A. Sebastian nie odżegnuje się od tego, skąd pochodzi. Nie zapomina o swoich barwach startowych. Pomaga nam poprzez wysłanie gadżetów Cagliari. Ostatnio licytowaliśmy jego personalizowane obuwie sportowe. Cieszymy się z tego i kibicujemy mu jako klub, jako gorzowianie. Jest to na pewno ambasador gorzowskiej piłki na europejskich salonach, na piłkarskich szczytach. Odnowiliśmy także kontakt z Dawidem Kownackim, który wcześniej z różnych przyczyn został zerwany. Ma nas niebawem dwukrotnie odwiedzić, ale obecnie ze względu na sytuację epidemiczną, nie może to nastąpić. Z całą pewnością również możemy nazwać go kolejnym ambasadorem klubu – mówi Krzysztof Olechnowicz, prezes Stilonu Gorzów Wielkopolski

Piłkarskie geny, podwórko i „SKS-y „

Piłka nożna od najmłodszych lat towarzyszyła Sebastianowi. Jego tata był bramkarzem w lokalnych klubach na poziomie IV ligi. Bardzo często zabierał syna ze sobą na swoje spotkania. Państwo Walukiewicz musieli nawet kupić drugi telewizor, tylko po to, by uniknąć walki o władzę nad pilotem, gdy na ekranie leciał jakiś ważny mecz. W pewnym momencie dość niespodziewanie wylądował na pierwszych zajęciach treningowych. Wtedy przybierały one bardziej formę zabawy niż kompleksowego szlifowania umiejętności. Po prostu pod opieką szkoleniowca ganiał za piłką ze starszymi od siebie chłopcami.

–  Sebastian mieszkał z rodzicami na tym samym osiedlu, co ja. Kiedyś jego ojciec zapytał się mnie: Panie trenerze, może by tak spróbować coś zrobić z niego? Ja mówię: dawaj go! Co Ty się przejmujesz, że on taki mały! Ja w tym czasie prowadziłem A-klasową drużynę. Powiedziałem stanowczo: jadę na trening, wsiadasz do samochodu i jedziesz ze mną. W pewnym momencie zasugerowałem jego tacie, że czas podjąć męską decyzję. Bo młody naprawdę miał smykałkę do piłki, a oprócz tego miał jeszcze charakter. Jeździł do mnie na zajęcia w przedziale wiekowym 6-7 lat, następnie poszedł do szkoły i w ten sposób wylądował u trenera Janowiaka – wspomina Jerzy Wandelt,  lokalny trener piłki nożnej.

Reklama

Za jakiś czas rozpoczął już regularne treningi w klubie piłkarskim. Uczęszczał także na „SKS-y”. Dawniej, w czasach, kiedy to nie było jeszcze tylu różnych akademii dla młodych adeptów futbolu, to szkolne sekcje sportowe stanowiły miejsce, gdzie zaczynał się proces piłkarskiej edukacji.  W podstawówce, do której chodził mały Seba, także organizowano takie zajęcia pozalekcyjne. To tam trenerzy mogli podpatrzeć ewentualnych kandydatów do gry w ich zespołach. Choć Sebastian przejawiał na „SKS-ach” zalążki dużego talentu, nie kwapił się zbytnio do tego, by systematycznie odwiedzać boiska treningowe.

–  W klubie byłem odpowiedzialny za rocznik 2000 i młodsi. Była ta jedna z najmłodszych grup w tamtych czasach. Zorganizowałem dwutygodniowe testy dla chłopców z tego rocznika. Ale o dziwo, Sebastian nie przyszedł, a na pewno nie przeoczyłbym takiego młodego zawodnika z potencjałem. W międzyczasie prowadziłem też w Szkole Podstawowej numer 15 „SKS” i po dwóch tygodniach od powstania tej sekcji pojawił się na nich ze swoim kuzynem Patrykiem. Wtedy właśnie pierwszy raz go zobaczyłem. Byłem mocno zdziwiony brakiem jego obecności na tych testach, bo roznoszenie ulotek zacząłem od szkoły Sebastiana, w której pracuję i na pewno ją dostał – wiedział, że są zorganizowane testy do klubu – opowiada Mariusz Janowiak, ówczesny trener MKP Gorzów.

 *

Wiadomo, jak coś było związanego ze szkołą, to zawsze myślałem sobie: kurde, po co mam w niej siedzieć dłużej, skoro mogę pójść do kuzyna i sobie z nim pograć na boisku. Może tak to wtedy odbierałem, że po prostu, zamiast w przebywać  w murach szkolnych, wolałem więcej czasu spędzać z  kuzynem Patrykiem. Pewnie dlatego, nie przyjąłem tego zaproszenia – przyznaje Sebastian Walukiewicz.

Sebastian wyróżniał się prawie w każdym aspekcie. Dysponował bardzo dobrymi warunkami fizycznymi – silny, szybki, szczupły. Był jak na swój wiek, bardzo wysokim chłopcem. Przede wszystkim miał – jak wspominają jego trenerzy –  wielkie serce do gry. Od samego początku wykazywał się niesamowitym zaangażowaniem. Jego drugim domem było osiedlowe boisko. Grał tam z zazwyczaj starszymi od niego o dwa/trzy lata kolegami. W ogromnym stopniu przełożyło się to na jego umiejętności.

–  Sebastian miał przede wszystkim chęci. W gorzowskich klubach i w okolicy również byli zawodnicy na prawie podobnym poziomie co on, ale jak nie ma chęci, to nie ma też możliwości. Przez tyle lat mojego trenerskiego rzemiosła myślałem, że z tego i z tamtego będzie piłkarz. Ale jak nie ma takiego zacięcia, nie zrobi się kariery. Wiek 16-17 lat to jest najgorszy moment. Często inne sprawy zaprzątają głowę młodym zawodnikom. Wtedy trzeba zacisnąć zęby i solidnie harować – dodaje Jerzy Wandelt.

Rodzicielskie dylematy 

To, co trener Janowiak zobaczył na „SKS-ach”, zrobiło na nim ogromne wrażenie. Przyszedł chłopiec znikąd, a on już potrafił na boisku robić rzeczy, których koledzy mogli mu zazdrościć. Rówieśnicy Sebastiana potrzebowali jeszcze rok, dwa lata, aby dojść do jego poziomu. Potrafił kierunkowo przyjąć piłkę, iść odważnie jeden na jeden. Brał na swoje barki ciężar odpowiedzialności za kreowanie akcji. Odpuszczenie takiego chłopaka byłoby trenerskim kryminałem.

 – Powiedziałem sobie, że on musi znaleźć się w mojej drużynie. Poprosiłem go, aby na następne zajęcia przyszedł z rodzicami, bo chciałem z nimi porozmawiać na temat jego piłkarskiej przyszłości. W trakcie rozmów z jego mamą, kiedy to powiedziałem, że dostrzegłem w nim duży talent i potencjał, okazało się, że jego kariera została zaplanowana w innym kierunku. Był bardzo dobrym uczniem. Uczył się świetnie. Jego mama chciała, by poszedł w naukę. Podejrzewam, że dziś dostałby nobla w jakiejś dziedzinie, gdyby obrał taką drogę. Natomiast, nie odpuszczałem: rozmawiałem, dzwoniłem, tłumaczyłem. I w końcu po jakichś dwóch tygodniach pojawili się na treningu i zaczęliśmy powoli wprowadzać go do grania – relacjonuje Janowiak.

Sebastian sam przyznał, że był szkolnym prymusem. Dopóki piłka nie pochłonęła go całkowicie.

–  Moja mama mówiła mi, że: okej, możesz iść na trening, ale zanim pójdziesz na boisko, musisz odrobić lekcje. Bardziej chciała, abym poszedł w stronę szkoły, a tato z kolei w kierunku piłki. W podstawówce rzeczywiście był moment, że się dobrze się uczyłem, ale potem, jak zaczęły się te wszystkie wyjazdy, pojawiły się pierwsze konsole, X-Boxy, PlayStation, to gdzieś trochę zaniedbałem naukę. Gdy miałem 11 lat, powiedziałem mamie, że piłka jest u mnie na pierwszym miejscu. A mama z kolei powtarzała, że piłka nożna nie da mi chleba i muszę skupić się na szkole. Jednak postawiłem na swoim – odnosi się gracz Cagliari Calcio.

Trudne początki i kryzys

Choć Sebastian jeszcze jako nastolatek wjechał na autostradę prowadzącą go na szczyty europejskiego futbolu, to początek jego piłkarskiej drogi wcale nie był usłany różami. Jego klubowi opiekunowie musieli postępować z nim bardzo rozważnie. Wszelkie sugestie oraz uwagi przekazywali mu w odpowiedniej formie, aby na jakiś czas nie zniknął im z radarów.

–  Sebastian był chłopcem zamkniętym w sobie. Z nikim nie rozmawiał, nikomu nie ufał. Trzeba było go najpierw otworzyć na ludzi, na mnie. To była bardzo trudna praca. Trzeba było wiedzieć, co do niego można mówić – jakim tonem, jak mocno. Czy można na niego krzyknąć, czy też nie. Z zewnątrz wyglądał na twardziela, ale w środku był bardzo wrażliwy. Musiałem uważać, aby tej granicy nie przekroczyć. To było wręcz pewne, że jeśli coś się zrobię nie tak, to on po prostu odpuści. Na początku nie była to praca stricte piłkarska, a psychologiczno-socjologiczna. Nie było z nim kontaktu. Nie można było z niego nic wydusić. Dopiero później zaczął się otwierać, rozmawiać z kolegami, ze mną. Zaufał mi – Mariusz Janowiak charakteryzuje zawodnika.

*

Młody gorzowianin rozwijał się nadzwyczaj dobrze, a trenerzy chwalili sobie współpracę z nim. Zyskał akceptację u kolegów z szatni, a oni po latach wspominają, że ich boiskowy lider na obozach potrafił być kawalarzem oraz dowcipnisiem. Niespodziewanie, pewnego razu dopadł go kryzys i co ciekawe, to właśnie z początku sceptycznie nastawiona mama próbowała ratować jego dobrze zapowiadającą się karierę.

Miałem akurat kilkumiesięczną przerwę w pracy z Sebastianem i jego mama zadzwoniła do mnie. Byłem zdziwiony. Myślę sobie: o co chodzi? Okazało się, że musiałem zainterweniować. Zostałem poproszony, abym przyjechał do nich do domu i porozmawiał z nim, bo wyrzucił medale i trofea oraz powiedział, że on już nie będzie grał w piłkę. Zmroziło mnie i pojechałem. Zastałem Sebastiana w domu i zacząłem z nim rozmawiać. Na całe szczęście przez te lata wywarłem duży wpływ na jego osobę i mógł na mnie polegać. Wytłumaczyłem mu, że jest na takim etapie, że nie może teraz zrezygnować, bo został mu tylko rok wieku trampkarza, a potem już otwierają się różne perspektywy. Na szczęście poskutkowało – wspomina trener Janowiak.

Obecny reprezentant Polski uważa, że ta historia jest trochę przesadzona. Aczkolwiek przyznał się do chwilowej słabości. To jak w końcu było?

Nie chciałem skończyć całkowicie z piłką, bo piłkę zawsze kochałem, tylko po prostu przestałem przychodzić na treningi do klubu. Wolałem pójść na orliku pokopać piłkę ze starszymi kolegami,  pograć na komputerze czy wypić oranżadę na trzepaku niż udać się na trening. Dzięki grze z silniejszymi chłopakami poprawiłem fizyczność. Zawsze trzeba gdzieś szukać pozytywów i myślę, że te dwa miesiące odpoczynku od klubu dobrze wpłynęły na mnie – twierdzi Walukieiwcz.

Pierwsze zainteresowanie ze strony skautów

Jeżeli zastanawiacie się, co jest główną przyczyną tego, że Sebastian tak dobrze operuje futbolówką, nie boi się dryblować oraz odważnie podłącza się do akcji ofensywnych swojego zespołu, to odpowiedź jest bardzo prosta. Otóż od najmłodszych lat występował jako środkowy pomocnik. Dopiero, gdy został zawodnikiem zespołów juniorskich Legii Warszawa, przesunięto go do tylnych formacji. Byli szkoleniowcy uważają, że miało to diametralne znaczenie w kontekście jego przyszłych losów.

–  Stwierdziłem, że chłopiec o takim talencie musi grać w środku pola. Tutaj w klubie występował ciągle na pozycji „sześć”, „osiem” i „dziesięć”. Uważam, że jest to miejsce, gdzie występuje najwięcej bodźców dla młodego zawodnika. Gra jeden na jeden, walka w ofensywie i defensywie, pojedynki powietrzne. Kreowanie gry, strzały, podania prostopadłe. Nie mogłem go ustawić gdzieś z tyłu, bliżej bramki. On musiał grać z przodu, być pod piłką. Musiał dzielić i rządzić w środkowej strefie boiska. Przez te cztery lata u mnie w klubie oraz kadrze województwa cały czas występował w pomocy. – tłumaczy Janowiak

Sebastian zaczął być rozchwytywany po organizowanym w Polsce międzynarodowym turnieju Danone Nations Cup 2012. Najpierw każdy uczestniczący w nim kraj wyłaniał w drodze eliminacji swój najlepszy zespół, a potem ta drużyna reprezentowała go na tym turnieju. Do Warszawy zjechały się najlepsze młodzieżowe ekipy z całego świata. Kadra okręgu gorzowskiego z racji zwycięstwa w ogólnopolskich eliminacjach dostąpiła zaszczytu udziału w tym wydarzeniu, organizowanym na Stadionie Narodowym. Warto odnotować, że w tej ekipie grał również m.in. Kamil Kruk, który jesienią strzelił swoja premierową bramkę w Ekstraklasie.

Zaraz po Danone Cup zagraliśmy jeszcze na dużym turnieju w Gdyni. Podczas niego Sebastian wylądował w zeszytach wielu skautów, a kilka dni później sam dyrektor Kucharski z Legii zadzwonił do mnie. I zaproszono go na testy. Dołożyłem w zakulisowych rozmowach cegiełkę, aby trafił ostatecznie do Warszawy – na sam koniec dodaje trener Janowiak.

Sebastian to gracz z numerem 3

Czy Stilon Gorzów wychowa następne talenty?

Pierwszy zespół aktualnie znajduje się na piątym miejscu w IV lidze lubuskiej. Do lidera traci aż 10 punktów i plan zakładający awans będzie bardzo trudno zrealizować. W Stilonie obecnie priorytetem jest szkolenie młodzieży. Ma ona zapewnione doskonałe warunki. Świadczy o tym złota gwiazdka certyfikacji akademii. Aby móc otrzymać ją od PZPN-u, klub musiał przejść szereg różnych weryfikacji pod względem formalnym i organizacyjnym.

–  Miasto wybudowało dwa pełnowymiarowe boiska. Jedno oświetlone ze sztuczną murawą, drugie z naturalną nawierzchnią. Tam możemy spokojnie trenować. Przyznano nam złotą gwiazdkę certyfikacji akademii, a w naszych województwie posiadają ja tylko dwa zespołu – my, czyli Stilon oraz Warta Gorzów Wlkp. Oczywiście mogę potwierdzić, że Cagliari przelało na nasze konto środki pieniężne z tytuł ekwiwalentu. W tamtym czasie były nam niezwykle potrzebne. Dalej zresztą nasza sytuacja finansowa, ale z miesiąca na miesiąc wykonujemy pracę, która pozwala wyprostować nam ten stan. Liczymy na to, że stawiając na młodzież, stawiając na kreatywnych trenerów, będziemy mogli bardzo szybko wypromować kolejnego zawodnika. Nawet w pierwszym zespole średnia wieku wynosi bodajże 20,4 lat  To też jest magnes dla naszych młodych adeptów. Dziś wzorem dla dzieciaków jest Robert Lewandowski, a w Gorzowie Sebastian Walukiewicz i Dawid Kownacki – opowiada Krzysztof Olechnowicz, prezes klubu.

Na chwilę obecną trudno przewidzieć, kiedy piłkarska Polska zobaczy kolejnego ich wychowanka o talencie porównywalnym do Sebastiana Walukiewicza. Natomiast można być pewnym, że gorzowski futbol systematycznie będzie rósł siłę. Praca trenerów z młodzieżą daje nadzieje kibicom, że w niedługim czasie Stilon powróci na poziom centralny.

PIOTR STOLARCZYK I MATEUSZ STELMASZCZYK

fot. FotoPyk, archiwum Mariusza Janowiaka

 

Najnowsze

Anglia

Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo

Bartosz Lodko
1
Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo
1 liga

Concordia Elbląg odpowiada na zarzuty dot. match-fixingu

Bartosz Lodko
4
Concordia Elbląg odpowiada na zarzuty dot. match-fixingu
Francja

Radosław Majecki się rozkręca. Trzeci mecz z rzędu na zero z tyłu

Bartosz Lodko
0
Radosław Majecki się rozkręca. Trzeci mecz z rzędu na zero z tyłu

Komentarze

4 komentarze

Loading...