Reklama

Kądzior: “W Eibarze bardziej chciał mnie zarząd niż trener. Lekcja na przyszłość”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

23 stycznia 2021, 10:48 • 11 min czytania 7 komentarzy

Damian Kądzior we wrześniu spełniał marzenia, przechodząc za dwa miliony euro z Dinama Zagrzeb do Eibaru. Hiszpańskiej ekstraklasy jednak nie podbił, niedawny mecz z Barceloną niczego nie zmienił i teraz próbuje wrócić na właściwe tory z tureckim Alanyasporem, z którym powalczy o europejskie puchary. Skrzydłowy reprezentacji Polski w szczerej rozmowie nie ukrywa, że zaryzykował przy transferze do Hiszpanii, bo po raz pierwszy nie rozmawiał bezpośrednio z trenerem i jak się okazało, miało to kluczowe znaczenie. Dlaczego zdecydował się właśnie na Turcję? Kiedy zdał sobie sprawę, że raczej niczego już nie wskóra w Eibarze? Jakie małe rzeczy sprawiały, że nie czuł się tam zawodnikiem chcianym? Za co mimo wszystko doceniał Jose Luisa Mendilibara? Czy zmienił klub głównie ze względu na mistrzostwa Europy? Zapraszamy.

Kądzior: “W Eibarze bardziej chciał mnie zarząd niż trener. Lekcja na przyszłość”
Jeszcze nie zdążyłeś się porządnie rozpakować, a już zadebiutowałeś w tureckiej ekstraklasie. Zremisowaliście 1:1 z Erzurumsporem, wszedłeś w 73. minucie.

Cieszę się, że tak szybko do tego doszło. To dla mnie ważny i budujący sygnał, zwłaszcza że odbyłem z nowymi kolegami raptem dwa krótkie treningi. Mecz z Erzurumsporem był trudny choćby ze względu na temperaturę. Erzurum jest położone w górach, graliśmy przy minus dwudziestu stopniach! Aż przypomniało mi się, jak w czasach Górnika rozegraliśmy mecz z Pogonią przy chyba -15. Miałem wkalkulowane, że w takich okolicznościach mogę być na ławce dla samego zapoznania się z drużyną. Fajne przetarcie, a teraz wracamy do normalnych temperatur, w Alanyi jest 10 stopni na plusie.

Odejście zimą uznawałeś za niezbędne czy po prostu trafiła się fajna oferta z Turcji?

W sumie to i to. Gdy Alanyaspor pierwszy raz się odezwał, prowadził w tabeli tureckiej ekstraklasy. Ostatnio jest trochę gorzej, zajmuje piąte miejsce, ale to na pewno zespół z potencjałem na coś więcej niż miejsca 5-6. Już w tamtym sezonie skończyło się na piątej lokacie i finale Pucharu Turcji. Jakość drużyny nadal idzie w górę, powinno być jeszcze lepiej. Super byłoby awansować do pucharów.

Alanyaspor od dawna miał mnie na celowniku. Rozmawialiśmy z nim już latem w Dinamie Zagrzeb, to był pierwszy klub, który się do nas odezwał. Nie był jednak w stanie wyłożyć takich pieniędzy jak Eibar. Jakaś oferta została złożona, ale Dinamo nawet nie chciało na nią spojrzeć. Chodziło bodajże o milion euro, czyli o wiele za mało jak na oczekiwania Chorwatów. Zdążyłem jednak pogadać z trenerem i ludźmi z Alanyi. Bardzo długo mnie obserwowali i teraz cierpliwie czekali. Zaczęliśmy rozmawiać w listopadzie, natomiast wtedy wciąż liczyłem, że moja sytuacja w Hiszpanii zmieni się na lepsze. Kiedy wyszedłem w pierwszym składzie na Barcelonę, w Alanyi byli przekonani, że jest po wszystkim, że już nie ma szans. Wierzyłem, że od tego momentu coś ruszy. Nie ruszyło, dlatego muszę podziękować mojemu nowemu klubowi za cierpliwość. Wiadomo, jak czasami reagują tureckie kluby – nie udało się z jednym, to zaraz próbujemy z drugim. Nadal są tu dobre pieniądze plus fajne miejsce do życia, a wielu zawodników na rynku jest wolnych. A jednak poczekali, byłem ich pierwszym wyborem i również tym mnie przekonali.

REAL MADRYT WYGRA DZISIAJ Z ALAVES? KURS: 1,51 W TOTOLOTKU!

Negocjacje nie były łatwe, szefowie Eibaru robili trochę problemów z moim odejściem. Zainwestowali we wrześniu dwa miliony euro, przeprowadzili jedyny gotówkowy transfer w letnim okienku, a tu po niespełna pół roku zawodnik miałby odejść, nie otrzymując praktycznie porządnej szansy na zaprezentowanie swoich umiejętności. Chcieli teraz przynajmniej część tych środków odzyskać, Alanyaspor za wypożyczenie musiał zapłacić i to wcale nie tak mało. Cieszę się, że znalazł się chętny. Mój agent otrzymał telefony z sześciu czy siedmiu klubów z Turcji, ale niektóre nie mogły wyłożyć kilkuset tysięcy euro za wzięcie 28-latka na pół roku, któremu jeszcze trzeba zapewnić pensję. W Alanyi pod wieloma względami musieli się wykazać determinacją, żebym się u nich znalazł i doceniam to.

Reklama

Potrzebowałem zmiany otoczenia. Przełomowym momentem był listopad. Nie pojechałem na reprezentację, żeby zostać i trenować na miejscu. Naprawdę fajnie się czułem, myślałem, że zagram w pierwszym składzie. Niestety nie wszedłem nawet na minutę, tak samo jak po Barcelonie. Dostałem swoją szansę, uważam, że wypadłem nieźle, osiągnęliśmy historyczny remis na Camp Nou. Mimo to potem znów zero minut w La Liga. Poszedłem do trenera i dyrektora sportowego. Uzgodniliśmy, że lepiej będzie, jeśli poszukam regularnej gry w innym miejscu. W Eibarze nie tylko nie byłem pierwszą opcją, ale nawet drugą i trzecią.

Ostatecznie straciłeś wszystkie złudzenia po ławce z Granadą?

Tak. Jestem już doświadczonym zawodnikiem i umiem rozczytać między wierszami, co się kroi. Od początku po przyjściu do Eibaru dało się wyczuć, że dla trenera Mendilibara nie jestem pierwszym wyborem, że chyba to bardziej zarząd chciał mnie ściągnąć niż on sam. Później się to potwierdzało. Widocznie tak miało być i skoro nie trafiłem do Alanyi latem, to trafiłem zimą.

Po meczu z Barceloną dostawałem sygnały i od kolegów z drużyny, i od trenera, że są zadowoleni, że było fajnie, zwłaszcza po tak długim okresie bez grania w lidze. Siłą rzeczy liczyłem, że w następnej kolejce również wyjdę od początku albo przynajmniej będę pierwszy do wejścia. No ale spotkanie z Granadą przesiedziałem na ławce. Nic nie dały też pozytywne sygnały wysyłane w Pucharze Hiszpanii, więc sprawa była jasna.

Nie należę do ludzi, którzy boją się zmian. Najważniejsze, żeby w danym miejscu czuć się szczęśliwym i móc grać co tydzień. Po to jest się piłkarzem. W Eibarze przez cztery miesiące dwa razy wystąpiłem od początku, z czego raz zostałem zmieniony w przerwie i w sumie nikt do końca nie wiedział, dlaczego. Musiałem podjąć zdecydowane kroki i sądzę, że to słuszna decyzja. Utwierdzili mnie w tym moi bliscy, a także… trener Mendilibar. Na koniec wreszcie dłużej porozmawialiśmy. Doceniał, że przyszedłem i powiedziałem jasno co i jak.

Z twoich słów wynika, że Mendilibar dostał cię niejako w prezencie i miał jakoś zagospodarować. Gdy negocjowaliście transfer, miałeś pewność, że trener cię chce?

No właśnie z perspektywy czasu okazało się, że niekoniecznie. Po raz pierwszy ja i mój agent nie rozmawialiśmy bezpośrednio z trenerem przed przyjściem do nowego klubu. Traktowaliśmy ten transfer jako wielką szansę i spełnienie marzeń o przejściu do topowej ligi. Zgłosił się klub z Primera Division, skończyłem już 28 lat i chyba każdy na moim miejscu skorzystałby z takiej okazji. Dyrektorzy i ludzie, którzy przeprowadzali transfer do Eibaru, zapewniali, że Mendilibar mnie chce. W praktyce wyszło, że raczej nie znajdowałem się na szczycie listy życzeń i chyba woli on zawodników z innym stylem gry niż mój.

Reklama

Nic do niego nie mam, nie odchodzę rozżalony. Jego treningi są ciekawe, a jak każdy szkoleniowiec ma prawo do swojej wizji i swoich decyzji. Koniec końców to ja decydowałem, że tu przyjdę, zmuszony nie zostałem. I nie żałuję, wzmocniłem się jako człowiek. Musiałem walczyć z samym sobą, żeby nieustannie być pod prądem mimo siedzenia na ławce i nie rozsypać się mentalnie. Nie jest łatwo trzy miesiące nie grać i nagle wskoczyć do składu na Barcelonę. Choćby z powodu tego meczu będę miał z Eibaru pozytywne wspomnienia do końca życia. A nie jest przecież powiedziane, że już nigdy tu nie wrócę. Nadal mam dwa lata kontraktu. Zobaczymy. Na razie chcę odzyskać radość z gry w piłkę i znów stać się najlepszą wersją samego siebie. Tego mi ostatnio brakowało.

Na starcie miałeś świadomość, że podejmujesz dodatkowe ryzyko nie rozmawiając z Mendilibarem czy szedłeś na pewniaka i potem byłeś zaskoczony rozwojem wypadków?

Jeżeli zadzwoniliby do ciebie z jakiejś redakcji z informacją, że ktoś cię u nich chce, na pewno uznałbyś, że jest temat. Potem kilka rzeczy pokazało mi, że chyba niekoniecznie byłem priorytetem albo nie do końca mnie oglądali. W Dinamie najlepiej prezentowałem się na prawym skrzydle lub jako ofensywny pomocnik, a większość szans w Eibarze dostawałem na lewym skrzydle. Ostatni mecz w dłuższym wymiarze na tej pozycji rozegrałem w Górniku Zabrze z Legią, zaraz po awansie do Ekstraklasy. Takie szczegóły pokazywały, że nie wszystko zostało w moim temacie dokładnie zaplanowane. A wiadomo, że Mendilibar jest specyficzny, nie za bardzo wnika w analizy i tego typu rzeczy. Tak jak mówię, na koniec szczerze pogadaliśmy. Trener stwierdził, że mam jaja, że do niego przyszedłem, podobało mu się moje ambitne podejście. Musiałem to z nim wyjaśnić, bo skoro na prawą stronę wolał nawet wstawić prawego obrońcę zamiast mnie, sygnał był jasny: nie jestem ważny w jego zespole. I tak się właśnie czułem. Nie mogłem się rozwinąć mając w perspektywie najbliższego półrocza z jeden występ ligowy i dwa pucharowe. Nic nie zastąpi rytmu meczowego, tak się buduje pewność siebie.

Z czasem zaczęły się pojawiać opinie, że nie pasujesz do stylu gry preferowanego przez Mendilibara, że szukałeś na początku małej gry, zamiast ciągle dośrodkowywać.

Dinamo grało trochę inaczej niż Eibar, ale w dwóch sezonach z rzędu byłem najlepszym asystentem w lidze chorwackiej. Większość goli wypracowałem właśnie z dośrodkowań, których wymagał Mendilibar. Między innymi ze względu na dobrą wrzutkę, w Eibarze przekonywali, że będę mógł się u nich pokazać. Wyszło jak wyszło. Na początku można powiedzieć wszystko, później następuje weryfikacja. Jestem tego świadomy. Chciałem iść do Hiszpanii, perspektywa gry z Barceloną czy Realem Madryt i tak dalej – spełnienie marzeń. Robiłem co w mojej mocy, żeby zaistnieć. Nie udało się, bywa i tak w piłce. W Jagiellonii też nikt nie chciał na mnie postawić, mimo że po sparingach miałem najlepsze liczby. Musiałem tułać się po drugiej i trzeciej lidze, żeby w końcu poprzez pierwszą wypłynąć do Ekstraklasy. Nie każdy trener będzie na ciebie stawiał i widział cię w swoich planach. Normalna sprawa. Tak jak w życiu – jednemu podoba się ta dziewczyna, drugiemu inna. Najwyraźniej mój styl gry nie odpowiadał w stu procentach Mendilibarowi. Lekcja na przyszłość. Przekonałem się na własnej skórze, że przed następnym transferem zawsze trzeba rozmawiać przede wszystkim z trenerem, a nie dyrektorami czy skautami.

EIBAR POKONA JUTRO BARCELONĘ? KURS: 8,49 W TOTOLOTKU!

Uwierz, że trudno zaistnieć w zagranicznym klubie, w którym nie jesteś priorytetem dla trenera na swojej pozycji i nawet z komunikacją jest problem, bo nie ma tłumacza. Niby detal, ale odczuwalny. W Alanyasporze wszystkie rozmowy odbywają się po angielsku. Potem tłumaczą je też na hiszpański dla pięciu zawodników mówiących w tym języku. Tu zyskuję podwójnie. Fajnie znam angielski i przy okazji dalej będę szkolił hiszpański. W Eibarze na początku był duży problem. Nikt nie próbował mi wytłumaczyć niektórych kwestii, nawet jeśli o nie pytałem. Brakowało odpowiedzi. Wiele takich drobnych rzeczy składa się na efekt końcowy.

Może za szybko zostałeś rzucony na głęboką wodę? Najwięcej grałeś w pierwszych kolejkach, a przecież przychodziłeś do klubu po urazie.

W ostatnich latach nie byłem przyzwyczajony do kontuzji. Pięciotygodniowy rozbrat z piłką mógł być szokiem dla mojego organizmu. W Eibarze wiedzieli, że leczyłem złamany nos, więc nie mogłem nawet uczestniczyć w gierkach. W Polsce spędziłem trzy dni, praktycznie nie miałem wolnego między sezonami. Od razu zacząłem pracować indywidualnie w Dinamie. Z Eibarem nie byłem jednak na żadnym obozie, nie rozegrałem ani jednego sparingu. Dwa czy trzy dni po transferze debiutowałem w Primera Division – i to nie na swojej pozycji. Może gdybym najpierw 2-3 tygodnie w spokoju trenował i wskoczył do składu akurat na mecze, które zaczęliśmy wygrywać, mój status byłby inny. To już jednak tylko gdybanie. Nie na wszystko mamy wpływ. Możemy podejmować decyzje, ja zdecydowałem, że pójdę do Alanyasporu. Wierzę, że w czerwcu będę mógł mówić o dobrym wyborze. Na razie od pierwszego dnia jestem pozytywnie zaskoczony organizacją klubu. Ludzie czasami opowiadali, że Turcja to trochę dzikość, ale nie mogę tego potwierdzić.

Ostatni mecz w Eibarze rozegrałeś 7 stycznia przeciwko Las Rozas w Pucharze Hiszpanii. Zaliczyłeś w nim asystę. Miałeś już wtedy świadomość, że i tak odchodzisz czy jeszcze się łudziłeś, że ten występ może coś zmienić?

Rozmowy już się toczyły, mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać w następnych dniach. Zawsze trzeba mieć wariant B. Już w listopadzie usłyszałem, że jeśli pojawi się ciekawa propozycja, to zimą będę mógł odejść. Wtedy po raz pierwszy zamieniłem kilka zdań z trenerem Mendilibarem. Wziąłem kogoś z klubu do pomocy w roli tłumacza i jakoś się porozumieliśmy. Ale mimo to każdy mecz traktowałem jak świeto – czy to z Barceloną, czy z rywalem z niższej ligi w Copa del Rey. Trener mocniej na mnie nie liczył, chciałem jednak pokazać sobie, że dam radę, że jestem w stanie wybiegać 90 minut w dobrym tempie, że wraca mi czucie piłki.

Z dzisiejszej perspektywy żałujesz odpuszczenia listopadowego zgrupowania reprezentacji?

Nie. W tamtym momencie uważałem, że decyzja o pozostanie w klubie jest słuszna. I tak nie miałem rytmu meczowego, a chciałem jeszcze raz zawalczyć o swoją pozycję. Te dwa tygodnie wiele mi dały. Przeszedłem wreszcie mini okres przygotowawczy i jak wspominałem, czułem się naprawdę dobrze. Chłopaki z drużyny mówili nawet, że na Getafe mogę wyjść od początku. W gierce jedenastu na jedenastu strzeliłem gola i zaliczyłem asystę, dawałem argumenty. Nie mogłem z góry założyć, że moja sytuacja się nie zmieni, a dopiero później Mendilibar powiedział, że daje zielone światło na odejście zimą. Przynajmniej nie owijał w bawełnę i nie próbował mnie na siłę zatrzymywać, bo głupio by wyszło, gdyby zawodnik za dwa miliony euro odchodził po jednej rundzie.

Gdyby nie zbliżające się mistrzostwa Europy, także dążyłbyś do odejścia zimą?

Tak, nie robiłem tego tylko ze względu na EURO. Jestem trochę zawodnikiem-pasjonatem. Dla mnie liczy się granie, nie da mi szczęścia samo bycie zawodnikiem La Liga i upajanie się tym faktem. Chcę znów poczuć się ważny dla trenera i zespołu. Potrzebuję radości z treningów i dnia meczowego.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Co za partidazo na Balaidos! Barcelona posypała się w końcówce

Patryk Stec
0
Co za partidazo na Balaidos! Barcelona posypała się w końcówce

Komentarze

7 komentarzy

Loading...