Choć ma ledwie ćwierć wieku na karku, na koncie ma już blisko 250 występów na szczeblu centralnym w Polsce. Ale Maksymilana Banaszewskiego to nie zadowala, bo jego jedyne dotychczas podejście do Ekstraklasy zakończyło się porażką. Jak trudno odbudować się po czymś, na co pracowało się przez lata, ale nie wyszło? Czy jego kariera wyglądałaby inaczej, gdyby wcześniej wprowadzono przepis o młodzieżowcu? Dlaczego nie dał się skusić akademii Legii? Jak często słyszał w Gdyni pytania o to, czy jest „synkiem” Zbigniewa Smółki? I wreszcie – jakie były powody nieudanej przygody w Arce i do kogo ma żal? Zapraszamy.
Po wywiadzie w “Przeglądzie Sportowym” o czasach Ajaksu zażartowałeś na Twitterze, że masz nadzieję, że przy następnej rozmowie będzie można pogadać o tym, co u ciebie, a nie o tym, co działo się siedem lat temu. Jest, czy wracamy do Amsterdamu?
(śmiech) Trochę się wydarzyło… Wracając do tamtego wywiadu – spodziewałem się po sobie więcej. Widziałem siebie nawet wyżej niż w Ekstraklasie, bo zawsze stawiam sobie poprzeczkę wysoko. Pewne sytuacje potoczyły się jednak tak, że trzeba było zrobić krok wstecz. Mam nadzieję, że po to, żeby wykonać kolejne dwa do przodu. Spodziewałem się, że inaczej to się potoczy, cała Arka chyba się tego spodziewała, bo przecież spadli z Ekstraklasy.
To zapytam wprost: co w Gdyni potoczyło się nie tak?
Wiele, naprawdę wiele czynników składa się na to, czy dany zawodnik sprawdzi się w zespole i będzie grał na miarę oczekiwań. Poszedłem do Arki ze względu na trenera Zbigniewa Smółkę. U niego odpaliłem w Mielcu, dobrze się czułem i mimo propozycji z innych klubów wybrałem Gdynię. Michał Janota, z którym grałem pół roku, tam odpalił, miał świetne liczby. Arka jesienią grała niezłą piłkę, utrzymywała się w połowie tabeli, była blisko górnej ósemki. To mnie zachęciło. Od początku wywalczyłem sobie skład, ale całościowo wyglądaliśmy fatalnie, wszystko przegrywaliśmy. Straciłem miejsce – co jest naturalne – musiałem walczyć. Nie wyglądałem dobrze, później nastąpiła zmiana trenera, były perturbacje wewnątrz klubu… To była dość kuriozalna sytuacja.
ARKA WYGRA ZREMISUJE Z JASTRZĘBIEM? KURS 4.80 W TOTOLOTKU!
Jak się czuje zawodnik w szatni, gdy trener jest zwalniany tuż przed meczem?
Sytuacja paradoksalna. Trener tuż przed spotkaniem się z nami żegna. Czujesz się zmotywowany, zwłaszcza że to były derby, więc już od początku byliśmy zmotywowani, ale potem wychodzisz na mecz z myślą, że twojego trenera już nie ma i zaraz zastąpi go ktoś nowy.
Był problem, żeby się go słuchać w trakcie meczu?
Nie, bo zwykle na meczu jest tak, że trener może przekazać ci tylko jakieś drobne wskazówki. To, co sobie nakreślisz, co wytrenujesz, to jest automatyzm. Trener może korygować twoje ustawienie, czy zmieniać je w trakcie meczu, ale to są tylko plastyczne poprawki.
Skoro jesteśmy przy trenerze Smółce. Ile razy od czasu dołączenia do Arki pytano cię o relacje z nim? Powiedzmy, że zaakceptuję odpowiedź: za dużo.
To prawda! Za każdym razem byłem o to pytany.
To była trochę kula u nogi dla ciebie, czy nie odbierasz tego w ten sposób?
Nie, nie przejmowałem się tym. Dla mnie to naturalne – przychodząc z pierwszej ligi, nie będąc wcześniej w Ekstraklasie, myślałem, że to dobry wybór, żeby iść do trenera, u którego wystrzeliłem z formą. Miałem niezłe liczby w Mielcu, ufał mi, wiedział, na co mnie stać. On wiedział, że będę zasuwał na każdym treningu, wiem, że ceni moje podejście do zawodu, etykę pracy. Tym się kierowałem. A prawda jest taka, że potem krótko razem pracowaliśmy. Razem z moim otoczeniem staramy się zawsze przeanalizować i wybrać najlepszą opcję. Na tamten moment Arka nią była.
Mówiłeś w wywiadzie dla „Arkowcy.pl”, że chcesz, żeby kibice myśląc o tym Banaszewskim, zawsze widzieli gościa, któremu bardzo chce się chcieć, a do tego coś tam z piłką umie. Myślisz, że takie wrażenie po sobie zostawiłeś?
Mały wymiar czasowy – przez co nie mogłem pokazać pełni umiejętności – i to, że nasza gra wygląda przeciętnie, nie utrzymywaliśmy się przy piłce, sprawiły, że nie. Zdecydowanie nie byliśmy Arką z jesieni. Czas pokazuje, że lepiej czuję się w drużynach, które potrafią utrzymać się przy piłce, operują na wymienności pozycji. To był drużynowo słaby okres, ja także nie trafiłem z formą, okazałem się niewystarczająco dobry, by samemu pociągnąć zespół i cokolwiek pokazać. Jeśli mam być szczery wobec siebie, a zawsze staram się być, to nie pokazałem tego, co bym chciał.
Przeszkodziła ci trema? Rozmawiając z różnymi osobami, słyszałem, że bywały momenty, w których tracisz wiarę w siebie. Jak źle wejdziesz w mecz, potem to siedzi ci w głowie.
Raczej nie był to problem mentalny. Kiedy grasz dobrze, wychodzą ci zagrania, to nakręcasz się każdym kolejnym. To, czy jesteś w formie, jest kluczowe. Jeśli ci idzie, próbujesz dalej. Może powiedziałbym bardziej, że byłem przemotywowany niż zdołowany, bo nie należę do osób, które się załamują. Jeżeli nie wychodzi mi trzecia, czwarta próba dryblingu czy podania, to jestem nakręcony, żeby dalej próbować. Będzie z tego większa korzyść niż wtedy, kiedy się poddam. Być może za bardzo wtedy chciałem.
Latem trafiłeś do rezerw Arki. Czułeś się ofiarą czystek po poprzednim trenerze?
(dłuższa cisza) Trochę tak. Byłem rozczarowany, że po pół roku, trafiając z pierwszej ligi zostałem – wraz z paroma zawodnikami – kozłem ofiarnym. Nie wiem, czy to jest dobre słowo, ale w ten sposób to wyglądało. Jednego dnia, na półmetku okresu przygotowawczego, powiedziano mi, żebym poszedł na wypożyczenie, bo na skrzydło jest na jedną stronę sześciu czy siedmiu zawodników, a na drugą młodzieżowiec, więc będę miał ciężko z graniem. Nie byłem chętny na wypożyczenie, bo czułem się na siłach, żeby powalczyć o miejsce w składzie. Następnego dnia usłyszałem, że jak nie pójdę na wypożyczenie, to trafię do rezerw. To absurdalna sytuacja. Jednego dnia słyszę, że trenerzy we mnie wierzą i chcą, żebym złapał minuty na wypożyczeniu. Drugiego, że idę do rezerw. W tamtym czasie działo się wewnątrz klubu wiele rzeczy, które raczej nie powinny mieć miejsca w profesjonalnej piłce.
CHROBRY W TOP6 1. LIGI? KURS 10.00 W EWINNER!
Mam też pretensje o to, że „pan legenda”, skaut klubu wypowiadał się negatywnie na waszych łamach na temat moich umiejętności, a nie widział mnie ani razu na żywo. Widział za to, że ściągnął mnie Smółka. To rozczarowujące i żenujące zarazem. Nie odbierając temu panu zasług – to najwybitniejsza postać w historii tego klubu – ale to, że ktoś świetnie grał w piłkę kilkadziesiąt lat temu, nie musi oznaczać, że jest doskonałym fachowcem w ocenie umiejętności zawodnika, a przede wszystkim, że jest człowiekiem o wysokiej kulturze osobistej. Bo takie wypowiedzi pracownika klubu o innym pracowniku klubu są nie na miejscu. Brak reakcji Arki był dla mnie bolesny. Mówili jedynie, że nie mieści im się to w głowie.
Rozumiem, że mówisz o panu Januszu Kupcewiczu.
Tak, tak. Wychwalał wtedy inne osoby, a ja nawet nie wiem, gdzie one się teraz znajdują.
Słyszałem też, że tamtego lata miałeś opcję powrotu do Stali Mielec; Podbeskidzie potwierdzało zainteresowanie twoją osobą. Gdyby udało się odejść, mógłbyś znów być w Ekstraklasie. Nie żałujesz?
Nie, nie należę do osób, które żałują przeszłości. Było sporo kontaktów, zainteresowanie, ale to nie było takie proste. Chciałem odejść, chciałem grać i nie tkwić pół roku w rezerwach. Pamiętajmy jednak, że to była końcówka okienka, tam składy już poukładane. Moi agenci się tym zajmowali, ale nie było tak łatwo odejść. Razem zdecydowaliśmy, że zostajemy, a ja dalej ciężko zasuwam, by być gotowym. Tylko tyle mogę powiedzieć.
Kończąc gdyński wątek. Kiedyś przeczytałem, że Andre nie odnalazł się w Milanie, bo w Mediolanie nie ma morza, a on je uwielbia. Może masz odwrotnie? (śmiech)
Na razie tak to wygląda! Za parę lat sprawdzimy, czy coś w tym jest, jak znajdę jeszcze jakiś klub nad morzem! Mam też z Arką kilka fajnych wspomnień – fajny stadion, duże zainteresowanie kibiców, piękne miasto…
Jak niepowodzenie w Arce wpłynęło na to, jak teraz prezentujesz się w Chrobrym? Słyszałem, że dużo pracujesz nad sobą, starasz się analizować to, co robisz na boisku, wyciągać wnioski, poprawiać szczegóły.
Na początku to trochę strzał. Pracowałeś na coś, udało się i musisz się cofnąć. To było trudne również dlatego, że wszedł przepis o młodzieżowcu, w Ekstraklasie obniżono rocznik, w 1. i 2. lidze zaczęto szukać młodych zawodników, żeby później oddawać ich wyżej. Młodego najłatwiej jest ograć na mojej pozycji, czyli w ofensywie. Pół roku w rezerwach potraktowałem jako kontuzję. To był dla mnie czas na popracowanie nad sobą. Mogłem trenować indywidualnie z trenerem od przygotowania fizycznego czy z trenerami z akademii Arki, którzy byli bardzo pomocni. Chciałem być gotowy na zimę, żeby nie słyszeć: nie grał. Oczywiście IV liga to nie jest ten sam poziom. Brakuje szybkości, starć, wszystkiego, to jest granie amatorskie. Starałem się to wyrównać przez lepsze przygotowanie motoryczne i techniczne, popracować nad lepszym poruszaniem się i zachowaniami na boisku. Mam parę osób, z którymi współpracuję, oglądają moje mecze i mi podpowiadają.
CHROBRY WYGRA Z KORONĄ? KURS 3.15 W TOTALBET!
Zrozumiałem też, że bez liczb ponownej szansy na grę w Ekstraklasie nie będzie i staram się to poprawić, bo często było tak, że grałem dobrze, a ich nie było. Wiem, że nie muszę każdej akcji rozprowadzać, napędzać, kończyć kluczowym podaniem, tylko tak poruszać się po boisku, żeby w odpowiednim momencie tę akcję wykończyć. Jest wielu piłkarzy, którzy umiejętności mają, jakie mają – oczywiście w porównaniu do kolegów z drużyny, którymi często są topowi piłkarze świata. Choćby Thomas Müller, który nie jest co prawda spektakularnym dryblerem, za to genialnie się porusza. I on jak ma sytuacje, to stuprocentowe. Mnóstwo goli i asyst, czołowa postać Bayernu ostatniej dekady, ale nie wiem, czy samymi umiejętnościami technicznymi załapałby się tam do wyjściowej jedenastki. Szlifując pewne rzeczy, jest się w stanie to zautomatyzować.
Wiosna nie była jednak tak dobra w twoim wykonaniu, jak runda jesienna.
Nie zgodzę się. Może pod względem liczb, ale gra była dobra. Właśnie wtedy skoncentrowałem się w pełni na tym, by gromadzić liczby. Przyszedłem dwa tygodnie przed startem rozgrywek i za chwilę był lockdown. Trener zaczął składem, który już tu był, musiałem wywalczyć sobie miejsce. Starałem się rozkręcić, z tygodnia na tydzień wchodziłem na wyższy poziom. Wygraliśmy większość spotkań, może liczbowo nie miałem na to jeszcze większego wpływu, ale dla mnie był to dobry prognostyk. Czasami to, co wytrenujesz, nie będzie widoczne po tygodniu. Może być to widać za miesiąc, dwa, czy nawet pół roku.
Tu się możemy pokłócić, bo wypisałem sobie liczby i widzę, że w wielu aspektach jesienią widać było poprawę. Oddawałeś więcej celnych strzałów, notowałeś więcej podań w pole karne i więcej dryblingów, które były skuteczniejsze.
Suche liczby tak mówią, ja oglądając mecze, miałem wrażenie, że gra była niezła już wiosną. Jeżeli te liczby były lepsze jesienią, to możemy się spierać. Powiedzmy, że wtedy było nieźle, teraz jest bardzo dobrze, lecz musi być lepiej.
Z tym trafiłeś, bo chciałem zapytać, czy czujesz, że to była twoja najlepsza runda w karierze? Brakuje ci jednej bramki do najlepszego wyniku w sezonie.
Pod kątem indywidualnym zdecydowanie była to najlepsza runda. W jednej rundzie strzeliłem tyle bramek, ile wcześniej w całym sezonie. Byłbym bardziej zadowolony, gdybyśmy zajęli wyższe miejsce, bo to pewnie przełożyłoby się na jeszcze lepszą grę, ale to też jest wyzwanie dla mnie, żeby jeszcze mocniej ciągnąć ten wózek.
Strzeliłeś też dwie bramki z rzutów wolnych. Chyba pierwsze w karierze.
Być może trafiłem w ten sposób jeszcze w Pruszkowie, tak mi się kojarzy. W każdym razie pomyślałem sobie, że stałe fragmenty to coś, co można zawsze poprawiać. Od dłuższego czasu je ćwiczę. Dobrym przykładem jest Robert Lewandowski, który tego nie miał, a z dnia na dzień zaczął strzelać bramki w Bayernie i reprezentacji. To znaczy – z dnia na dzień z perspektywy widza, bo musiał poświęcić temu wiele czasu. Nie spodziewałem się, że wyćwiczy to aż tak dobrze. Ja również, nie będę ukrywał, od dłuższego czasu ćwiczyłem ten element.
Wyczuwam kibica Bundesligi, bo drugi raz nawiązujesz do Bayernu.
Nie da się ukryć, że w poprzednim sezonie byli najlepsi, ale nie. Bliżej mi raczej do La Ligi. Fascynowałem się Xavim, Iniestą i Messim. Może to z sentymentu, bo jak miałem naście lat, to oglądałem to z zachwytem. Pałam miłością do Barcelony.
Drużyna Ivana Djurdjevicia chyba nie nawiązuje do tiki-taki, inny styl preferujecie…
(śmiech) Szczerze mówiąc, myślę, że mało który zespół w Polsce do tego nawiązuje. Oczywiście to nie jest złe, zawsze się staram zobaczyć we wszystkim plusy. Początkowo byłem poirytowany, że zbyt nerwowo oddajemy piłkę. Nie lubię wybijania piłki na ślepo, w ogóle wybijania. Ale można się czegoś nauczyć. Trener mi zaufał, pomógł, od dłuższego czasu wyrażał zainteresowanie moją osobą. Dużo rozmawiamy, pomaga mi w grze defensywnej. Mówił, że mogę być świetny w grze ofensywnej, ale to nie ma znaczenia, kiedy nie pomagam w defensywie i popełniam błędy taktyczne. Jesteśmy drużyną, która jest miksem wszystkich schematów. Od ułożenia gry od bramki i cofnięcia się przed „szesnastkę”, kontrataków, czasem rozgrywania ataku pozycyjnego.
Jesteś w czołówce ligi jeśli chodzi o udane dryblingi, ale zapytam, czy trochę odpoczęły ci nogi, bo byłeś jednym z najczęściej faulowanych piłkarzy?
Czasami to problem po meczach. Nawet dziewczyna się śmiała, że moje nogi są tak posiniaczone, jakbym trenował kickboxing. Drybling to taka rzecz, którą najbardziej uwielbiam w piłce, która mnie najmocniej cieszyła. Chyba byłem jednym z ostatnich roczników wychowanych na podwórku, gdzie grało się dzień i noc. Bardziej cieszył mnie drybling i sztuczki niż bramki.
Właśnie, odrzucałeś oferty dołączenia do warszawskich klubów. Słyszałem, że bardzo chciał cię Dariusz Banasik w młodej Legii. Może szybciej trafiłbyś do Ekstraklasy dzięki szkółkom czołowych klubów?
Być może tak, ale z perspektywy czasu wybrałbym tak samo. To było dobre osiem lat temu. W wieku 16 lat poszedłem do Znicza Pruszków. Byłem męczony przez Legię, ale rodzice już wcześniej mówili mi, że według nich to nie ma sensu. Tata długo obserwował to, jak wyglądają takie ruchy z akademii do pierwszej drużyny. Niewielu zawodników dostawało wtedy szansę. Uważaliśmy, że najlepszym modelem będzie droga piłkarzy ze Znicza – Igora Lewczuka czy Roberta Lewandowskiego. Oni trafiali stamtąd do Ekstraklasy. Wydawało mi się, że lepiej będzie zacząć od razu od seniorów w drugiej lidze. Nie spodziewałem się oczywiście, że „zakopię się” tam na pięć lat. Oferty były, ale klub stawiał zaporową cenę i nie udało się wcześniej odejść. Ja też byłem chimeryczny, przeplatałem dobrą rundę słabą. Mówi się, że to naturalne dla młodego zawodnika, ale to pewnie sprawiało, że kluby nie chciały zapłacić za mnie więcej.
ARKA WYGRA Z GÓRNIKIEM ŁĘCZNA W PUCHARZE POLSKI? KURS 1.95 W SUPERBET!
Zastanawiałem się ostatnio, oglądając grę Arka Pyrki w Piaście… On w Zniczu przeszedł podobną drogę do mojej. W zbliżonym wieku trafiliśmy do klubu, szybko przejście do pierwszej drużyny i sporo minut w młodym wieku, wiele pochwał za szeroko rozumiany potencjał i poszczególne zagrania, choć liczbowo w obu przypadkach bez szału. I widzę, ile takim zawodnikom dał przepis o młodzieżowcu w Ekstraklasie. Cieszę się, że w takim kierunku to poszło. Może brakowało mi też grona osób, które doradziłyby mi co innego. Ale kiedy pojechałem na sparing do Legii, do Dariusza Banasika, nie wydawało mi się to atrakcyjne – w wieku 16 lat iść do juniorów, gdy miałem propozycję ze Znicza.
Gdyby wtedy istniał przepis o młodzieżowcu, to Ekstraklasa wspomniane pieniądze by wyłożyła.
Na pewno! Nigdy nie dowiedziałem się, o jakie pieniądze chodziło, ale pewnie tak by to wyglądało. Wtedy też były inne czasy, mecze drugiej ligi nie były tak łatwe do obejrzenia. Nie wiem, jak kluby wtedy funkcjonowały, jednak nie było tak dużego ruchu między Ekstraklasą a niższymi ligami.
Słyszałem też, że twoje relacje z Arturem Wichniarkiem, ówczesnym menedżerem, nie wyglądały najlepiej.
Z Arturem miałem dobre relacje, ale chciałem coś zmienić. Po meczach często do mnie dzwonił, to była raczej relacja kumpelska. Zdecydowałem jednak, że będę współpracował z osobami, które poświęcą czas na to, żebym się rozwijał i które będą mi podpowiadały na co dzień. Artur, mieszkając w Berlinie, mając swoje biznesy, nie był w stanie oglądać tych spotkań i tego monitorować.
Wracając do Znicza – to chyba był dobry wybór, bo ciężko znaleźć osobę, która ma 25 lat i blisko 250 meczów na szczeblu centralnym. Spore doświadczenie.
Nie wiem, naprawdę. Nigdy się w to nie zagłębiałem. Szczerze mówiąc: fajnie, ale nie po to gram w piłkę, żeby bić rekordy na szczeblu centralnym w Polsce. Jako młody zawodnik zawsze marzyłem o zawodowej karierze, grze na wyższym poziomie i chcę te marzenia spełniać. To przecież nie są nawet występy w Ekstraklasie! (śmiech) Doświadczenie? To chyba trochę frazes. Piłka tak się rozwinęła, że młodzi zawodnicy wchodzą pełną gębą, grają w czołowych pięciu ligach, są kluczowymi postaciami drużyn, a startowo nie mają żadnego doświadczenia. Nieważne, ile masz lat, jeśli masz odpowiednie umiejętności, to powinieneś grać. W Mielcu trzymałem się blisko z Radkiem Majeckim, przy nim pierwszy raz zrozumiałem, że nie jestem już młody, a tu pierwsza liga…
Czyli to po prostu za duże ryzyko, że można stać się ligowym dżemikiem?
Tak, te 250 meczów to tylko liczba, wtedy trochę mniejsza, no ale..
Ale gdyby było 250 w Ekstraklasie, to byłbyś zadowolony.
Pewnie bardziej. Zawsze to lepiej “być Surmą” na najwyższym poziomie niż w niższej lidze. Tyle że pewnie wtedy powiedziałbym ci, że wolałbym je mieć w lidze hiszpańskiej.
Jakie będzie twoje następne podejście do Ekstraklasy?
Chciałbym jak najszybciej tam wrócić, żeby udowodnić swoją wartość. Ale jestem bogatszy o te doświadczenia i podchodzę do tego na spokojnie. Mam jeszcze kontrakt w Chrobrym i mam nadzieję, że ta runda będzie lepsza indywidualnie i drużynowo. Nie chciałbym za wszelką cenę pokazać się w Ekstraklasie, tylko wyjść i zagrać to, co potrafię.
Gdybyś miał opcję dołączenia do zespołu z dołu tabeli – skorzystałbyś czy jednak znowu przemyślałbyś temat i poczekał na drużynę, która częściej gra piłką?
To jest pytanie, nad którym musiałbym się zastanowić. Prześledzić za i przeciw, czy lepsze byłoby pozostanie pół roku z wyrobioną pozycją w klubie, czy iść i walczyć o granie. Dlatego na ten moment nie odpowiem.
Wierzysz jeszcze w wyjazd zagraniczny? Może nie do ligi z topu, ale też nie do takiej, gdzie odcina się kupony.
Pewnie. Po to się gra, żeby osiągnąć pełnię swoich możliwości. Fajnym przykładem jest Damian Kądzior, który długo tułał się po niższych ligach, a jak wystrzelił, to już poszło. Ekstraklasa, Dinamo Zagrzeb, Hiszpania… W Mielcu grałem też z Mateuszem Cholewiakiem i gdybym wtedy zapytał go, czy wierzy, że za moment zdobędzie mistrzostwo Polski z Legią, to pewnie w głębi duszy to wierzył, ale nie mógł tego przewidzieć. Granica wieku w piłce mocno się przesunęła, nigdy nie jest za późno na osiągnięcie swoich celów. Zwłaszcza jeśli nie masz żadnych problemów zdrowotnych, a mnie kontuzje – wierzę, że również dzięki dodatkowym treningom czy diecie – omijają szerokim łukiem.
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix