Wyciągnięcie za darmo Marcina Cebuli, który okazał się ligową gwiazdą. Pozyskanie za 250 tysięcy euro Daniela Szelągowskiego, który potrafi przedryblować pół Lecha Poznań. I transfer Iwo Kaczmarskiego, topowego talentu w skali kraju z rocznika 2004, który ma zostać przyklepany w przyszłym tygodniu. A do tego umowa partnerska ze szkółką DAP Kielce, której przez lata nie chciała podpisać Korona. Raków Częstochowa mocno wydrenował pierwszoligowca. Niektórzy stwierdzą nawet, że wziął z niego wszystko, co najlepsze. Ale można spojrzeć też na to z innej strony. Korona Kielce wreszcie sprzedaje wychowanków. Okazuje się, że mogą dostać szansę i się obronić. I nie muszą odchodzić z klubu za bezcen.
Mocny wjazd Rakowa do Kielc
– Nie zgadzam się z tą tezą! – ripostuje Wojciech Cygan, prezes Rakowa, gdy pytamy, czy wicelider Ekstraklasy przejmuje Kielce. – Kielczanie spadli z ligi i to normalne, że kluby zgłaszają się po ich najlepszych piłkarzy. Ktoś z boku może pomyśleć, że się znęcamy nad Kielcami, ale takiej sytuacji absolutnie nie ma. Są zapisy w kontraktach, umowach i tyle. To, że akurat z tego korzystamy, to normalna kolej rzeczy. Kluby zawsze są aktywne, gdy w I lidze występują piłkarze, którzy mogą prezentować ekstraklasowy poziom. A sama Korona jest teraz raczej na etapie odbudowy niż pogłębiania niedostatku. Zresztą mocno trzymam za nich kciuki – tłumaczy prezes częstochowskiego klubu.
Raków przejął w pół roku trzech najzdolniejszych wychowanków Korony, w mistrzowski sposób wykorzystując słabość klubu z województwa świętokrzyskiego, który latem stanął nad przepaścią. Cebula? Wiadomo – kończył mu się kontrakt, był za dobry na pierwszą ligę, zwłaszcza, że budził spore zainteresowanie na rynku. Usłyszał na odchodne, by w nowym klubie nie był już wiecznym talentem i wybrał dla siebie optymalną opcję. Wyjeżdżał zmęczony Koroną i wszystkimi zawirowaniami organizacyjnymi. W Rakowie ewidentnie odżył.
Dziś sytuacja w Kielcach jest już stabilna. Miasto przejęło stery, prezesem został Łukasz Jabłoński, który w ostatnich miesiącach pełnił funkcję prokurenta. Choć Korona nie punktuje w I lidze tak, jakby sobie tego życzyła, nastroje wokół klubu się zmieniają.
Otworzono okno, przez które wypuszczono gęste powietrze. Jak niegdyś na kieleckim dworcu.
Jak w Kielcach traktowano młodzież?
Dwa pozostałe transfery – Szelągowskiego i Kaczmarskiego – są pokłosiem niemieckich rządów, które pod ramię z Krzysztofem Zającem niszczyły klub swoją absurdalną polityką. Przez ponad trzy lata niemieckiego panowania, na szersze wody nie wypłynął ŻADEN wychowanek Korony. Oczywiście nie licząc okresu, gdy Niemcy byli już na wylocie, a klub spadał z ligi.
Wymowna scenka z jednego z treningów. Gino Lettieri zaprasza na zajęcia pierwszego zespołu zdolnego juniora. Na pierwszym treningu, po wspólnej rozgrzewce, junior musi zejść na bok, gdzie ma „zająć się sobą”. Trenuje indywidualnie i przygląda się. Sytuacja się powtarza. Gdy tylko przychodzi do kopania piłki, schodzi z boiska i obserwuje, jak dorośli piłkarze biorą udział w gierce. – Trenerze, dziękuję za szansę, ale ja jednak wolę trenować z juniorami – mówi w końcu do Lettierego, a potem wraca do juniorów, gdzie znów jest traktowany poważnie.
Jak czytamy na portalu bandaswirow.com, Lettieremu zdarzało się zapraszać młodych na trening „jedynki” kierując się alfabetem oraz losować tych, którzy pojadą z drużyną na Ekstraklasę. Korona nie postawiła na młodych nawet w momencie, gdy ci wygrali Centralną Ligę Juniorów z szesnastoma punktami przewagi (!), a do tego awansowali z drużyną rezerw do III ligi. W tym samym czasie z Korony odszedł trener Marek Mierzwa, autor sukcesu w CLJ, bo klub nie był w stanie zaoferować mu takiego samego kontraktu, jaki miał do tej pory (o szczegółach pisaliśmy TUTAJ). Swoją drogą, w ostatnich dniach Mierzwa wrócił do Korony. Objął funkcję koordynatora szkolenia młodzieży.
To kolejny pozytywny sygnał, że w Kielcach zaczyna dziać się lepiej.
Ale w ostatnich latach nie było dobrze. Gino Lettieri na młodych nie chciał patrzeć, wolał 30-letnich Bośniaków po zerwanych więzadłach. Mirosław Smyła uparcie powtarzał, że jest za wcześnie i młodzi potrzebują jeszcze czasu. Juniorzy wiedzieli, że są zdolni, lecz nikt ich nie doceniał. Dawniej wcale nie było lepiej. Z obiecującym wówczas Jakubem Bąkiem zapomniano przedłużyć kontraktu. Piotra Malarczyka wypuszczono do Ipswich za 50 tysięcy złotych. Szkolenie kulało, a Korona – choć była i jest największym klubem w regionie – nie potrafiła wcielić się w rolę lokalnego hegemona. Nie promowała. Bała się stawiać na młodzież.
Iwo Kaczmarski – jeden z największych polskich talentów z rocznika 2004
Lato 2020. Wszyscy w Koronie mają świadomość, że trzymają u siebie perełkę. Jego kontrakt ma zaraz wygasnąć, a w kolejce stoją praktycznie wszystkie polskie kluby, które mogą przygarnąć topowy talent za friko. Niektórzy nie rozumieją – jak można było nie zabezpieczyć klubu długim kontraktem dla tak perspektywicznego zawodnika? Inni spieszą z odpowiedzią – przecież tym klubem zarządza Krzysztof Zając. Miał masę czasu, by podpisać z młodym zawodnikiem długi kontrakt. Zajął się tym dopiero w momencie, gdy już zadebiutował w lidze i w kolejce ustawiło się po niego wiele klubów.
– Dwa czy trzy tygodnie dzieliły nas od momentu, w którym Iwo mógłby podpisać kontrakt z każdym klubem za darmo. Czasami jest się pod ścianą – opowiada nam Maciej Bartoszek. – Do tej sytuacji doprowadziły poprzednie władze i osoby bezpośrednio za to odpowiedzialne. Gdy dowiedziałem się, że sytuacja jest graniczna, włączyłem się do rozmów. Okazało się, że podpisanie umowy przez zawodnika wcale nie jest oczywiste i zamiast coraz bliżej, było tak naprawdę dalej. Dzwoniłem do rodziców, prosiłem o spotkanie, rozmawiałem z zawodnikiem. Zależało mi na tym, żeby zawodnik przedłużył umowę i nie odchodził już latem – kontynuuje.
Upór Bartoszka sprawił, że Kaczmarski zgodził się na przedłużenie kontraktu. Korona nie miała zbyt mocnej pozycji negocjacyjnej, więc odbyło się to na warunkach 16-latka, czyli wpisaniu w kontrakt pewnej furtki, przez którą będzie mógł odejść z kieleckiego klubu stosunkowo łatwo, ale też tak, by ten nie był stratny. Korona musiała się zgodzić – bo co jej zostało?
To nie wina nowych władz, że Krzysztof Zając nie potrafił podpisać z Kaczmarskim długiej umowy, która zagwarantowałaby klubowi jeszcze większy zarobek w przyszłości. Gdy Iwo stawał się najmłodszym strzelcem gola w Ekstraklasie w XXI wieku (miał dokładnie 16 lat i 93 dni), zarabiał 500 złotych. I zgoda – nie ma sensu demoralizować młodych dużą kasą. Ale przygotowanie się do zawodowej piłki to koszty – począwszy od dojazdów, poprzez sprzęt czy treningi indywidualne, aż po choćby naukę języków. 500 złotych dla topowego polskiego talentu to kieszonkowe. Zwłaszcza, gdy jego rywal do miejsca w składzie, Ognjen Gnjatić, kasuje co miesiąc prawie stokrotność jego zarobków. A on sam puka do pierwszego zespołu i jest w notesach większości polskich skautów.
Maciej Bartoszek opowiada: – Od pewnego czasu obserwowały go różne kluby. Legia, Lech, Raków, kluby zagraniczne. Czasami przychodzi moment, gdy ktoś zgłasza się po zawodnika, proponuje pieniądze i taki zawodnik odchodzi. Taka jest kolej rzeczy. Od dłuższego czasu mówiło się, że Iwo będzie zmieniał klub. Korona znalazła się w trudnej sytuacji. Podejrzewam, że gdybyśmy byli w Ekstraklasie, Iwo by Korony nie opuścił. A jeżeliby ją opuścił, to pewnie do zagranicznego klubu. Wiedziałem też, jakie były zapisy w jego umowie i gdy przyjdzie inny klub zagraniczny bądź z Ekstraklasy, który będzie chciał wyłożyć pieniądze, to je po prostu wyłoży. Ważne dla Korony jest to, że udało się wynegocjować procent z przyszłego transferu. To duża sprawa i pewnego rodzaju zabezpieczenie dla nas na przyszłość.
Korona – o ile nic nie wysypie się na ostatniej prostej – swoje zarobi. Więcej niż na Szelągowskim. To mało, jeśli pomyślimy, za ile może być sprzedany za kilka lat. A zarazem to dużo, jeśli spojrzymy, za ile sprzedaje Korona. Dla niej to największy deal od sezonu 08/09. Czyli od prehistorii. Żaden z wychowanków nie był nigdy wcześniej sprzedany za takie pieniądze, jak Szelągowski czy Kaczmarski. – Gdy odchodzili za darmo, mówiono „jak to, kto do tego doprowadził”. Gdy odchodzą za pieniądze, pytają „czemu sprzedajemy?”. Nie dogodzimy. Moim zdaniem to duża różnica, że wychowankowie odchodzą teraz za pieniądze. To, za ile, zawsze będzie kwestią dyskusji. Dużo rzeczy udało nam się wyprostować, ale jeszcze wiele przed nami. Mam nadzieję, że będzie już coraz mniej tego typu niespodzianek – mówi Bartoszek.
Daniel Szelągowski – ile znaczy dostać szansę?
Wiosna 2020. Daniel Szelągowski nie ma zbyt wielu powodów, by pałać do Korony miłością. Jest drugoplanową postacią rezerw. Jeśli gra, to upchnięty na lewej obronie. Słyszy od trenera docinki, że się nie nadaje. Woli trenować z CLJ niż z rezerwami.
Gdy łamie obojczyk, w klubie sugerują gips. Piłkarz i menedżer mają obawy, czy to na pewno najlepszy pomysł na leczenie tego urazu. Szelągowski opłaca sobie konsultację w prywatnej klinice w Krakowie. Robi badania. Dostaje ortezę, dzięki czemu znacznie szybciej wraca do zdrowia. W Kielcach słyszy, że jeśli zdecydował się na leczenie na własną rękę, może nie pojawiać się u klubowych fizjoterapeutów. Ciągnie się to za nim przez długie miesiące. Momentami czuje się jak intruz.
– Miał pewną zadrę. On dużo przeżył w Koronie – mówi nam trener Bartoszek. Gdy zatrudniono go ponownie w roli szkoleniowca Korony, zrobił przegląd młodych wojsk. Szelągowski od razu wpadł w jego oko. – Bardzo szybko zdecydowałem, że zostanie z nami. On też szybko pokazał, że na to zasługuje – przyznaje Bartoszek. Po jego pierwszych meczach w Ekstraklasie można było się zastanowić – jakim cudem nie był pierwszoplanową postacią rezerw, skoro wchodzi w trudnym momencie do Ekstraklasy i ciągnie zespół?
– Cieszę się, że mogłem mu pomóc w wypłynięciu na szersze wody. Jeśli wiadomo, że zawodnik podejmie decyzję z rodzicami i menedżerami, no to co ja mogę zrobić? Zamknąć go w gabinecie i powiedzieć, że nigdzie nie pójdzie? Mam go przetrzymać kolejne pół roku? Z niewolnika nie ma pracownika. Jeśli chłopak ma być niezadowolony, uważać nas za ludzi, którzy zamknęli mu drogę do kariery… Bo różnie mógłby to odebrać. I za pół roku mogłoby nie być dla Korony ani zawodnika, ani pieniędzy z transferu. Poza tym propozycja Rakowa dotycząca zakupu Szelągowskiego złożyła się z trudną sytuacją finansową w klubie. W tamtym momencie transfer Szelągowskiego utrzymał Koronę przy życiu – opowiada Bartoszek.
Można sobie wyobrazić, gdzie byłby Szelągowski, gdyby do Korony nie trafił Bartoszek.
Podpowiadamy – prawdopodobnie nigdzie. A dlaczego młodzi piłkarze wybierają akurat Raków? – Nie wiem, czy geografia ma znaczenie, bo pewnie wtedy szukaliby raczej w Krakowie. Kto patrzy na ostatnie lata Rakowa, widzi, że klub się rozwija. I zawodnicy też to widzą. Chcą dołączyć do takiego projektu. Patrzą na możliwości szkoleniowe, wypromowania się. Rozmowy z trenerem, dyrektorem sportowym czy w ostateczności ze mną pokazują im, jak wygląda cały projekt i gdzie chcemy tych zawodników widzieć. Szczera rozmowa i pokazanie planu na zawodnika to kluczowy moment każdych negocjacji – opowiada Wojciech Cygan.
Partnerska szkółka Rakowa w Kielcach
Raków w ostatnich dniach podpisał umowę partnerską z DAP Kielce, lokalną szkółką, która parę razy próbowała nawiązać z Koroną relację – oczywiście jeszcze za starych rządów – lecz zawsze odbijała się od drzwi. W klubie panowało przekonanie, że nie trzeba budować normalnej współpracy ze szkółkami, skoro młodzi z regionu i tak sami przyjdą.
Wojciech Cygan opowiada o szczegółach: – Umowy z klubami filialnymi to projekt, nad którym z dyrektorem Śledziem mocno pracujemy od dwóch lat. To autorski pomysł dyrektora Śledzia. Pozyskaliśmy już kilkanaście klubów z całej Polski, także z odległych miejsc jak z województwa pomorskiego czy podkarpackiego. Akurat tak się złożyło, jakiś chichot historii, że w momencie finiszowania rozmów dotyczących Iwo Kaczmarskiego, podpisaliśmy umowę z DAP Kielce. Będziemy wzajemnie współpracować, wymieniać się doświadczeniami. My pokazujemy nasz program szkolenia, dopuszczamy trenerów na staże do akademii, umożliwiamy im dokształcanie się – zdalne i tradycyjne. W drugą stronę działa to tak, że jeśli w tej szkółce pojawi się talent i trafi do nas, dostanie ona odpowiednie środki finansowe.
A więc nie ma mowy o drenażu Kielc z premedytacją, natomiast znów – to kolejny dowód na słabość Korony w ostatnich latach. Nic dziwnego, że przychodzi inny gracz, który wchodzi na jej teren. Teren, który – patrząc na fakt, że Korona to od lat jedyny świętokrzyski klub na poziomie centralnym – powinien być opanowany.
***
Kibice „złocisto-krwistych” mogą kręcić nosem na to, że ich klub sprzedaje młodych wychowanków bardzo wcześnie. Ale paradoksalnie to sukces Korony. Gdyby rok temu ktoś powiedział, że kielecki klub opędzluje dwóch młodzieżowców za godne pieniądze… No, sami powiedzcie – brzmiałoby to jak jakaś fantastyka. Przecież można było popukać się w czoło nawet w momencie, gdyby ktoś powiedział, że Korona w ogóle postawi na dwóch młodych wychowanków. A jednak postawiła. I zarobiła na tym godne pieniądze. Takie, jakich nigdy na wychowankach nie zarabiała.
Mogła czekać aż Szelągowskiemu skończy się kontrakt i odejdzie za darmo? Tak.
Mogła stracić Kaczmarskiego za 0 złotych? Dawniej by straciła.
Raków po prostu to wykorzystał. Jak wyrachowany biznesmen, klub, który wywołuje zupełnie odwrotne skojarzenia niż Korona poprzedniego układu. Być może młodzi woleliby zostać w Kielcach, gdzie mają pewne granie, ale dorastali w klubie, gdzie byli tłamszeni, niedocenieni, gdzie ich jedyną wizją było uwolnienie się od Kielc i załapanie się do Znicza Pruszków, Olimpii Elbląg czy innego drugoligowca. Teraz odchodzą za gotówkę. Małą czy nie małą – warto to docenić. I mieć nadzieję, że teraz – gdy klub się odbudowuje – młodzieżowcy będą odchodzić już jako ukształtowani zawodnicy, za odpowiednio większe pieniądze. Są na to widoki – jeszcze nigdy w historii kieleckiego klubu tak odważnie nie stawiano na wychowanków.
Fot. FotoPyK