„Spokojnie, zaraz się rozkręci” – wmawiali sobie kibice Realu w oczekiwaniu na cokolwiek, co można nazwać poważnym atakiem na bramkę Osasuny. „Królewscy” spartaczyli prostą robotę, ale, co najgorsze, nawet nie sprawiali dzisiaj wrażenia, że chce im się wygrać i wyprzedzić w tabeli Atletico. Ferajna Zidane’a dała taki popis, że ten mecz z miejsca ląduje w rankingu najnudniejszych w tym sezonie La Liga. Oczy nam krwawią, flaki z olejem pierwszorzędne.
Nie wiemy, czy miały na to wpływ opady śniegu, minusowa temperatura czy broda Edena Hazarda, ale obie ekipy nie były zbyt skore do forsowania tempa właściwie przez całe spotkanie. Ba, przez większość czasu widzieliśmy iście sparingową szybkość działań. Naprawdę, ten mecz można było sobie odpuścić choćby na rzecz machnięcia dobrej kolacji lub pogrania w bierki czy szachy, jak wolicie.
Najlepiej jakość widowiska charakteryzuje najmocniejszy moment tego show.
Oto bowiem, po raz pierwszy od 25 listopada, do pierwszego składu wrócił Eden Hazard. Tak, jeśli ktoś chciałby zaliczyć wszystkie wielkie chwile tego spotkania, wystarczyłoby włączyć od początku, zobaczyć jak wygląda Hazard w pierwszym składzie, a następnie wyłączyć.
Jak się spisał Belg? Z każdą minutą meczu człowiek coraz bardziej zachodził w głowę, ile belgijskich frytek wciągnął dzisiaj 30-latek. Specjalnie dla niego naprawdę warto nagiąć zasady słowotwórstwa, ot, zamiast „motor napędowy” powiedzieć, że mamy do czynienia z motorem hamulcowym. Sam Real zaś, cóż, nie oddał ani jednego strzału w pierwszej połowie meczu. Trochę pospacerował i piłeczek między sobą powymieniał, tak na alibi. Cały zespół poruszał się jak mucha w smole, grał jakby bez celu.
- 0 strzałów, cztery zablokowane
- 414 podań, 72% posiadania piłki
Po zmianie stron „Królewscy” wzięli się do roboty, choć można to nazwać co najwyżej miernymi podrygami. Najpierw Vazquez strzelał po dośrodkowaniu Ramosa, ale jakoś tak koślawo. Potem na bramkę przylutował Asensio, jednak tym razem golkiper Osasuny musiał udowodnić, że nie zabiły go nudy, a mróz nie spętał mu kostek podczas tego bezrobocia. Proszę państwa, w końcu zaczęły się konkrety, konkrety, na które czekaliśmy całe 60 minut. Gol Benzemy, klątwa mizerii została odczarowana.
A nie, czekaj, spalony.
Przez kolejne 30 minut działo się tak wiele, że skomentujemy to jednym słowem: katastrofa. Ogółem jeden celny strzał w całym meczu i pierwsze stracone punkty z Osasuną od sześciu lat. To się nazywa wydarzenie, to się nazywa wiekopomna chwila!