Reklama

Katowiccy mistrzowie tortur, „W grze” i kolanem we własny nos

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

01 stycznia 2021, 11:40 • 16 min czytania 0 komentarzy

Kilka klubów ścigających się o to, kto wykaże się wprawą w torturowaniu własnych kibiców. Kolejna okazja wspomnienia rymu „Bach-bach, Karabach”, ale i trwonienia potencjału lechitów. Defensywa ŁKS, która dostarczała co i rusz kuriozalnych powtórek, pojawienie się Krisa Twardka, Cecarić-show w Koronie Kielce i wiele, wiele innych. Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski jeszcze wracają do 2020, tym razem w całkowicie uznaniowo, subiektywnie wybranych kategoriach oceniają to, co negatywne w minionym roku.

Katowiccy mistrzowie tortur, „W grze” i kolanem we własny nos

O pozytywach możecie przeczytać TUTAJ

***

Kategoria – najbardziej wykwintna tortura zafundowana kibicom (zespołowo)

JO: Trochę tego było, co? Serie porażek ŁKS-u w Ekstraklasie zwieńczone spadkiem, okienko transferowe Korony Kielce, podczas którego zdarzały się wzmocnienia z 6. ligi angielskiej, jesienią szybkie bach-bach, które sprawił legionistom Karabach (uwielbiam ten rym). Natomiast w tym gronie nie ma jeszcze klubu, który uważam za najbardziej kreatywny w wymyślaniu tortur dla swoich kibiców. Nie zdradzę go, najpierw sprawdźmy, kogo ty tu wytypujesz.

LM: Najłatwiejszym typem jest Lech. Ten rok kończy się wcieraniem soli w stare, nigdy niezagojone rany. Wyjątkowo spieprzony potencjał i szansa, bo upieram się: to mógł być rok walki o mistrzostwo Polski, a nawet powinien. Jest wyrafinowaną torturą podpuszczenie, danie radości, przełamanie pucharowej passy polskich eurowpierdoli, a na koniec przymalowanie własnym kibicom kijem baseballowym w garnek. Natomiast pozwolę sobie użyć wypróbowanej już karty „ALE ALE ALE” z wizerunkiem Wojtka Kowalczyka. I wspomnieć, jednak, o kibicach reprezentacji Polski oglądających mecz z Włochami. Włosi, przypomnę, mieli wtedy duże problemy z koronawirusem. My, punktowo, jeszcze mogliśmy się włączyć nawet do walki o wygraną w grupie Ligi Narodów. Wydawało się, że lekcje po zachowawczym meczu z Holandią zostały wyciągnięte. A potem koszmar, w którym oddajemy jeden strzał z koła środkowego, a La Gazetta po meczu pisze, że byliśmy na poziomie Estonii. Wstyd.

Reklama

JO: Przebijam jedno i drugie. Nie zapominajmy o tym, że istnieje GKS Katowice, zawsze na miejscu, gdy trzeba sprawdzić, kto najmocniej przetyrał własnych kibiców. Przy GKS-ie to wyjątkowa perfidia, bo nie dość że recydywa, to jeszcze tzw. szczególne okrucieństwo. Tak, jesień trochę im zrekompensowała wiosnę, ale przypomnijmy, w jakich kuriozalnych okolicznościach oni przegrali awans. Nie dość, że Górnik Łęczna pogodził faworytów z Katowic i Łodzi, to w jakich to się stało okolicznościach. GKS wtapia w Stalowej Woli, z ekipą, która ostatecznie i tak spadnie z ligi. Ale nic się nie stało, Widzew równocześnie przegrywa w Rzeszowie, więc wciąż pozostaje ta ostatnia kolejka. Wystarczy, żeby Znicz się postawił w Łodzi, może nie jest to oczywistość, ale przecież pamiętamy, z jakimi skokami formy się borykał wówczas ten zespół. Nie była to misja niemożliwa. No i co? I Widzew przegrywa u siebie z pruszkowianami, a GKS… remisuje z Resovią na własnym terenie.

Wykorzystałeś kartę „ALE ALE ALE” Kowala, ja daję kartę „NO LUDZIE KOCHANI”. Bo przecież GKS w tzw. międzyczasie ograł Stal Rzeszów, ograł Górnik Łęczna, zremisował z Widzewem. Zgubił punkty na dole, bo jeszcze podzielił się punktami ze spadającą Legionovią. Na finiszu poprawił kibicom, którzy nie zrezygnowali z pasji po ostatniej kolejce przegranym barażem. GKS został pokonany na własnym terenie przez szóstą w tabeli Stal Rzeszów. Rzeszowianie mieli na koniec ligi 8 punktów straty do GieKSy, na 6 tygodni przed barażem przegrali przy Bukowej 2:3.

LM: Racja. GKS Katowice. Jednak. Używaliśmy filmowych nawiązań, katowiczanie w tym ujęciu to prawie jakieś Paranormal Activity. Spadek to historia z 2019, ale jaki był, wszyscy wiemy – gol bramkarza, ta ostatnia minuta, klub, który miał się bić o awans, ściągał Kubę Wawrzyniaka, spada. W II lidze, po takim ciosie, znajduje grunt. Wiosnę ma słabszą, ale jednak, wszystko w swoich rękach. Do samego końca sezonu zasadniczego w obliczu wpadki Widzewa ze Zniczem. I nic. A potem jeszcze baraże, które miał rozgrywać u siebie. I znowu w łeb. Katowiczanie to jedyni kibice w Polsce, którym byliby w stanie współczuć nawet lechici.

WERDYKT: GKS Katowice

Kategoria – tunel czasu do lat dziewięćdziesiątych

LM: Ach, lata dziewięćdziesiąte. Dwa udziały polskich drużyn w Lidze Mistrzów. Ostatnio nagrywałem audycję o eurowpierdolach z Kamilem Kanią – wpadek mało, może GKS Katowice w Armenii, ugoszczony w hotelu z karaluchami i skorpionami, poza tym najgorsze wysokie porażki, ale jednak z renomowanymi rywalami. Naturalnie jednak, Kuba, piję do całego ówczesnego folkloru organizacyjno-komediowego, nawet jeśli to śmiech przez łzy. Co przypomniało ci czasy fuzji klubów z innych rejonów kraju, postaci takich jak Antoni Ptak i Bolo Krzyżostaniak, podejmowania arbitrów zakrapianą kolacją, by i tak wspomnieć łagodne przypadki?

JO: Słuchaj, mam tutaj taki typ, że chyba lepszego nie znajdziemy. Sylwester Czereszewski nie tylko popisał się zagrywką w stylu „dyrektor sportowy, obóz z Drużyną, Krynica-Zdrój 1997/98”, ale jeszcze… Cóż, jest po prostu Sylwestrem Czereszewskim, a więc dla mnie jednym z symboli lat dziewięćdziesiątych, jednym z pierwszych zawodników, którzy przychodzą mi do głowy, gdy wspominam tamte czasy. Czym sobie na to wyróżnienie zasłużył były już dyrektor sportowy Stomilu? Cóż, ujęły mnie te interesy prowadzone na linii Amsterdam-Warszawa. To znaczy konkretnie: jakaś holenderska mieścinka-Olsztyn, ale jednak Amsterdam-Warszawa brzmi donioślej. Czereszewski przyznawał, że jednego z piłkarzy przyuważył, jak grał sobie w amatorskiej lidze, gdy on sam był tam na obozie sportowym z własną szkółką. Od razu oznajmiam: nie wiem, czy zarzuty, które formułowali olsztyńscy dziennikarze wobec Czereszewskiego są prawdziwe.

Wiem, że jego tłumaczenia pasowałoby do lat dziewięćdziesiątych. Tu na przykład z rozmowy z Weszło: „Z Caroliną zaryzykowaliśmy, wzięliśmy go bez testów, ale spodobał nam się styl poruszania się. Za trenera Zajączkowskiego nie grał, bo trener twierdził, że ma nadwagę. Myślę, że on ma tak nabite pośladki, że niektóry nie mają takich ud, więc u niego to naturalne”. Generalnie jednak najbardziej mi się spodobał transfer Nikity Kovalonoksa. Powiedzcie sobie wy, drodzy czytelnicy, i ty, Leszku, na głos, dokładnie akcentując. NIKITA KOVALONOKS. Co widzicie przed oczami? No kurczę, na pewno kogoś bardzo podobnego do NIKITY KOVALONOKSA.

Reklama
Fot.Newspix

Tak, to ten z prawej strony. W Stomilu Łotysz na ten moment 307 minut i jeden gol w Pucharze Polski. Ale coś przestał grać po zwolnieniu prezesa i dyrektora sportowego Stomilu. Miał w karierze epizod w Holandii, naturalnie.

LM: Mnie rozbawiła historia zatrudnienia Roberta Kasperczyka w Podbeskidziu. Do trenera nic nie mam, może to ogarnie. Ale sam fakt, że za zmianą szkoleniowca w Bielsku stoi interpelacja radnych, w której zarazem pojawiają się apele o to, aby prezydent miasta w mocniejszym stopniu zaangażował się w losy Podbeskidzia… Na miejscu kibiców chciałbym, aby jednak decyzje zapadały tam, gdzie faktycznie jest wiedza na temat futbolu, a nie tam, gdzie idzie o interesy polityczne, i gdzie – z całym szacunkiem – szeroko pojętego znawstwa raczej nie będzie. Ja decyzji w ESA zapadających na zebraniu radnych po prostu nie kupuję.

Werdykt: Sylwester Czereszewski

Kategoria – najzabawniejszy moment roku

JO: Tak, momentami to był śmiech przez łzy, potwierdzam. Ale jednak, sporo było w tym dość kiepskim roku momentów wywołujących naprawdę szeroki uśmiech i nie mam tu na myśli jedynie absolutnie kuriozalnych oświadczeń, z których polski futbol uczynił swoją specjalność. Boisko. Wywiady. Trybuny. Nie narzucam tutaj żadnych ram, po prostu: myślisz najzabawniejszy moment, piszesz…

LM: Wybacz, ale ostatnio wpadł mi w ręce nasz ranking najzabawniejszych momentów boiskowych i przypomniało mi się, jak Maciej Dąbrowski trafił się kolanem w nos, aż do jego rozkrwawienia. Dla mnie to najzabawniejsze, dla ciebie pewnie tortura, sam ostatnio w naszej audycji mówiłeś przecież jeszcze o sytuacji, w której jeden z ełkaesiaków zablokował na linii piłkę lecącą do bramki. Do bramki – rzecz jasna – RYWALA. Były ważniejsze sprawy w polskim futbolu, ale przyznam ci, że mieliście wyjątkową skłonność prowokowania boiskowych jaj. To przy Morosie Gracii chyba nawet Sheridan potrafił wyglądać tak dynamicznie jak Ben Johnson na sterydach.

JO: Ech, po prostu miejmy to za sobą. Wybacz, Maks, na pocieszenie dodam, że bramka w derbach cenniejsza, niż z Arką.

WERDYKT: Chyba jednak Maksymilian Rozwandowicz w roli ostatniej nadziei Arki

Kategoria – najsmutniejszy moment roku

LM: Trochę ich było, także czysto sportowych, ale chyba jednak po prostu uderzenie pandemii. Myślę, że mogło być smutniej, gdyby druga fala zamknęła futbol tak, jak pierwsza, natomiast to nie nastąpiło. Pamiętam – i ty na pewno też, dzieliliśmy się nimi – weszlackie LIVE-y pandemiczne. Każdego dnia wstajesz i relacjonujesz to, jak z godziny na godzinę wygaszany jest światowy futbol. To liga angielska. To Serie A. Tu ktoś z koronawirusem. Tu wszyscy na kwarantannę. Wszystkie tąpnięcia typowo sportowe idą na bok, czegoś takiego po prostu nie doświadczyliśmy wcześniej.

JO: Dla mnie z pewnością to była decyzja o zawieszeniu ligi. Nie ma wielkiej tajemnicy w tym, że cała branża stanęła wówczas nad przepaścią – gdyby piłka nie ruszyła do października czy listopada, posypałyby się nie tylko kluby, ale też wszystkie organizmy pasożytnicze żerujące na futbolu, w tym wyjątkowo upierdliwe grzyby w postaci pismaków sportowych. To był okres, gdy naprawdę się bałem o nas wszystkich, jako ludzi futbolu, czy w ogóle z tego wirażu wyjdziemy. Pamiętam wywiad z tamtego okresu, Mariusz Piekarski na Weszło. Pierwszy tak optymistyczny. Okienko? Panie, może z jedno będzie niższe, potem biznes wróci do normy. Wznowienie rozgrywek? Kwestia tygodni, zobaczycie. Szczepionka? Maksymalnie do końca roku.

Tu zresztą pozwolę sobie na dygresję – Piekarski ogólnie urasta w moich oczach do rangi proroka, bo tak jak ze szczepionką trafił też z doborem pozycji dla Karbownika czy Szymańskiego. Pamiętam, że po tej jego rozmowie pomyślałem sobie – oby te jego skrajnie optymistyczne scenariusze się ziściły. Dużo się nie pomylił, choć wiadomo – to był jeden ze smutniejszych okresów w całym życiu ludzi z naszego pokolenia. Nie dotknęły nas nigdy wojny, stany wojenne, gigantyczne kryzysy. Nigdy nie widzieliśmy niemal na własne oczy tylu ofiar w tak krótkim czasie. Niczego smutniejszego sobie nie przypominam i mam tylko nadzieję, że w podsumowaniu za 2021 rok pandemia w ogóle się nie znajdzie.

LM: Znaleźć pewnie się znajdzie, ale miejmy nadzieję, że na odległych miejscach. Trzeba tylko liczyć, żeby przed nimi nie pojawiło się coś innego, jeszcze gorszego. Ale to już spiszmy na moje czarnowidztwo.

Werdykt: Pandemia

Kategoria – najbardziej spektakularne upuszczenie sobie młotka na nogę

JO: Spieszę z wyjaśnieniem, co odróżnia tę kategorię od najbardziej wykwintnej tortury zafundowanej własnym kibicom. Otóż tutaj poszukujemy przede wszystkim klubów, piłkarzy, trenerów czy piłkarskich postaci, które miały w rękach wszystko, trzymały w szafce złoty róg, po czym w kompromitujący, a często też przezabawny sposób strzeliły sobie w stopę. Od razu zdradzę – ja stawiam na pewien klub, który dołożył do gabloty dwa trofea, ale w międzyczasie kompletnie zepsuł sobie opinię praktycznie wszędzie, gdzie tylko dało się ją zepsuć.

LM: Ech, no mam kilka kandydatur. O Lechu już pisałem i jednak coś mu się w tym roku udało,  choć to zniweczenie potencjału. Legia, która jeszcze kilka lat temu imponowała regularnością w Europie, znowu zbierająca baty, w dodatku u siebie. Ale jednak pójdę w Widzew Łódź. To jest najwymowniejsze, że Widzew zrobił awans, czyli w sumie zrealizował sportowy cel, a atmosfera wokół tego… Ostatni gwizdek, zamiast radości, ganianka po murawie, liście miłości, policja, gwizdy. Przygotowana na awans oprawa – wstyd wyjmować. Jeden wielki niesmak z kim byś nie rozmawiał. Ale trudno się dziwić, bo Widzew znowu robił co tylko mógł, by wysypać swój awans, a to już byłoby naprawdę tąpnięcie dla klubu. Miał fundusze takie, że powinien robić awans z dziesięcioma punktami przewagi – zamiast tego zaserwował mierną drużynę. Moim zdaniem za Widzewem rok trwonienia potencjału i fartowny awans tego nie zmienia.

JO: Ja stawiam na Cracovię, a to dlatego, że naprawdę miała wszystko, by pisać sympatyczne historie. Michał Probierz miał i wciąż ma zadatki na polskiego Mourinho – znienawidzonego przez sporą część środowiska, ale kochanego przez jej pozostałą część. Janusz Filipiak mógł udowodnić, że wreszcie jest cierpliwy, stateczny i generalnie wyciągnął wnioski z tych 15 lat bez sukcesu w piłkarskiej Cracovii. Było paru interesujących zawodników, momentami nawet wydawało mi się, że Cracovię zaczyna się oglądać odrobinę lepiej niż Wisłę Płock. I co? Od tego czasu mamy dramę z Golem, dramę z Wdowiakiem, dramę ze Stefańskim, dramę z Lasykiem, dramę z negocjowaniem kary korupcyjnej, dramę z Jablonskym.

Cracovia poruszała się po zakrętach w tym roku jak BMW bez kierownicy. Przejechała, ale w ogłoszeniu przy sprzedaży trzeba będzie napisać, że „po drobnej kolizji”. Jako klub utraciła sporą część sympatii, a przecież miała zadatki, by stanowić kontrę dla nieco butnego duopolu.

WERDYKT: Widzew Łódź

Kategoria – rozczarowanie polską karierą zagraniczną

LM: Rozmawialiśmy o tym w naszej ostatniej audycji, ale warto to moim zdaniem zaznaczyć i tutaj. Po pierwsze i główne, Arek Milik. Rzecz bez precedensu. Piłkarz przymierzający się do tego, by spróbować podejścia pod szczyt, bo tym jest gra w Juve. Nie byłby tutaj żadnym pewniakiem do składu, ale przecież mógłby odpalić, a wtedy skoczyłaby jego reputacja w Europie. To byłaby szansa. Zamiast tego zero gry, klub Kokosa ściągnięty sobie na głowę, pół roku tylko z występami w kadrze. Teraz Milik jest pod ścianą, gdziekolwiek pójdzie, pójdzie z łatką gościa, który nie grał całą jesień. Na jego miejscu postawiłbym na słabszy klub, byleby tylko przed Euro grać. Ale to też ryzyko – pójdzie, nie odpali, zakopie się. Sporo dylematów. Niedaleko za nim Szymon Żurkowski, który ostatnio zaczął grać w Serie B, no ale jednak – wyjeżdżając z Polski mieliśmy duże nadzieje. Był o włos od kadry na mundial. Miał być gotowym produktem. A czas leci, Szymon jest gdzieś na peryferiach.

JO: Ech, jeszcze w audycji zdążyłem wyskoczyć z nieoczywistą kandydaturą Damiana Kądziora, ale w międzyczasie wyskoczył z zagraniem 81 minut przeciw Barcelonie, a jego Eibar ugrało remis. Dlatego dorzucę jeszcze do kociołka nazwisko Grosickiego, który dopiero siódmy raz z rzędu przekonał się, że okienko transferowe nie jest z gumy. Najbardziej żałuję, że trafiło akurat na skrzydłowego, bo mamy tutaj dość spore braki. W drugiej kolejności – że trafiło akurat na „Grosika”, którego po prostu lubię, również za podejście do reprezentacji Polski. Oby się odgruzował do Euro, bo choćby jako dżoker może wciąż wiele dać Polsce.

Werdykt: Arkadiusz Milik

Kategoria – najmocniejsza wypowiedź Jerzego Brzęczka

JO: Bez wielkiej filozofii – Jerzy Brzęczek to jedna z najważniejszych postaci tego roku, nie ma sensu się oszukiwać. Być może w normalnych okolicznościach właśnie udzielałby pierwszych rozliczeniowych wywiadów po nieudanym Euro i zwolnieniu w lipcu mijającego właśnie roku. Ale sytuacja ułożyła się tak, że Brzęczek nadal jest selekcjonerem, a przy jesiennym natężeniu spotkań – jest też człowiekiem, który jak nieładnie mrugnie, to pół Polski robi z tego następnego dnia czołówki. My też, nie krytykuję tego, ale to fakty: Brzęczek właściwie co miesiąc na kilkanaście dni stawał się najdokładniej obserwowanym Polakiem świata. Czasem robił z tego całkiem niezły użytek, czasem wychodziło kiepsko, dlatego moja propozycja kategorii z udziałem Jerzego Brzęczka to jego najmocniejsza wypowiedź. I naprawdę, nie jestem złośliwy, bo mogłem dać najlepszy mecz o stawkę.

LM: Jestem zmęczony rozmową o reprezentacji Polski i Jerzym Brzęczku, przyznaję się bez bicia, że w ogóle nie czekam na kolejny mecz. A już na pewno nie czekam na kolejne konferencje. Myślę, że postawiłbym na wypowiedzi po Italii, gdzie owszem, Jerzy Brzęczek nie był zadowolony, ale jednak podkreślał różnicę pomiędzy naszym, a włoskim potencjałem. I tak, Włosi mają go więcej. I pewnie zawsze będą mieć. Niemniej nie mamy prawa degradować polskiej drużyny na taki poziom, by nie robić w meczu więcej od Estonii. Na nasze to jest naprawdę żenujące. Dopiero co wczoraj mówiłem o Mariuszu Lewandowskim. Był czas – 2008 rok – kiedy Mariusz Lewandowski, obok Artura Boruca w Celtiku, był najbardziej znaczącym polskim piłkarzem w Europie. Porównajmy do dzisiejszego stanu posiadania i jeszcze raz włączmy mecz z osłabionymi Włochami.

JO: Pozwolę sobie na cytat i rozstrzygnięcie konkursu.

Obejrzałem wszystkie mecze Adama i przy całym szacunku, jak na nie popatrzyłem i na to, jak my gramy, to jest różnica. Własnie pod względem poruszania się taktycznego w kreowaniu akcji ofensywnych. Na naszą korzyść. Sorry, ale tak jest.

WERDYKT: Sorry, ale tak jest.

Kategoria – jak oni się tam znaleźli

LM: Wyjaśnię Kuba, że możemy tutaj wybrać dowolne rozgrywki, drużynę, cokolwiek tylko chcemy, i stawiamy pytanie: o co w ogóle chodzi. Jak to możliwe, że ten ktoś tam się znalazł. Przykładowo, korci mnie postawić na Krisa Twardka, bo sam transfer… OK, wiem, że są transfery, które nie są obarczone wielkim ryzykiem. Maciej Gil mi to tłumaczył ostatnio – co z tego, że facet nie odpali, skoro generował praktycznie zerowe koszty? Jestem gotów uwierzyć, że tak było z Twardkiem. Ale rzecz w tym, że jak zapytałem Bartka Bolesławskiego, który uważnie śledzi ligę irlandzką, to jego zdaniem Twardek nawet w tych półamatorskich rozgrywkach nie był kozakiem. Tymczasem Jaga ma ambicje sięgające ligowego topu. Być może jest jak ze swetrem Gruchy, że historii tego transferu i tak bym nie zrozumiał. Niemniej chciałbym zrozumieć. Natomiast trzeba oddać, że na razie na miano „JAK ONI SIĘ TAM ZNALEŹLI” mocno pracuje Podbeskidzie.

JO: Mam tutaj mocne nazwisko. Wiem, że styczeń 2020 to już praktycznie prehistoria, ale mimo wszystko: Bojan Cecarić w Koronie Kielce. Ja wszystko rozumiem, niewielkie możliwości finansowe, wąska kadra, duże problemy organizacyjne. Ale wypożyczenie Bojana Cecaricia z Cracovii to ruch, który przypomniał… Kurczę, chciałem się tutaj pokusić o jakąś efektowną metaforę, ale ten ruch niczego nie przypominał, by nie napisać ostrzej i wulgarniej o tym do czego był podobny (lub nie). Cecarić wygrywa w moim prywatnym rankingu najbardziej kuriozalnych transferów Korony Kielce, a przecież wahałem się nad takimi mocnymi kandydatami jak Luka Kukić, D’Sean Theobalds, Johnny Spike Gill czy Andres Lioi.

Pamiętam doskonale, jak Paweł Paczul wygrał Internet zestawiając jedenastkę Korony Kielce z drużynami bez licencji z Pro Evolution Soccer. Bo wiecie, Ojoj, Kukić, Gnjatić, Pacinda, Zalazar. I potem dopiero nadeszło to okienko transferowe, ten D’Sean, ten Spike Gill, no i pan Bojan. Wysłałem do Paczula link do 90minut.pl z informacjami transferowymi. Odpisał tak, jak ja pomyślałem o tych wzmocnieniach. Chciałem wstawić screena, ale po aktualizacji na Facebooku niczego się nie da znaleźć, zacytuję z pamięci:

To jest jakaś prowokacja.

LM: Podpiszę się pod Cecariciem, jeśli weźmiemy go jako szerszą kandydaturę: po co taki piłkarz w ogóle trafił do ESA. Trafiają się w zaciągach zagranicznych coraz ciekawsi piłkarze, ale Cecarić to wyjątkowy ananas, szrot z dawnego nadania.

Werdykt: Bojan Cecarić

Kategoria – najbardziej szalona historia roku (negatywnie)

JO: No i na koniec: szaleństwo, ale nie takie pozytywne jak zamówienie kebaba o trzeciej dwadzieścia na Piotrkowskiej. Bardziej chodzi mi o szaleństwo w typie Vanny Ly i Matsa Hartlinga inwestujących w Wisłę Kraków – a przecież doskonale wiemy, że takich szalonych historii w polskiej piłce jest sporo. Masz jakiegoś kandydata?

LM: Fragment książki „W Grze”, w którym całe długie strony zajmuje wymiana zdań pani Domagalik z jakimś kibicem z Gdańska. Pani Małgorzato, pani, po zmasowanej krytyce książki, zamknęła się w oblężonej twierdzy, natomiast niech mi pani powie: w jakiej rzeczywistości taki zabieg literacki jest do obronienia? Czy to cokolwiek wnosi? Czy robi  za spulchniacz książki, bo dojdzie parę stron i to lepiej będzie wyglądać na półce? Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego znalazło się w książce, jak tylko wpadła mi w ręce, od razu wyszukałem ten pełen emotikonów i całkowicie pozbawiony treści opasły fragment. Pani Małgorzato, może reszta książki jest tylko bardzo słaba, kuriozalna. Ale te strony Messengera to wstyd dla – a co, niech będzie szumnie – dla polskiej literatury. Cała historia o tym, jak uznane przecież wydawnictwo dopuściło coś takiego do książki, to materiał na osobny reportaż.

JO: Poszerzyłbym to do samego wydania tej książki w takiej formie i w takim momencie, ale mam też asa w rękawie. Resovia zwolniła trenera Szymona Grabowskiego. Kibice, dziennikarze i eksperci od I ligi (czyli Szymon Janczyk, więcej w Polsce nie mamy) wsiedli na zarząd, były odwiedziny na treningu, były rozmowy z włodarzami (kibiców, nie Szymona Janczyka). Resovia zatrudniła Szymona Grabowskiego. Resovia wrzuciła na Twittera ckliwy filmik, że Rzeszów to dom trenera Szymona Grabowskiego. Ponownie zwolniła Szymona Grabowskiego, w momencie, gdy szykował się do treningu. Zatrudniła Radosława Mroczkowskiego, który poprowadził tenże trening.

Wszystko oczywiście w atmosferze walki buldogów pod dywanem w gabinetach zarządu. Wszystko oczywiście w ramach specyficznej nagrody za to, że Grabowski i jego piłkarze kompletnie niespodziewanie, wręcz sensacyjnie wywalczyli awans do I ligi, zamiast zgodnie z prawami natury przegrać baraże. No szaleństwo totalne.

Ale jednak „W Grze” chyba mocniejsze.

WERDYKT: „W Grze”

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...