Reklama

Telenowele, Jelenie i apetyczny tynk. Podsumowanie roku, część pierwsza

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

31 grudnia 2020, 11:24 • 21 min czytania 0 komentarzy

Obok kategorii młodzieżowca, kategoria zawodnika z rocznika 1985 i starszych. Szukamy w polskiej piłce scenariuszów na film familijny typu „Pies przybłęda ratuje święta”, szukamy też kandydatów na telenowelę wenezuelsko-ekwadorsko-polską. Zapraszamy na mocno subiektywne podsumowanie roku „Dwóch zgryźliwych tetryków”. To część pierwsza, gdzie szukamy raczej pozytywów.

Zapraszamy też do słuchania naszej audycji.

Telenowele, Jelenie i apetyczny tynk. Podsumowanie roku, część pierwsza

Kategoria – najlepiej przygotowany scenariusz do realizacji w postaci kina familijnego puszczanego o 9.30 w niedzielę

JO: Leszku, zaczynam z grubej rury, żebyśmy odpowiednio weszli w świąteczno-noworoczny nastrój. Nakreślę najpierw tło akcji – mamy niedzielny leniwy poranek, rodzina z wolna zwleka się z łóżek. W kuchni skwierczy już jajecznica, pan domu odpala pilota. 9.30. Kino familijne. Czasem to Beethoven, czasem jakiś inny pocieszny zwierzak. Czasem trener z problemami zdrowotnymi doprowadza totalnych żółtodziobów do mistrzostwa stanowego, czasem nieśmiała dziewczynka przełamuje swoje ograniczenia i zostaje mistrzynią łyżwiarstwa figurowego. Kręcimy się generalnie w klimacie ciepłego, uroczego, wręcz przesłodzonego kina. Naszym zadaniem jest dobrać w polskiej piłce historię, którą z miejsca można sprzedać do USA jako scenariusz podobnej produkcji. I nie chcę ci niczego sugerować, ale Jason Statham w peruce mógłby spokojnie robić za Leszka Ojrzyńskiego.

LM: Znam te filmy, jestem rzecz jasna ich namiętnym widzem. Orangutan odnajdujący się w roli hokejowego mistrza bramki na zawsze w moim sercu. I chciałbym wyciągnąć zza popularnej pazuchy – albo jeszcze bardziej popularnego stoiska z VHS – coś mniej wysłużonego niż Warta Poznań, ale to musi być Warta Poznań. Chciałbym inny przykład, bo ten jest pozbawiony elementu zaskoczenia, o romantyzmie Warty Poznań trąbi się od półrocza wszędzie, może poza Radomiem, gdzie, jak to w życiu kibicowskim bywa, Warta akurat jest ucieleśnieniem wszelkiego zła dostępnego ludzkości. Warta to budżet, który Widzew przeżera prawdopodobnie w kwartał, Warta to – tysięczny raz powtórzę – przedłużenie umowy z Piotrem Tworkiem w przypadku utrzymania w pierwszej lidze, Warta to szereg osobowości takich jak Kuzimski, Kieliba, Kuzdra, Ławniczak, Lis. Pamiętam rozmowę z takim Lisem, gdy Warta wchodziła do pierwszej ligi: połowę przegadaliśmy o rybach. Jest zapalonym wędkarzem. Przegadaliśmy, bo i o czym tu wielce rozmawiać, w piłce miał fajne epizody, ale nie osiągnął za wiele, więc zeszliśmy na ryby.

Reklama

JO: Mogę się jedynie pod tym podpisać, dodając jeszcze trochę tej charakterystycznej dla niedzielnych filmów łezki, rozgniatanej gdzieś w kąciku oka. Pamiętajmy o tym, jaką historię napisał Bartosz Kieliba, pamiętajmy o tym, że on z Wartą kroczy od III ligi. O dzielnej walce o zdrowie córki nie wspominam, bo wspominałem o tym już tysiąc razy, Nie zapomnijmy, że Mateusz Kuzimski swego czasu sortował seler w Anglii. Że Adrian Lis ze łzami w oczach pytał Pyżalskich w schyłkowym okresie Warty: 30 rodzin nie ma za co żyć, to jest wina zarządu, a nie wasza? Właściwie w tej kategorii brałem pod uwagę jeszcze tylko Leszka Ojrzyńskiego, który w imponujący sposób podniósł się z tragicznej sytuacji i znów robi fenomenalną robotę w Ekstraklasie.

LM: Wspomnę jeszcze, że jakkolwiek rok w wykonaniu Lecha to gotowy materiał na siedem wstrząsających sezonów w Netflixie, tak pucharowy rajd – chapeu bas, zabrali na przejażdżkę jak tym latającym psem/smokiem z „Niekończącej się opowieści”.

WERDYKT: Warta Poznań!

Kategoria – najlepszy materiał pod polsko-wenezuelską telenowelę

LM: Wiadomo, że najpierw była „Niewolnica Isaura”, dziś odżywająca na TVS ze śląskim dubbingiem. Były „Zbuntowane anioły” i inne tym podobne, o których popularności najlepiej świadczy fakt, że jedyna znana piosenka Natalii Oreiro zapewniła jej po wsze czasy obecność na polskich telewizyjnych sylwestrach. Od tamtej pory dorobiliśmy się wielu polskich tasiemców, od „W labiryncie”, przez „Klan”, „Złotopolskich”, przez wiele nieistniejących, jak „Samo życie”. Powiedz, czyja historia – trenera, klubu, w zasadzie czegokolwiek – najbardziej nadawałaby się na nowy tasiemiec na tysiąc poszatkowanych kawałków?

JO: Ach, gdyby tylko Brazylijczycy, Wenezuelczycy, Argentyńczycy i inni ludzie filmu z Ameryki Południowej mieli odrobinę słabsze ligi, odrobinę słabszych piłkarzy oraz podręczniki do nauki języka polskiego… Rodzimy futbol, zresztą nie tylko Ekstraklasa, to gotowy katalog. Rozważałem tutaj kilka propozycji: Dario Miodinguez i tasiemcowy serial pt. poszukiwania trenera, który wprowadzi Legionao Varsaviao do fazy grupowej europejskich pucharów. Dani Ramirez (tu nie trzeba na siłę podrasowywać nazwiska) i odejście z ŁKS-u Łódź do Lecha Poznań, przeciągnięte w czasie tak długo, jak to tylko było możliwe. Resovia Rzeszów i przewroty pałacowe, które miały na celu wyautowanie trenera z posady – tutaj widzę serial w typie Mody na sukces, gdzie osiemdziesiąt różnych postaci układa się na czterech pozycjach w setkach konfiguracji, wzajemnie się podgryzając.

Wygrywa jednak u mnie serial „Niewolnica kontraktu” o nietypowej skromnej dziewczynie z Krakowa, która przez splot nieszczęśliwych okoliczności podpisuje intercyzy małżeńskie z ośmioma różnymi mężczyznami. Blanco Star, bo tak nazywa się kobieta, w słodko-gorzkiej historii próbuje się wyrwać z bezlitosnych szponów prawnych kontraktów – obecnie jesteśmy na 513. odcinku, gdy zostało jej już tylko dwóch-trzech trenerów do opłacania mężczyzn do odpalenia. No maksymalnie czterech.

LM: U mnie serial „W porcie miłości”, w którym główny bohater, Widzew Łódź, cieszy się niesłabnącą w swoim kolumbijskim miasteczku popularnością, ale nie potrafi tego wykorzystać. W tle – jak to ładnie ująłeś – przewroty pałacowe, w zasadzie cała ich kawalkada. Są tajemnicze zebrania grupy trzymającej władzę, są szumne zapowiedzi, które potem nie wytrzymują próby nawet tygodni. Gdy zdarzy się sukces, to zgodnie z regułami gatunku, i tak musi być umaczany w beczce dziegciu. Są pełne troski, uczucia i szacunku liście wymierzane na twarz. Oczywiście są też pieniądze, a jeszcze bardziej jest ich wydawanie.

Reklama

WERDYKT – „W porcie miłości”

Kategoria – najlepszy zawodnik z rocznika 1998

JO: Wybieramy często w Ekstraklasie najlepszego młodzieżowca, najlepszego zawodnika punktującego w Pro Junior System, odkrycie sezonu, piłkarza roku. Natomiast ja chciałem na chwilę przystanąć przy grupie ludzi, która nie miała w tym roku lekko. Rocznik 1998, pierwszy, który nie łapie się już na definicję młodzieżowca w Ekstraklasie. Pamiętam doskonale nasze wyliczenia przed paroma miesiącami, gdy tym „najmłodszym wśród starych” był rocznik 1997. Właściwie tylko w ŁKS-ie ludzie urodzeni za czasów ostatniego mistrzostwa łódzkiej piłki odgrywali znaczące role – byli to Michał Trąbka, Adrian Klimczak oraz Maciej Wolski. W pozostałych klubach? Powyżej 4 meczów (!), czyli ponad 360 minut zagrało tylko trzech piłkarzy, Mateusz Wieteska, Jakub Łabojko i Damian Oko. Trzech w całej lidze, podczas gdy rocznik 1998 miał SZESNASTU piłkarzy powyżej 1000 minut.

Przepaść nie do zasypania, dlatego bardzo wnikliwie obserwowałem, jak sobie w tym sezonie radzi rocznik 1998. I o dziwo – wcale nie jest tak, że nie mamy w kim wybierać. Żeby wprowadzić cię w temat – istotnie, kilku wyjechało do lig, gdzie młodzieżowca nie ma, w tym gronie choćby Kamil Jóźwiak, Przemysław Placheta czy Robert Gumny. Ale paru zostało, ba, paru nadal w miarę dobrze gra jak Karol Fila, Przemysław Wiśniewski czy Sebastian Milewski.

LM: Szkoda, że nie NAJLEPSZY PIŁKARZ ROKU 1998, bo wtedy miałbym okazję poopowiadać o ustawionym przez Wójcika meczu z Rosją, rywalizacji Wojtka Kowalczyka z Tiborem Janculą, a także Mirosławie Trzeciaku, pierwszej strzelbie reprezentacji Polski, przyjeżdżającej na kadrę ze starej dobrej Osasuny Pampeluna, ówczesnym piłkarzu roku w plebiscycie „Piłki Nożnej”. Jeśli chodzi natomiast o tych, którzy wtedy, gdy sprawdzałem 201 na Telegazecie, dopiero pojawiali się na świecie, to jednak Jóźwiak. Jednak, bo mam wrażenie, że Jóźwiak mógłby opuścić Ekstraklasę znacznie wcześniej, z korzyścią dla siebie. Zaskoczeniem jest dla mnie Przemek Płacheta, bo byłem w obozie tych, którzy mówili, że fajnie biega, nawet szybko, ale trochę brakuje mu samego grania w piłkę. Rozmowa z Przemkiem, jaka odbyła się w pewnych Weszłopolskich, w jakich miałem akurat okazję być, nie porwała. Natomiast piłkarze się rozwijają, ludzie się zmieniają, Płacheta ma za sobą nie tylko ciekawy transfer i kilka błysków w Championship, ale przede wszystkim dobre wejście w kadrze. To kluczowe, bo rywalizacja na skrzydłach w kadrze jest mizerią z cukrem.

JO: Nie będę tutaj się silił na jakąś wielką oryginalność. Kamil Jóźwiak solidnie wyglądał wiosną, momentami ciągnął tę całą poznańską lokomotywę, strzelił gola Holendrom, przyniósł sporo pieniędzy Lechowi Poznań (ważne punkty w kontekście walki o obronę tytułu excelowego Mistrza Polski). Najważniejsze jednak, że regularnie gra w Championship, zbiera dobre recenzje, ma tam towarzystwo Bielika, liczę na to, że ten duet jest na początku drogi, której koniec jest w lidze o szczebelek wyższej. Cieszy mnie też fakt, że wreszcie wypuszczamy w świat piłkarzy o takim profilu – skrzydłowy z czymś więcej niż „gazicho i wrzuta”. Był moment, gdy szczerze uwierzyłem, że już zawsze będziemy wypuszczać w świat wyłącznie napastników, bramkarzy  i prawych obrońców.

WERDYKT: Kamil Jóźwiak

Kategoria – Najlepszy zawodnik z rocznika 1985 lub starszych

LM: Gdziekolwiek spojrzeć, plebiscyty dotyczące młodzieżowców, to oni kradną pierwsze strony gazet, to oni w ramach zaliczki otrzymują garaże pełne Maserati. I spytam: a co ze starymi? A starzy to pies? Czemu nie docenić Darka Łatki, który w wieku 42 lata wciąż kontynuuje karierę na Węgrzech? Jak nie zauważyć dwóch bramkarzy z rocznika 1980, Boruca i Malarza, którzy wciąż dają sobie radę? Można też zahaczyć o Marcina Radzewicza, który jest moim ulubieńcem również z osobistej przyczyny: wiosną, gdy z nim rozmawiałem, a potem wysłałem mu wywiad do autoryzacji, powiedział: „nie, za mało opowiedziałem, musimy dograć”. I gadaliśmy kolejne dwie godziny. Potem awans na szczebel centralny i dziś Radzewicz wciąż gra w 2. lidze.

JO: Radzewicz ostatnio był w quizie Weszło jako bohater czółka, Wojtek Kowalczyk był dosłownie o 8-9 pytań od odgadnięcia. Łącząc to z bardzo fajnym zachowaniem w kwestii wywiadu (piłkarze, śmiało, możecie do nas dzwonić sami!) wysuwa się na czoło w tej rywalizacji. Natomiast niestety muszę uciec w tzw. mainstream. Łukasz Fabiański. Rocznik 1985, bramkarz popularnych „Młotów”, czyli drużyny West Ham United, na co dzień występującej w rozgrywkach angielskiej Premier League. Tak się składa, że odkąd tata opowiedział mi o Geoffie Hurście, następnie przekazując proporczyk „Młotów”, sympatyzuję z tą drużyną i w miarę wnikliwie śledzę jej wyniki. Moje zdanie jest następujące: Fabiański jest tam jednym z kluczowych ogniw. Spotkania z Manchesterem City, Fulham, z Sheffield United, nawet to ostatnie z Southamptonem – wielka klasa piłkarska, a przy tym spory wpływ na resztę drużyny. Jeśli chciałeś mnie wpuścić w ełkaesocentryzm i głos na Malarza – wyminąłem tę pułapkę. Choć miał naprawdę fajne mecze na początku jesieni.

LM: Postawię jednak na Łukasza Piszczka, wiadomo, że bramkarzom zawsze łatwiej, stoją w tej bramce i przysiady robią, żeby nie dostać z nudów zakwasów. Może ta jesień nie jest już tak efektowna, sporo ogonów, ale rozliczamy cały rok, a od walentynek do końca sezonu Piszczek nie tylko wychodził w każdym meczu w pierwszym składzie, ale jeszcze zawsze z opaską kapitańską. To wygrana z PSG u siebie z nim na stoperze, to naprawdę wiele rzetelnych meczów. Ugruntował swoją pozycję ważnego piłkarza BVB, ważnego nie tu i teraz, ale w sensie historycznym. Na plus też przełamanie dość kuriozalnej passy bez gola w Lidze Mistrzów. Stawiam, że to ostatnie jego półrocze w BVB i w ogóle w piłce, ciekaw jestem jak pójdzie mu rozwijanie projektu w Goczałkowicach, ale mam wrażenie, że jakby się Piszczu uparł, to jeszcze z pięć lat mógłby grać na niezłym poziomie. Szanuję jednak decyzję.

WERDYKT: Łukasz Fabiański

Kategoria – najlepszy mecz, który widziałeś na żywo

JO: Nie ma tutaj niczego podchwytliwego, po prostu jesteśmy już w tak korzystnej atmosferze sukcesów i radosnych chwil, że warto też przypomnieć jakiś fajny, ciekawy mecz. Możesz sobie pozwolić na prywatę i wskazać jakieś spotkanie A-klasy, na które miałeś okazję się zaplątać, możesz pójść w tzw. mainstream i przywołać fantastyczny występ Polaków z Finami, zresztą nie chcę niczego sugerować, dam tylko spoiler, że ja wybieram mecz, który obejrzałem z wysokości trybun.

LM: Ja wiesz jestem Januszem, więc mecze z wysokości trybun należą do rzadkości, a w roku pandemicznym zostały zredukowane niemal do zera. Mam jednak jednego kandydata i to mocnego, ale wybacz: muszę opuścić polską piłkę. Przynajmniej pośrednio, bo przecież jak Polak gra w zagranicznej drużynie, a my to oglądamy, to od razu ten mecz się wygodnie spolszcza. Otóż dla mnie meczem roku jest 8:2 Bayernu z Barceloną, które oglądałem przy okazji wielkiego święta, jakim jest odpust w Skotnikach, miejscu zamieszkania babci mojej żony. Zawsze, gdy w towarzystwie mugoli osób niezainteresowanych piłką wymuszam puszczenie meczu, mam potem duszę na ramieniu. Jeśli namówię, zapowiem, podkręcę, a potem poleci żenujące 0:0, to ja, personalnie, w oczach ich wszystkich, tracę. Wysłuchuję monologów o tym, że skoki to dobry sport, że siatkarze to chociaż biją się o mistrza, a to takie nie wiadomo co. Natomiast gdy puszczę mecz, a on jest na tyle fantastyczny, że oglądaliśmy go dzień po dniu, nawet powtórkę następnego dnia chłonąc w niemal równym zdumieniu tym, co się wydarzyło, to nagle i twój fach zaczyna mieć jakąś wiarygodność. Sam mecz – historyczny, będzie się o nim opowiadać wnukom, a oni widząc ten wpis na kartach historii będą się zastanawiać: jak to było możliwe. My wiemy, że stały za tym taktyczne delicje.

JO: Ech, strasznie mi teraz głupio wyjechać z tą moją propozycją. Dla mnie najlepszy był GKS Bełchatów – ŁKS Łódź, zakończony wynikiem 1:3. A stało się tak z kilku względów. Po pierwsze – ŁKS wygrał mecz, w którym pierwszy stracił bramkę, to jest dla mnie nowość, bo wystarczy, że połączyła mnie delikatna nić sympatii z Lechem Poznań, a już Kolejorz przestał totalnie na długie lata „odwracać” wyniki spotkań. Gdy zrobił to ŁKS, który szczerze kocham, byłem w totalnym szoku. Druga przyczyna jest bardziej przekonująca – to mecz, który był moim ostatnim w klatce gości w tym roku. Sektor przeludniony, część osób musiała usiąść obok, na miejscach dla bełchatowian. Oprawa, pirotechnika, głośny doping. Wszystko to, czego mi tak boleśnie w futbolu brakowało w 2020 roku. To był taki mecz, gdy mentalnie byłem już rozliczony z pierwszym lockdownem, a drugi dopiero majaczył na horyzoncie.

Sam rozumiesz. Emocje. Natomiast zgadzam się, że przy 8:2 Bayernu to trochę wysiada.

WERDYKT: Bayern Monachium – Barcelona 8:2

Kategoria – ulubiona historia z niższych lig, czyli poza szczeblem centralnym

LM: Światła reflektorów skupia Lewy, kadra, Polacy grający za granicą, Ekstraklasa, pierwsza i druga liga, ale przecież poniżej jest całe morze klubów i ocean historii z nimi związanymi. Lubię to śledzić, poznać takie historie jak ludzi w Rozwoju Katowice, którzy pozwolili mi inaczej spojrzeć na Milika. Milik, synonim pudłowania, który przebił się z tym do ogólnopolskiej świadomości, nawet do seriali Walaszka, cały czas wspiera swój dawny klub i to nie tylko pośrednio. Jak tylko ma wolny czas, jedzie po prostu obejrzeć trening. Pomaga chłopakom tam grającym, jest w kontakcie z trenerami. Wszyscy wiedzą, że Goczałkowice to ekipa Piszczka, ale nie zdziwi mnie, jak po karierze Glik mocniej wejdzie w Jastrzębie, a Milik w Rozwój. Przyznam, chętnie wybrałbym się też na mecz Irka Jelenia, który wznowił karierę i prowadzi Piasta Cieszyn w górę.

JO: Niestety, znów jestem zmuszony postawić na prywatę. W tym sezonie wróciłem do Startu Łódź, a więc miejsca, w którym spędziłem chyba pięć lat życia, i to tych niezłych, gdy poznałem żonę, siatkarkę tego samego klubu oraz zaczynałem pracę w zawodzie, którym param się do dzisiaj. Parę fajnych lat w rozgrywkach juniorskich, potem chyba dwa sezony w okręgówce, oczywiście zakończone spadkiem. Teraz gramy w A-klasie i jestem naprawdę po prostu oczarowany tym, jakie to przyjemne. Wiesz, rozlatująca się halka z klepkami, które fruwają nad głową, stroje, w których grałem już 10 lat temu (ale prane przez te 10 lat, spokojnie). No przyjemnie, nawet bardzo przyjemnie, zwłaszcza, że w moim „debiucie” wygraliśmy 4:1 z Husarią Rzgów. A to już jakieś 40% wszystkich punktów z ubiegłego sezonu.

Ale dobra, prywata prywatą, podrzucam jeszcze jeden trop. Jest sobie w okręgówce taki klub, LKS Różyca. Nic specjalnego, ot, grają od wielu lat gdzieś w tych okolicach, pamiętam mecze z nimi jeszcze za czasów swojej okręgówkowej przygody. No i do tej Różycy gremialnie zaczęli dołączać byli ełkaesiacy – wśród nich m.in. Paweł Golański czy Mariusz Zasada, znany również z widzewskiego futsalu. Bardzo mi zawsze imponuje, gdy goście, którzy kawał piłkarskiego świata zwiedzili, mają jeszcze siłę i chęci, by na koniec poprzebierać się gdzieś na szóstym poziomie. Tutaj też słowa uznania dla gościa, którego latami nie znosiłem. Patryk Wolański też w końcu poszedł tą ścieżką, za to granie na peryferiach ode mnie zawsze czapki z głów.

LM: Wspomnę jeszcze o GLKS-ie Dłutów. Rok założenia: 1949. Pierwszy mecz Dłutowa, na który poszedł pan Eugeniusz Frankowski: 1949. To szczególna sytuacja, by w klubie przecież wiekowym, wciąż pracował łamane na pomagał ktoś, kto był na jego pierwszym meczu. Stadion GLKS-u słusznie nazwano imieniem swojego wieloletniego kierownika.

Kategoria – najbardziej nieoczywisty zwycięzca

JO: Pewnych rzeczy mogliśmy się w polskiej piłce spodziewać. Największy zwycięzca? Robert Lewandowski, który wygrał wszystko i wszędzie, od stycznia do grudnia. Największy zwycięzca w lidze? Prawdopodobnie jednak Legia Warszawa, mistrz Polski, teraz też lider tabeli po rundzie jesiennej. Ale spróbujmy poszukać kogoś mniej oczywistego, z drugiego szeregu, kogo o wygrywanie zwyczajnie byśmy w styczniu 2020 roku nie posądzili. Taki AC Milan na miarę naszych możliwości, ewentualnie Dominic Calvert-Lewin z polskim obywatelstwem. Propozycje?

LM: To skoro nieoczywisty, to pozwolę sobie raz nie wspomnieć Lewandowskiego, Rakowa, Cebuli, tylko sięgnąć na ligowe zaplecze. Zanim mnie spytasz, czy chodzi  o Jose Antonio Ruiza Lopeza Pirulo, zdążę odpowiedzieć, że Lewandowski, ale Mariusz. Mam do „Cycusia” pewną słabość z czasów jego gry w reprezentacji Polski. Jest to o tyle dziwniejsze, że irytował mnie w tamtych czasach niemożebnie. Jego strzał z dystansu, opierający się na tym, że potrafił mocno kopnąć. Jego specjalność, podanie do boku lub do tyłu. Ale to, że Mariusz Lewandowski symbolizował ograniczenie potencjału polskiej kadry kilkanaście lat temu, nie zmienia faktu, że on sam wiele osiągnął. Nie dysponując nie wiadomo jakimi umiejętnościami, został legendą Szachtara Donieck. Zastanawiałem się jak mu się ułoży po karierze, mając pewność, że to nie jest facet, który przepuści kasę na blackjacka. Gdy pojawił się w trenerce, jego początki były… dość osobliwe, choćby w kwestii wywiadów, które obwarowane były długą listą kryteriów i tematów, których nie wolno poruszać. Natomiast  „Cycuś” się zmienia, „Cycuś” za chwilę wtarabani się do Ekstraklasy już nie jako ktoś, kto wleciał na karuzelę, tylko ktoś, kto wprowadził z pierwszej ligi zespół. Na ten moment 10 punktów przewagi nad strefą pościgową – na moje to obroni.

JO: Ciekawa kandydatura, muszę przyznać, że zrobił na mnie spore wrażenie, zwłaszcza, że w Lubinie nie wspominali go jako demona nowoczesnego treningu. Ja też miałem od początku na myśli jednego trenera z I ligi – konkretnie Dariusza Banasika z Radomiaka. Masz w klubie totalny bałagan, łącznie z tym, że jeden ze współwłaścicieli nie powinien się w ogóle pojawiać na obiektach sportowych. Robisz baraże, przegrywasz w finale pechowo z Wartą. Pół składu się rozlatuje, najlepsi odchodzą, Widzew korzysta z twojego zespołu jak z marketu. Mozolnie odbudowujesz układankę, a tenże Widzew klepiesz na wejściu 4:1, żeby nie było jakichś niepotrzebnych wątpliwości. Obtłukujesz zresztą dzielnie połowę ligi, łącznie z faworyzowanym ŁKS-em, dla którego jest to pierwsza porażka w sezonie. Grasz gdzieś po Pruszkowach czy innych Puławach, w Radomiu na nieswoim stadionie z kulawą murawą. I co? Dwa punkty do wicelidera. Pozwól Leszku, że przy całym uznaniu dla roboty Lewandowskiego, w rubryczce werdykt napiszę nazwisko Banasika.

WERDYKT: Dariusz Banasik

Kategoria – najbardziej niedoceniany ligowiec

LM: Kuba, podsumowań ligowych czas już minął, mówiliśmy o niej wiele, również w naszej audycji poświęciliśmy jej mnóstwo miejsca. Ale takie podsumowanie jednak powinno mieć osobny ligowy akcent. Chciałbym więc, abyśmy poszukali kogoś, o kim się za wiele nie mówi. Nie jest Ivi Lopezem, Tijaniciem, Cebulą, Pekhartem, nie jest ani kimś docenianym przez pryzmat swojej romantycznej historii, ani liczb, ani transferu. Ot, jest, robi swoje, ale ta praca trochę umyka uwadze. Ja ze swojej strony, zanim dam szerszy opis, powiem, że przykładami takich postaci mogą być, w Rakowie, Sapała, w Legii, chyba jednak Lewczuk. Najbardziej jednak pasuje mi Damian Dąbrowski z Pogoni Szczecin.

JO: Wchodzę w to i od razu strzelam – Dominik Hładun. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak rzadko się o nim mówi, z polskich bramkarzy pompowany jest Niemczycki, bywa chwalony Szumski, ten Hładun zawsze jakoś tak w drugim szeregu. Być może przesadzam, bo akurat trafiałem zawsze do robienia jego świetne mecze (vide Lech Poznań), ale drugi sezon z rzędu to jeden z najlepszych, a może i najlepszy polski bramkarz ligi. Od tych najlepszych bez podziału na narodowość też dzieli go niewiele, rzadko miewa gafy, za to bardzo często efektowne robinsonady. Mam wrażenie, że w Zagłębiu już trudno po sprzedaży Bohara wskazać kogoś bardziej regularnego, o większym wpływie na wyniki całej drużyny. Kacper Chodyna gra świetnie, ale jednak nie może z prawej obrony zdziałać w pojedynkę tyle, ile może dać Hładun. Dlatego to mój kandydat na tego niedocenianego. Pamiętajmy – Zagłębie ma ledwie punkt straty do czwartego Śląska Wrocław.

LM: Ja rozwinę Dąbrowskiego, bo cała Pogoń trochę niedoceniana, trochę z taką nieśmiałością zrównała się punktami z Rakowem, a właśnie w takim stylu, w jakim gra Dąbrowski. Czyli: bez jakiejś wielkiej efektowności. Takiej, która sprawiła, że całą jesień mówiliśmy ciepło o częstochowianach, a na Pogoń narzekali nawet jej kibice. A jednak, ciszej jedziesz, dalej zajedziesz? Być może. Dąbrowski grał bardzo rzetelnie, nie dając fajerwerków trafiających na okładki gazet czy na pierwsze miejsca w przeglądzie skrótów, ale, po prostu, dobrze uprawiał sport zwany piłką nożną, w całej jej wieloznaczności. Sam Damian to też kawał historii – pamiętamy, że już witał się z gąską w kadrze Nawałki. Kto wie, gdyby się wtedy sprawdził? Reprezentacja mocno zmienia perspektywę. Przyszła kontuzja, która podeptała szansę, ale Dąbrowski dalej robi swoje. Pozwolisz, że jego tu uznam za zwycięzcę, doceniając tym samym całą Pogoń.

Werdykt: Damian Dąbrowski

Kategoria – najbardziej szalona historia roku (pozytywnie)

JO: Na koniec postawiłem na tzw. pierwiastek szaleństwa. Wiadomo, są szaleństwa nie do końca pozytywne, jak choćby szalona decyzja trenera Eibar o tym, by na prawym skrzydle zamiast Damiana Kądziora wystawić lewego obrońcę. Ale są też szalone historie o bardzo przyjemnym wydźwięku. Już teraz zdradzę mojego kandydata – jest to zakontraktowanie przez Wisłę Kraków Michala Frydrycha. Coś kompletnie szalonego, gość przed momentem kasował Barcelonę w Lidze Mistrzów, a przychodzi do klubu, który dwie chwile temu niemal zakupił szwedzki zapaśnik i kambodżański książę. Ale nie uprzedzam faktów, najpierw twoja kandydatura.

LM: Frydrycha jednak, pozwól, nie wymienię, bo jakkolwiek robi na mnie wrażenie Liga Mistrzów w CV, ze szczególnym uwzględnieniem tej odtrąbionej już tysiąckrotnie Barcelony, tak Frydrych w 2020 nie grał prawie nic. W lidze czeskiej ogony. To, co mi w jego przypadku zaimponowało, to że tak szybko wszedł nie tylko na obroty meczowe, to na obroty czołowego gracza ligi. Wymienię historię słodko-gorzką, znowu z zaplecza ligowego. GKS Bełchatów utrzymał się w lidze, choć – jak padło w twoim wywiadzie, który odbił się szerokim echem – jego piłkarze w pewnym momencie z apetytem patrzyli na tynk. Pieniędzy, po prostu, nie było. Ale GKS dobrze grał i GKS się utrzymał. Jesienią, znowu, pieniędzy po prostu nie było. Ale ponownie od strony sportowej udało się skonstruować drużynę, która potrafiła postawić rzetelne zasieki, dużo mocniejszym – nie mówiąc o bogatszych – wsypać piach w szprychy. Kibicowałem temu, by sytuacja pozaboiskowa się poukładała, rozmawiałem o tym z dyrektorem Wiktorem Rydzem, niestety, tu nie ma happy endu. GKS jak zwykle jest nad przepaścią, znowu wszyscy chcą opuścić klub, bo za coś trzeba żyć. Natomiast chylę kapelusza przed każdym, kto boiskowo pomógł tej drużynie w minionym roku robić takie, a nie inne wyniki.

JO: Okej, przekonałeś mnie. Frydrych, który w kompletnie dla mnie niespodziewany sposób trafił do Wisły Kraków i kompletnie spodziewanie stał się w tej dość średniej drużynie jedną z gwiazd ligi wymięka przy GKS-ie. Zwłaszcza, że tam przecież jest szerszy kontekst – ta drużyna dosłownie zarabiała na siebie, jeśli w klubie pojawiały się jakieś pieniądze, to albo ze sprzedaży zawodników, albo z Pro Junior System. To chyba jedyny taki przypadek w Polsce, gdzie głównym sponsorem zespołu pozostaje jedenastu gości na murawie i kilku kolejnych na ławce. A gdy dodamy do tego, że goście potrafią ukąsić Widzew, co dla nich ma wymiar stricte derbowy, że pozbawili tego Widzewa awansu do I ligi w bezpośrednim meczu – mamy naprawdę pokaz szaleństwa trwającego już trzeci sezon z rzędu.

WERDYKT: GKS Bełchatów

Kategoria: – po kim spodziewasz się największego rozwoju w 2021

LM: Nigdzie czas nie leci szybciej, niż w piłce. Gdzie był Kuba Moder jeszcze na początku zeszłego roku, gdzie jest dziś, po debiucie w kadrze, po udanym meczu z Włochami, po transferze do Premier League. Po kim się spodziewasz, że najbardziej może wystrzelić? Kto może najmocniej zmienić swój status w polskim futbolu?

JO: Niestety, limit oryginalnych propozycji wyczerpałem stawiając samego siebie w jednym szeregu z Ireneuszem Jeleniem. Kacper Kozłowski to gość, który będzie kosił całą rundę wiosenną, a potem albo od razu wyjedzie gdzieś do lepszej rzeczywistości, albo pogra z Pogonią Szczecin w eliminacjach europejskich pucharów. A tak, a co, czemu właściwie Pogoń nie miałaby zająć miejsca w TOP 4, przy założeniu, że Puchar Polski jak zwykle wygra ktoś z topu Ekstraklasy. Kozłowski ma wszystkie cechy, by wierzyć w dynamiczny rozwój. Po pierwsze – on sam w siebie mocno wierzy, przywołam historię sprzedaną przez Mateusza Janiaka w Przeglądzie Sportowym, jak to Kozłowski na treningu wypalił do Frączczaka: „daj piłeczkę do wujaszka”. Znam takich paru w życiu, zazwyczaj im się udaje. Po drugie – jest w zespole, który potrafi cierpliwie i mądrze wprowadzać dość młodych ludzi, nie mówię tu tylko o Walukiewiczu, ale byli przecież po drodze i Piotrowski czy Kowalczyk, nawet Żurawski. Trzecia sprawa: Pogoń ogólnie jest na fali, przechorowała już prawie w całości koronawirusa, raczej nie musi się w tym momencie wyprzedawać, ba, być może ma coś w sakiewce na wzmocnienia. To odpowiednie miejsce, by się rozwijać, by awansować z pozycji „hot prospect” do pozycji „jedna z gwiazd ligi, pierwszy do wyjazdu na zachód”. Tego Kozłowskiemu życzę z całego serca.

LM: Mocno kibicuję Kozłowskiemu, bo rzadko zdarzają się u nas tacy piłkarze, którzy posiadają nie tylko pracowitość, nie tylko osławioną chęć dawania z wątroby, ale też czystą iskrę Bożą. To nie jest typowy produkt polskiej myśli szkoleniowej. Ale jako, że o nim już wspomniałeś, powiem jeszcze o Jakubie Kamińskim, który miejmy nadzieję ustabilizuje swoje zdrowie i pozycję. Poza tym chciałbym też powiedzieć o Łukaszu Porębie, który dla którego to trzeci sezon w Ekstraklasie, drugi, w którym gra bardzo dużo, a w zasadzie tej jesieni był pewniakiem do składu. Większym niż Filip Starzyński. Fajny gracz, box to box, umie powalczyć w obronie, umie zagrać prostopadłą piłkę. Rocznik 2000 – widzę tu dużą przestrzeń do rozwoju i w ogóle nie zdziwi mnie, jeśli latem wyjedzie do mocnego klubu.

Werdykt: Kacper Kozłowski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata

Sebastian Warzecha
0
Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata
Piłka ręczna

Mała zaliczka. Industria Kielce wygrała u siebie z Magdeburgiem

redakcja
0
Mała zaliczka. Industria Kielce wygrała u siebie z Magdeburgiem

Komentarze

0 komentarzy

Loading...