– Szatnia New England Revolution jest mieszanką kulturową. Nie byłem ciekawostką. Wszyscy są przyzwyczajeni do tego, że w szatni w Stanach Zjednoczonych są ludzie z całego świata. Polska jest im dobrze znana. Wiele osób w Bostonie i w jego okolicach ma polskie korzenie. Dziadków, pradziadków, dalszych przodków. Mają o nas dobre zdanie. Natomiast sama atmosfera w szatni jest zupełnie inna. W Stanach Zjednoczonych każdy robi swoją robotę, mało kto skupia się, żeby budować jakieś głębsze relacje międzyludzkie. To było dla mnie nowe. Telefony nie są zabronione. Są wszechobecne. Można dzwonić, pisać, serfować po internecie. To na pierwszym planie. Ale też myślę, że dosyć szybko przyzwyczaiłem się do nowych zwyczajów. Nie miałem z tym problemów – mówił Adam Buksa w rozmowie z prowadzącymi Temat Dnia w Weszło FM. Spisaliśmy tę rozmowę. Zapraszamy.
Udane święta?
Spędziłem święta w gronie rodzinnym. Dokładnie tak jak sobie planowałem. Fajnie spędzony czas, już tęskniłem za Polską, za domem. Sporo czasu spędziłem w Stanach Zjednoczonych. Nie było możliwości, żeby wyjeżdżać, pandemia zrobiła swoje.
Kiedy wracasz do USA?
W Polsce będę jeszcze trzy tygodnie. Miałem wracać 17 stycznia, ale zamknięta została Wielka Brytania, więc odwołano mój lot przez Londyn i na razie czekam na decyzję klubu w sprawie nowego terminu podróży. Pewnie data nie zmieni się jakoś bardzo. Na razie trenuję indywidualnie.
To był dla ciebie dobry rok?
Wszystko zdominowała pandemia. Mimo to uważam, że to rok na plus w moim wykonaniu. Udało się dograć ligę do końca. I choć rozgrywki MLS zostały okrojone o czternaście spotkań ze względu na wirusa, to i tak trzeba doceniać fakt, że zostały rozegrane, bo dużą sztuką było przeprowadzenie tego przy problemach w Stanach. Sprawiliśmy z New England Revolution dużą rewolucję. Nikt nie spodziewał się nas w pierwszej czwórce, a zaliczyliśmy bardzo dobrą końcówkę ligi.
A indywidualnie?
Też jestem zadowolony. Rozegrałem wszystkie spotkania. Statystyki niezłe, choć wiadomo, że zawsze chce się więcej, zawsze jest za mało. Ile bym nie strzelił, wiem, że stać mnie na więcej. Ale to dobra pozycja wyjściowa przed kolejnym sezonem. Wiecie, przeprowadzka, zza ocean, do zupełnie nowej ligi, nigdy nie jest łatwa i wymaga pewnego poświęcenia. A u mnie przebiegło to płynnie.
Szybko odnalazłeś się w szatni?
Szatnia jest mieszanką kulturową. Nie byłem ciekawostką. Wszyscy są przyzwyczajeni do tego, że w szatni w Stanach Zjednoczonych są ludzie z całego świata. Polska jest im dobrze znana. Wiele osób w Bostonie i w jego okolicach ma polskie korzenie. Dziadków, pradziadków, dalszych przodków. Mają o nas dobre zdanie. Natomiast sama atmosfera w szatni jest zupełnie inna. W Stanach Zjednoczonych każdy robi swoją robotę, mało kto skupia się, żeby budować jakieś głębsze relacje międzyludzkie. To było dla mnie nowe. Telefony nie są zabronione. Są wszechobecne. Można dzwonić, pisać, serfować po internecie. To na pierwszym planie. Ale też myślę, że dosyć szybko przyzwyczaiłem się do nowych zwyczajów. Nie miałem z tym problemów.
Masz dalej przed oczami sytuację z finału konferencji z Columbus Crew? Trafiłeś w słupek.
Nie rozpamiętuję. W samych play-offach miałem trzy słupki i poprzeczkę. Piłka obijała bramkę po moich strzałach. Columbus Crew był lepszy. Zasłużył na zwycięstwo. Ja osobiście nie wyglądałem źle. Miałem swoje okazje, ale na końcu liczy się wynik, a Crew w ścisłym finale zmietli Seattle Sounders.
Byliście nieco rozgoryczeni przez fakt, że wasza obecność w tej fazie play-off stanowiła zagrożenie i druga taka okazja może się zwyczajnie nie zdarzyć?
Drużyna piłkarska jest na poważnie budowana od dwóch lat. Wcześniej właściciel skupiał się głównie na drużynie futbolu amerykańskiego – New England Patriots, którzy są najbardziej utytułowani w historii tej dyscypliny w Stanach Zjednoczonych. Teraz zależy mu na piłce nożnej. Wybudował centrum treningowe warte kilkadziesiąt milionów dolarów. Sprowadza coraz lepszych zawodników. Jego celem jest zdobycie mistrzostwa MLS. Również dlatego w klubie pracuje Bruce Arena, czyli najbardziej utytułowany trener w USA. I Bruce Arena mówi otwarcie, że w kolejnym sezonie gramy o pełną pulę. O triumf w MLS. Nie ma usprawiedliwień, nie ma zabawy w dyplomację. Budujemy drużynę na mistrzostwo. Plany są mocarne.
Jaki to trener?
Wyważony szkoleniowiec. Patrzy na wszystko analitycznie. Raczej z nami nie rozmawia. Zajęcia często prowadzą jego asystenci. Poza funkcją trenera pełni też rolę dyrektora sportowego, więc zarządza w angielskim stylu. Wielki autorytet. Każdy wie, ile w amerykańskiej piłce osiągnął, dlatego ma respekt. Musiałem się go uczyć jako zawodnik. Początkowo nie wiedziałem trochę, czego może ode mnie oczekiwać. Znalezienie wspólnego języka zajęło nam trochę czasu. Im dalej w las, tym było lepiej. I końcówka pokazała, że rozumiemy się dobrze. A mieliśmy swoje problemy – sporo kontuzji w czasie sezonu. Pandemia spowodowała, że mieliśmy trzy okresy przygotowawcze. Nie był to łatwy rok, ale wszystko wyszło.
Jak przebiegała pandemia w Stanach Zjednoczonych?
Może to zabrzmi banalnie i śmiesznie, ale żeby wszystko dobrze zrozumieć Stany Zjednoczone trzeba podzielić na stany. Wszędzie były inne restrykcyjne, inne wytyczne. W Massachusetts było to względnie luźne. Nie doszło do całkowitego lockdownu. Można było swobodnie się poruszać, nikt nie karał za brak maseczek, ale pojawiały się zalecenia, żeby być odpowiedzialnym. Uważam też, że całe amerykańskie społeczeństwo jest bardziej posłuszne niż polskie społeczeństwo. Ufają państwu, ufają gubernatorowi, a on prosił ludzi, żeby nosili maseczki, żeby dezynfekowali ręce, żeby zachowywali dystans społeczny, żeby ograniczyli spotkania towarzyskie. Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Bywało czasami tak, że chodziłem bez maski, bo nie uznawałem tego za konieczne, nie będąc w tłumie ludzi, i zdarzało się tak, że podchodził do mnie nie policjant, a zwykły obywatel, prosząc mnie, żebym jednak zakrył usta i nos, bo sytuacja na świecie jest jaka jest. Inna mentalność.
MLS też stanęło na wysokości zadania. Organizacyjnie wymagało to sporej kreatywności, żeby dograć ten sezon do końca. Tak samo turniej w Orlando, w czasie którego byliśmy skoszarowani przez miesiąc. Testy od kwietnia do grudnia w odstępie dwóch dni. Wszystko na koszt ligi. Monitoring osób chorych był bardzo dobry. Chorzy byli natychmiastowo odsuwani od reszty zespołu. Nie kolidowało to z meczami. Nie było łatwo, ale udało się wszystko rozegrać bardzo sprawnie.
Z tego, co mówisz moglibyśmy uczyć się od Amerykanów dyscypliny, więc spytam przewrotnie: czego Amerykanie mogliby uczyć się od Polaków?
Amerykanie uwielbiają dyscyplinę, wytyczne, restrykcje, zasady. Śmieję się czasami, że żyją trochę jak roboty, ludzie podłączeni do prądu. Trudno tam nawiązać koleżeńskie relacje. Zakumplować się. Tam wszyscy żyją swoim życiem. Każdy ma pracę do wykonania. Ciężko pracują, harują. Brakuje im spontaniczności, luzu, szyderki, czyli tego, co mamy my, Polacy w genach. Brakuje mi tego. Łatwo tam złapać monotonię w szatni. Bywa nudno. A jak byłem w szatni Pogoni, to zawsze było głośno, wesoło, zabawnie. I tak samo na co dzień w Polsce. U nas przyjemniej idzie się na kawę, na obiad, tak o, normalnie, posiedzieć i pośmiać się. W Stanach Zjednoczonych o to ciężej. Nie wiem, czy tak wpłynęła na nich pandemia czy tacy są zawsze, ale to widoczna różnica.
Widzisz siebie w MLS za kilka lat czy chcesz wrócić do Europy?
Mój plan jest niezmienny. Jadąc do USA nie mówiłem, że chcę się tam osiedlać. To kolejny krok w mojej karierze i tego się trzymam. Mam kontrakt na trzy lata, minął już rok, a docelowo myślę o powrocie do Europy. Nie wyobrażam sobie opcji, żeby w USA zakotwiczyć dłużej. Kiedy nastąpi powrót? Na razie nie wiadomo, ale myślimy nad różnymi rozwiązaniami, stąd też współpraca z Pinim Zahavim.
Czym MLS może przekonać młodego polskiego piłkarza?
To zbyt ogólne. Analiza potencjalnych kierunków transferowych musi być rozbudowana – własne możliwości, liga, klub, trener, koledzy z zespołu, otoczenie, potencjał. Nie powiem, że Europa jest lepsza od Stanów Zjednoczonych albo Stany Zjednoczone od Europy – to zależy od sytuacji. Jak ktoś ma 34 lata i chce jechać do USA, to naturalnie ma inne cele niż ktoś, kto ma 24 lata i wszystko przed sobą. Jeżeli mówimy o młodym piłkarzu, który chce wyjechać do MLS, zrobić krok do przodu przez dwa-trzy lata i wrócić do Europy, to tak, oczywiście, da się i nie ma w tym nic złego. Polecam. Bardzo dobra liga. I niedoceniania. Gra się bardzo szybko, dynamicznie, można wejść na wyższy poziom względem Ekstraklasy. Ale jeśli ktoś chce zostać na kilka lat do przodu, to musi polubić życie w USA, polubić klimat – ja siebie w tym układzie nie widzę.
Masz kontakt z Jerzym Brzęczkiem? Wiesz, że jesteś obserwowany?
Byłem w kontakcie z selekcjonerem Jerzym Brzęczkiem w czasie wrześniowego zgrupowania, kiedy dostałem powołanie, ale ostatecznie nie pojechałem przez wzgląd na sytuację pandemiczną. Wszystko rozgrywało się na linii klub-PZPN.
Miałeś żal do klubu?
Nie do klubu, po prostu byłem zły na całą sytuację. Reprezentacja to absolutny priorytet. Zrobię wszystko, żeby powołania przychodziły regularniej. Ale rozumiem też klub. Jeśli pojechałbym na kadrę, to musiałbym opuścić sześć meczów ligowych przez kwarantannę, a to bardzo dużo. Klub skorzystał więc z okazji zatrzymania mnie na kluczowe mecze. Nic dziwnego. Mają swoje oczekiwania, zapłacili za mnie duże pieniądze, rozumiem ich podejście. Walczyli, żebym został w USA. Ja za każdym razem podkreślałem, że chcę jechać na reprezentację, przekonywałem, ale głos klubu był ponad moim. Musiałem się dostosować.
A potem był jeszcze kontakt?
Nie było kontaktu.
ROZMAWIALI WOJCIECH PIELA I MONIKA WĄDOŁOWSKA
Fot. Newspix