Dariusz Mioduski ma ciekawą przypadłość – zawsze, gdy udziela wywiadu, można znaleźć w nim jakiś kwiatek. Biorąc pod uwagę tylko wypowiedzi medialne, ma na swoim koncie podobną skuteczność stawiania dyskusyjnych tez, co Krzysztof Zając. Mówi ładniej, prezentuje się lepiej, ale… to wciąż podobna skala gadania rzeczy, z którymi trudno się zgodzić.
Wczoraj właściciel Legii gościł w programie Liga+ Ekstra, gdzie stwierdził między wierszami, że Legia awansując do pucharów nie doświadczyłaby takich problemów, jak Lech.
Wypowiedź (tak jak i pozostałe) spisana przez portal legia.net: – Czy Legię, gdyby grała w europejskich pucharach, dopadłby syndrom Lecha? Nie wiem, sądzę że mamy trochę więcej doświadczenia i inaczej zbudowaną kadrę – budujemy ją zawsze pod europejskie puchary. Zakładamy zawsze, że będziemy grali na dwóch frontach. Nie wiem więc czy mielibyśmy tak duży problem, jak ma Lech.
Legia zawsze buduje kadrę pod puchary, zawsze zakłada grę na dwóch frontach. Pięknie to brzmi w mediach, ale tylko do momentu, gdy przypomnimy sobie, ile razy awansowała do Europy za samodzielnych rządów Dariusza Mioduskiego. Przypominamy – okrągłe zero. Puchar Polski zdobyła tylko raz. Czy to nie jest moment, w którym należałoby ugryźć się w język, a nie prowadzić polemikę odnośnie do tego, czy Legia grając w Lidze Europy uniknęłaby ciężarów na krajowym podwórku? Yyy… Chyba właśnie to jest ten moment.
Mioduski kreuje się jako człowiek, który jest zawsze przygotowany na to, że Legia znajdzie się w pucharach. Tymczasem podąża co roku stałym cyklem:
- wpisanie w budżet pieniędzy za awans do pucharów,
- budowanie szerokiej i jakościowej kadry latem za pieniądze, których de facto nie ma (a więc ponad stan),
- brak awansu do pucharów,
- pogłębianie się dziury finansowej.
- ponowne wpisanie w budżet pieniędzy za awans, bo teraz to już na pewno się uda!
Czy to mądre? Niekoniecznie. Legia wydaje co roku za dużo tylko po to, żeby jej prezes mógł zasugerować w mediach, że „byliśmy gotowi”. W kolejnej wypowiedzi Mioduski zauważa, że nasza liga jest piekielnie mocna, a więc i najbardziej szeroka kadra mogłaby nie wystarczyć.
– Ze statystyk wynika, że mamy najbardziej wyrównaną ligę spośród 55 lig w Europie. To oznacza, że zespół który jest w tabeli ostatnim jest najbliżej tego, który prowadzi w tabeli. W żadnym kraju w Europie te różnice nie są tak małe. U nas nie ma więc łatwych meczów. (…) Zespoły z topowych lig w Europie aż tak trudnych spotkań nie mają w rodzimych rozgrywkach. Mogą więc rotować składem, wstawiać młodzież i zawodników niedoświadczonych. (…) Jesteśmy pod tym względem silniejszą ligą i dlatego nam jest trudniej.
Klasyka gatunku – w Ekstraklasie nie ma już łatwych meczów! To naprawdę przeurocze postawienie sprawy – prezes Legii trzęsie portkami przed meczami ze Stalą Mielec (tu akurat słusznie!) czy Podbeskidziem, przedstawiając nasze najsłabsze zespoły jako prawdziwe ligowe tuzy. I zgoda – nasza liga jest szalona, każdy może tu wygrać z każdym. Wydaje nam się, że należałoby jednak nieco odwrócić kota ogonem, bo wynika to z innej rzeczy.
Panie prezesie, a może jest tak nie dlatego, że zespoły z nizin tabeli są tak silne, a dlatego, że Legia, która często jest pierwsza, nie potrafi zdominować rozgrywek? Może warto się zastanowić, czy to nie siła ligi, a raczej słabość Legii? Ekstraklasa również mogłaby być rozwarstwiona w podobnym stopniu, co inne ligi. Wpadła jednak – podobnie jak Legia próbująca zagościć na salonach – w błędne koło:
- czołowe zespoły nie awansują do pucharów,
- a więc zarabiają na krajowym podwórku o wiele mniej, chyba że kogoś wytransferują,
- ale bez awansu do pucharów sprzedają za mniejsze pieniądze,
- w efekcie nie rozwijają się (lub robią to powoli) i nie potrafią zdominować ligowego podwórka tak, jak zespoły z lig, które częściej goszczą w pucharach.
To błędne koło nie bierze się z tego, że Wisła Płock czy Warta Poznań to rewelacyjnie poukładane kluby z zawodnikami o dużej jakości. Bierze się z tego, że ci najlepsi nie potrafią uciec. Ale wiadomo, jak to w polskiej piłce – najlepiej wybielić się tym, że w Ekstraklasie nie ma już łatwych meczów. Aż dziwne, że Mioduski nie stwierdził po raz kolejny, że podział środków z praw telewizyjnych powinien być inny (czytaj: Legia powinna dostawać więcej) albo że słabsze kluby powinny oddawać swoich piłkarzy do Warszawy dla wspólnego dobra.
Natomiast kibice Legii zostali też uspokojeni: – Za chwilę zaczniemy mieć drużyny regularnie w europejskich pucharach.
Nie wszystko w tym wywiadzie było złe. Podobał nam się wątek Zbigniewa Przesmyckiego.
– U nas jest problem szefa kolegium sędziów – pana Zbigniewa Przesmyckiego. To jest problem z sędziami i sędziowaniem w polskiej piłce. To jest problem systemowy. Problem braku transparencji i transparentności. Problem braku dyskusji, braku rzetelnej oceny, która byłaby obiektywną i normalną rozmową. Nie chodzi o to w takiej dyskusji, by celem było wieszania sędziów po błędach, tylko o analizę – dlaczego te błędy zostały popełnione i korygowanie ich, dostosowywanie tak przepisów, by nie były one popełniane w przyszłości. (…) Nie ma dyskusji merytorycznej. Nasze pisma wysyłane do kolegium sędziów pozostają bez odpowiedzi. A te pisma to prośba o interpretację – byśmy rozumieli kiedy jak się co stosuje. Ale nigdy nie doczekaliśmy się odpowiedzi. (…) To bardzo trudna robota, a my tą robotę utrudniamy jeszcze poprzez zamykanie systemu i brak jego transparentności, a sam system jest zarządzany w sposób w jaki jest zarządzany. To jest temat na najbliższe wybory w PZPN-ie.
I brawo. To realny problem polskiej piłki, który po raz kolejny jest podnoszony przez wpływowe osoby. Co tu komentować – trudno się z tą diagnozą nie zgodzić.
Dariusz Mioduski zagwarantował w tej rozmowie także, że posady dyrektora sportowego i prezesa się nie zmienią. O ile w sprawie Radosława Kucharskiego nie możemy mieć pewności (ile to już razy słyszeliśmy, że pracownicy Legii mają pełne poparcie?), o tyle rządzenie Legią przez samego siebie to jedna z nielicznych rzeczy, przy których Mioduski zachowuje żelazną konsekwencję. Czy to dobra informacja dla stołecznego klubu – oceńcie już sami. Ale skoro obiecał, że już za chwilę polskie drużyny będą regularnie gościć w pucharach, to chyba wie, co mówi. Przecież jest specjalistą w przygotowaniu się na tę okoliczność.
Fot. FotoPyK