Nie mógł tego wygrać Kamil Szeremeta. Wszystko wskazywało na to już przed walką. Ale to jest boks – można marzyć i wierzyć choćby w ten jeden cios, który odmieni całą walkę. Trzeba więc próbować te marzenia zrealizować. Polak spróbował. Okazało się jednak, że eksperci mieli rację, a 38-letni Kazach z przeciwnego narożnika wciąż jest fantastycznym pięściarzem. Cztery razy posyłał Szeremetę na deski, aż w końcu sędzia zakończył pojedynek. Giennadij Gołowkin pozostaje mistrzem, a Polak może jedynie chwalić się tym, że przekroczył oczekiwania. Bo miał paść najpóźniej w piątej rundzie. Wytrzymał siedem.
Mount Everest
Kamil Szeremeta zapowiadał, że to dla niego jak wspinaczka na najwyższy szczyt Ziemi. Można by dodać, że bez tlenu i zabezpieczeń. Mógł liczyć tylko na siebie. Swoje nogi, ręce i refleks. Wychodził do ringu z jednym z najlepszych w historii. Gościem, który przegrał tylko jedną walkę na 43 stoczone. Jedną do tego zremisował. Obie w kontrowersyjnych okolicznościach. A poza tym? Rozbijał wszystkich. O sile jego ciosów przekonali się też inni Polacy – Daniel Urbański na początku zawodowej kariery Kazacha wytrzymał cztery rundy. Grzegorz Proksa, który walkę wziął z krótkim wyprzedzeniem, w 2012 padł w piątej.
Trudno o większe wyzwanie niż zmierzenie się z Gołowkinem. Owszem, można było mieć nadzieję, że Kazach będzie mieć problemy. Z kilku powodów. Raz, że nie walczył od czternastu miesięcy. Dwa, że w jego ostatniej walce – przeciwko Sergiejowi Derewianczence – wygrał dopiero na punkty i nie wyglądał tak znakomicie, jak nas do tego przyzwyczaił. Trzy? Wiek. Po prostu. 38 lat to już naprawdę sporo jak na boksera z wagi średniej. Szeremeta jest o ponad siedem lat młodszy. Można było wierzyć, że jeśli zdoła – jak Derewianczenka – doprowadzić ten pojedynek do dalszych rund, to stanie się dla rywala prawdziwym zagrożeniem.
Tyle że już na ważeniu ta teoria wydawała się walić. Gołowkin wyglądał bowiem… być może najlepiej w karierze. Można było odnieść wrażenie, że przez cały okres pandemii nie schodził z sali treningowej i siłowni, a zamiast tego rozbił tam namiot i nocował. Przez sen dodatkowo wyciskając sztangę. – W walce czułem się bardzo komfortowo. Miałem mnóstwo czasu na przygotowania i ludzi, którzy mnie wspierają – mówił, jakby potwierdzając tę teorię.
Gołowkin po prostu przygotował się idealnie, bo ta walka wiele dla niego znaczyła. Kazach wciąż liczy na domknięcie trylogii z – walczącym kolejnej nocy – Saulem „Canelo” Alvarezem, a w dodatku dziś pobijał rekord obron pasów mistrzowskich w swojej kategorii wagowej. Oczywiście, Szeremeta też był przygotowany najlepiej w karierze. Ale do poziomu GGG było mu po prostu bardzo daleko.
Powolna egzekucja
Jako pierwszy zaatakował Szeremeta. Poszedł odważnie, do przodu. Dał nadzieję. Tyle że to tylko pierwsze sekundy. A już kolejne minuty pierwszej rundy powoli tę nadzieję odbierały. Gdy padł na deski w jej ostatnich sekundach, byliśmy przekonani, że sprawdzą się przewidywania ekspertów. Zapowiadano, że Polak dotrwa maksymalnie do piątej rundy i na to też wszystko wskazywało.
Szeremecie pomogła przerwa. Odbudował się, wyszedł na drugą rundę z nadziejami, ale szybko przekonał się, z kim tak naprawdę walczy. Jasne, wiedział już wcześniej, kim jest Gołowkin. Znał jego mocne strony. Jeśli chodzi o słabe – najpierw trzeba by ustalić, czy Kazach tak naprawdę je ma. Bo dziś wyglądało na to, że nie. To był w jego wykonaniu pojedynek wręcz perfekcyjny. W siedem rund, które obaj przewalczyli, tylko 59(!) ciosów Szeremety sięgnęło celu. Na 327 wyprowadzonych. Dla porównania: Kazach na Polaka zamierzał się 554 razy i 228 razy trafił.
Innymi słowy: Szeremeta poczuł na swoim ciele niemal cztery razy więcej ciosów. Jeśli chodzi o uderzenia znaczące, mocne – przewaga Kazacha była mniejsza, ale też wyraźna. 134 do 49. W tej statystyce w oczy rzuca się też niebywała skuteczność Gołowkina – trafił 56% takich ciosów.
https://twitter.com/NitrogenSports/status/1340125105540583426
Serio, momentami wyglądało to trochę tak, jakby Kamil Szeremeta wyszedł dziś na walkę nie z innym bokserem, a Neo z „Matrixa”. Miało się wrażenie, że Kazach posiadł zdolność spowalniania czasu i unikał ciosów rywala jak Keanu Reeves kul wystrzelonych z pistoletu. Fantastycznie pracował na nogach, znakomicie odchylał się od uderzeń Polaka. Może i ma na karku 38 lat, ale refleksu zdecydowanie nie stracił. Szeremeta przekonał się o tym najdobitniej.
Na deski padał czterokrotnie. Jeśli można powiedzieć coś dobrego o tej walce w jego wykonaniu, to chyba tylko to, że pokazał serducho. W żadnym razie nie udowodnił, że może walczyć jak równy z równym z bokserem tej klasy. Natomiast jeśli chodzi o szeroką czołówkę wagi średniej – w niej może udać mu się zakręcić na dłużej. Zresztą – oklep od GGG akurat wstydu nie przynosi. Uniknął go przecież tylko Canelo Alvarez.
Sędzia się zlitował
Szeremeta w pewnym momencie walki wyglądał na całkowicie rozbitego. Ale ambicja zapewne nie pozwoliłaby mu odpuścić. Puchły oczy, nogi momentami odmawiały posłuszeństwa, pot lał się strumieniami – nie było jednak mowy o rezygnacji. Wiadomo, że taka szansa Polakowi mogła trafić się raz w życiu. Wiadomo, że pewnie nadal wierzył w lucky punch – jeden celny, mocny cios, który nagle odmieniłby obraz walki. Tyle że nic nie wskazywało na to, by miał on nadejść. A naprawdę szkoda było zdrowia.
Szczerze pisząc, oczekiwaliśmy, że w ringu pojawi się ręcznik, a trener Fiodor Łapin po prostu skończy ten pojedynek. Do tego nie doszło, jednak do akcji po siódmej rundzie wkroczył sędzia. Podszedł do narożnika Polaka, chwilę porozmawiał, a potem walkę skończył. Całkowicie słusznie. To była dobra decyzja, którą tylko można chwalić. Szeremeta w tamtym momencie nadawał się już jedynie do egzekucji – jak karp dzień przed wigilijną wieczerzą.
– Jestem bardzo szczęśliwy, bo boks wrócił – mówił po walce Gołowkin. – Wróciłem i ja. Mówiłem, że wrócę. Jestem tym samym GGG co wcześniej. To nie jest wielka niespodzianka, spodziewałem się takiej walki. Czułem się bardzo komfortowo, wiedziałem, co mam zrobić. Kamil jest bardzo dobrym bokserem, naprawdę. Mam szacunek do niego i jego trenerów. To jest mądry bokser, ale przyznajmy, że już nie mógł walczyć.
Dodajmy: w tych zdaniach raczej nie ma wyłącznie kurtuazji. Po walce obaj chwilę porozmawiali i z wzajemnym szacunkiem podziękowali sobie za ten pojedynek. Kazach po prostu – jak sam powiedział – był tym samym GGG, co wcześniej. Niszczycielskim. Ale umiał docenić klasę Szeremety, nawet jeśli ten w tym pojedynku jej nie pokazał. Bo po prostu nie miał prawa.
I na tym moglibyśmy zakończyć. Ale Gołowkina zapytano o coś jeszcze – opcjonalną walkę z Canelo Alvarezem. Trzecią, ostatnią. Oczywiście przy założeniu, że Meksykanin wygra swój pojedynek w nocy z soboty na niedzielę. – Myślę, że walka z Canelo byłaby najlepsza dla mnie, dla biznesu, kibiców, telewizji. Jestem otwarty na propozycje. Taką walkę wygraliby przede wszystkim fani – powiedział Kazach.
Ale to nie on rozdaje karty. A Meksykanina skusić mogłaby pewnie co najwyżej ogromna wypłata. Choć my – jako fani właśnie – mamy ogromną nadzieję, że jednak ktoś do tego pojedynku doprowadzi.
Fot. Newspix