Reklama

Kamil Stoch wraca na podium Pucharu Świata!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

19 grudnia 2020, 18:48 • 5 min czytania 7 komentarzy

Jak Engelberg, to Kamil Stoch na podium. Na opcjonalnym kuponie to już niemalże taki pewniaczek, jak Podbeskidzie tracące w meczu więcej niż dwa gole, albo Schalke, które nie potrafi wygrać spotkania. Dziś jednak cieszyć mogliśmy się nie tylko z drugiego miejsca naszego najlepszego skoczka, ale też świetnej postawy reszty kadry. W czołowej dziesiątce zmieściło się bowiem czterech naszych reprezentantów! I o takie skoki właśnie chodzi. 

Kamil Stoch wraca na podium Pucharu Świata!

Polacy w formie

Jest dobrze – to możemy napisać na pewno. Z całej szóstki naszych reprezentantów, aż pięciu weszło do drugiej serii. Poległ tylko Klemens Murańka. Ale miał doborowe towarzystwo. Do trzydziestki nie dostało się też wielu zawodników o uznanych nazwiskach. A to wina mocno kręcącego wiatru. Ten “wyciął” między innymi trzeciego i czwartego skoczka w Pucharze Świata – Roberta Johanssona oraz Yukiyę Sato.

Tym bardziej wypadało więc cieszyć się z tego, że pięciu Polaków w tej trzydziestce się znalazło. Nieco odstawał jedynie Olek Zniszczoł, ale miejsce w drugiej dziesiątce akurat w jego przypadku cieszyło. Na kompletnym luzie skakał za to Andrzej Stękała. Wyraźnie dało się zauważyć, że świetne występy w Planicy, na mistrzostwach świata w lotach, tylko go napędziły. Dziś wyskakał drugi najlepszy wynik w karierze – siódme miejsce. Jest regularny, lata daleko i do tego wszystko to robi naprawdę dobrze technicznie.

– Warunki były trudne. Ale czy wieje z tyłu, czy z przodu, trzeba zrobić to samo. Staram się podejść do wszystkiego na luzie. Ja sobie zakładam, żeby dostawać się do dwudziestki. Nie patrzę na wyniki. Cieszy to, że jestem siódmy i chcę więcej, ale trzeba do tego podejść spokojnie, z chłodną głową i realizować swoje cele. Rezerwy? Mam dużo, bardzo dużo. (śmiech) Nie no, coś tam jest. Do końca sezonu dużo czasu, trzeba cierpliwości. Będzie dobrze – mówił Stękała na antenie Eurosportu.

Najlepsze jest jednak to, że Andrzej i tak był… trzecim z Polaków. Wyprzedził Zniszczoła (ostatecznie 25.) i Dawida Kubackiego (9.), ale przed nim znaleźli się Piotr Żyła (5.) oraz Kamil Stoch (2.). A do ich znakomitych wyników, wypadałoby dopisać jeszcze coś innego – w Pucharze Kontynentalnym w Ruce świetnie radzili sobie dziś ich koledzy, którzy walczą tam o to, by na Turniej Czterech Skoczni Polacy mogli posłać aż siedmiu zawodników, czyli maksymalną liczbę.

Reklama

Nas cieszy jednak to, że w tej siódemce znajdzie się Kamil Stoch, który zaczyna przypominać samego siebie.

Jak na podium, to w Engelbergu

Kamil Stoch uwielbia skakanie w Szwajcarii. W Engelbergu już po raz dziesiąty w karierze stanął na podium zawodów Pucharu Świata. Dziś wreszcie oddał dwa równe i dalekie skoki. Do tej pory w tym roku coś zawsze było nie tak i nie był w stanie doskoczyć do poziomu, jaki prezentował na treningach. Teraz zresztą do najlepszego skoku z nich – 146 metrów, nieoficjalny rekord skoczni – też sporo mu brakowało. Ale dwa razy 134 metry przy wietrze w plecy, to naprawdę znakomity wynik.

Przede wszystkim: wynik dający podium.

Na “pudło” czekał od 10 marca tego roku. Wtedy wygrał w Lillehammer. Dziś triumfować się nie udało, ale Engelberg znów go ożywił. I dał sporą nadzieję na jutrzejszy konkurs oraz to, co będzie dziać się po świętach – czyli Turniej Czterech Skoczni. Bo i tam Kamil, o czym dobrze wiemy, skakać potrafi. Choć on sam chyba czuje, że jeszcze ma te legendarne już rezerwy.

– Nie umiem przyznawać sobie not. Czuję, że pod względem technicznym wszystko dziś było w porządku. Jeszcze mogłoby być trochę lepiej, ale nie będę narzekać. Czy da się porównać skoki? Być może tak. Obydwa były naprawdę dobre, po prostu. Czy przeszła przez głowę myśl, że “nareszcie”… Niech będzie, że nareszcie. Nie ma sensu dziś narzekać – mówił, uśmiechnięty (co dało się dostrzec mimo maseczki), Kamil Stoch w rozmowie z Kacprem Merkiem.

Stoch więc wraca na podium. A o tym, że nie wygrał, zadecydował człowiek, który zdominował ostatnie konkursy.

Reklama

Norweg króluje

Siedem zwycięstw z rzędu w Pucharze Świata. To mityczny cel wszystkich skoczków narciarskich. Nikt jeszcze tylu nie odniósł. Adam Małysz, Kamil Stoch, Ryoyu Kobayashi, Gregor Schlierenzauer, Janne Ahonen – żadnemu z nich się nie udało. Halvor Egner Granerud w tym momencie wydaje się do tego właśnie zmierzać. Dzisiejszy triumf w Engelbergu był jego czwartym z rzędu. Wydaje się, że nic nie może wybić go z rytmu. Nie złamała go minimalna porażka na mistrzostwach świata w lotach, nie przeszkodziło długie czekanie na swój skok w pierwszej serii dzisiejszego konkursu. Po prostu latał najlepiej.

Choć przyznać trzeba, że nie odsadził Stocha. Wygrał tylko o 2,2 punktu. Nieco ponad metr, przeliczając na odległość. Zupełnie inaczej jest jednak w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata – tam Halvor przewagę ma już sporą. Norweg po sześciu występach zgromadził równe 500 punktów. A za jego plecami wygląda to tak:

  • Markus Eisenbichler – 383 punkty
  • Robert Johansson – 220 punktów
  • Piotr Żyła – 178 punktów
  • Dawid Kubacki – 173 punkty

Kamil Stoch po dzisiejszym zwycięstwie awansował do czołowej “10”. Punktów ma 142 (przewaga Graneruda nad Polakami wynika w dużej mierze z ich nieobecności na konkursach w Niżnym Tagile, gdzie Norweg wygrał dwa razy). Jednak nawet po tak świetnych skokach Stoch do Halvora stracił kolejne dwadzieścia oczek. Ten zdaje się po prostu nie do zatrzymania. – Nie było łatwo. Myślę, że to mój najlepszy konkurs tej zimy. Zwłaszcza skok w pierwszej serii, gdy długo czekałem. To była bardzo dobra próba w trudnych warunkach. Turniej Czterech Skoczni? Myślę, że jestem faworytem. To byłoby uczciwe postawienie sprawy. Staram się wygrać każdy konkurs, po prostu – mówił, już po zawodach.

My liczymy jednak, że już jutro wygrać nie pozwoli mu któryś z Polaków. Patrząc na ich występy – na pewno jest to możliwe.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...