Czy należał się trzeci karny dla Stali Mielec, czy jednak Zjawiński najpierw mało nie rozszarpał koszulki Jędrzejczykowi? A Legia, nie powinna dostać jedenastki za rękę Flisa? O kontrowersjach z tego meczu będzie się dyskutować długo. Ale nie powinno to przykryć dwóch kwestii. Po pierwsze, że Legia, szczególnie w drugiej połowie, zagrała beznadziejnie, nie potrafiąc skruszyć bardzo dobrze zorganizowanej defensywy Stali. I to jest druga kwestia – Stal nie zakręciłaby się wokół takiego rezultatu, gdyby nie to, że wyszła na ten mecz z odwagą, z chęcią grania, ale też z konkretnym pomysłem. Trzeba powiedzieć, że Leszek Ojrzyński powrót na ligową karuzelę ma piorunujący.
Legia wygrała tydzień temu z Wisłą Kraków, ale duet stoperów Jędrzejczyk – Wieteska wyglądał tak solidnie, jakby zgłaszał angaż do Podbeskidzia. Dzisiaj ta para też znowu grała pod własną bramką film sensacyjny. Festiwal głupoty zaczął Jędrzejczyk, który postanowił zaraz na początku spotkania staranować Zjawińskiego, wbijając mu się głową pod pachę. Nie widać na stopklatce impetu, z jakim Jędza wpadł w piłkarza Stali – chyba w ogóle nie kontrolował tego, że za chwilę kogoś łbem zdemoluje.
Karny, z karnego Domański i Stal szybko objęła prowadzenie.
Jędza generalnie miał już w pierwszej połowie papiery na hat-tricka dla rywali. Potrafił przyjąć piłkę pod własnym polem karnym, choć był naciskany przez dwóch graczy Stali. Wyszło z tego znakomite wystawienie piłki Zjawińskiemu, ale Boruc dał sobie radę z kąśliwym strzałem. Jędza potrafił głupio sfaulować, wyprowadzić piłkę na konterkę ekipy Ojrzyńskiego, a nawet wywrócić się o własne nogi będąc nieatakowanym. Cały czas też flirtował z tym, żeby wylecieć z boiska. W zasadzie chyba sam nie wie jak dotrwał do końca.
Prowadzenie Stali może nie było jakoś wielce zasłużone, ale widać było, że przyjechał zespół, który grać się nie boi. Od pierwszych minut zdarzało im się założyć efektywny pressing. Ale, no właśnie, fantazja: owszem. Ale z tyłu też pojawiały się akcje całkowicie kuriozalne. Jakim cudem przy golu na 1:1 Slisz miał tyle miejsca? Uderzał z trudnej pozycji, jakiekolwiek rzetelne krycie nie dałoby mu szans. Ojrzyński kipiał z wściekłości, bo przecież nie po to posyłał tylu obrońców w bój, żeby potem działy się takie jaja.
No i jeszcze jakaś taka ogólna niezborność włączała się Stali. Akcja, w której Getinger zamalował z podwórkowej całej pety piłką w twarz Żyrze, to jest potencjalny hit internetu. Ta niezborność zresztą przecież nie ma wyłącznie wartości anegdotycznej, bo gol na 1:2 to asysta Prokicia kolanem. Znowu: nikt go nie naciska, może sobie przyjąć, wybić. A piłka mu się odbija, Pekhart kończy to piętą.
Zdawało nam się wtedy, że to będzie klasyczny legijny scenariusz, czyli: problemy, owszem, są. Rywal się zmobilizował, coś gra. A tutaj jeszcze przed przerw Wieteska postanowił uściskać w polu karnym Zjawińskiego. Jedenastka, znowu Domański, 2:2.
Po zmianie stron widać było, że Ojrzyński chciał przestawić zespół na większą odpowiedzialność w tyłach. Ustawieni głębiej, nie zostawiający tyle szans na kontry, zorganizowani często gdzieś między szesnastym, a czterdziestym metrem. Ale to działało, Legia nie potrafiła sobie poradzić.
Po jakimś kwadransie przyszły dwie kluczowe akcje meczu. Najpierw karny, ponownie podyktowany na Zjawińskim. Faulował Jędrzejczyk, z tym, że sam był też wcześniej faulowany. Przecież jeszcze trochę i jego koszulka prawie poszłaby w strzępy. Wygrał – nie oszukujmy się – element cwaniactwa, natomiast też można się dziwić, że taki stary wyjadacz jak Jędza dał się przerobić przez młodego Zjawińskiego. Tym razem do karniaka podszedł Tomasiewicz.
Nie minęło z pięć minut, a Flis zagrał ręką w polu karnym. Prawie zabrał piłkę pod pachę i poszedł do domu. Niemniej sytuacja była analizowana przez VAR, także zapewne możemy w najbliższych godzinach, dniach, znowu odświeżyć ulubioną dyskusję wszystkich o ręce w szesnastce. Doliczmy do tego natomiast arbitrowi Frankowskiemu, że wiele jego decyzji było dziś kontrowersyjnych, czy też: po prostu błędnych. Na przykład jak Żyro wyprzedził Wszołka, potem poleciał jak długi z czystego wyrachowania, a sędzia dał za to faul, choć nie było najmniejszego kontaktu ze strony Wszołka.
Ale abstrahując od tej sytuacji, Legia wciąż miała dobre pół godziny, by namieszać, zrobić rezultat. Przecież wielokrotnie to już robiła. I w tym sęk, że wokół bramki się nawet porządnie nie zakręciła. Jakieś przeciętne próby z dystansu, jakieś wrzutki do nikogo. Jak z ławki weszli Cholewiak, Rosołek, a przede wszystkim Valencia, to był taki “gamechanger”, że aż gra prawie całkowicie stanęła. Valencia to dowód jak bardzo formę może stracić ktoś, kto po prostu wypada z rytmu – nie da się patrzeć na tego zawodnika. Proste straty. Zero zrozumienia z kolegami. Błędy w rozegraniu.
W Legii mają o czym myśleć. Ostatnie dwa mecze zweryfikowały dość brutalnie parę Wieteska – Jędrzejczyk i tylko podkreśliły to, co wiadomo było od lata: że tutaj Legia potrzebuje jakościowych wzmocnień. Ławka też to jednak nie jest to, skoro w momencie potrzeby nie potrafi dać impulsu. Taka porażka na pewno jest dla legionistów bolesna, bo raz, że to jednak – z całym szacunkiem – porażka ze Stalą u siebie, dwa, że to pierwsza ligowa porażka Michniewicza w roli trenera Legii, a trzy, może oznaczać, że to Raków będzie liderował całą zimę. Niemniej może być też lodem na głowę, pokazującym, że ten zespół ma potencjał, ale jest też jak go wypunktować, nie posiadając nie wiadomo jakiej ferajny, nawet na ligowe warunki.
Ale przede wszystkim trzeba tu docenić Leszka Ojrzyńskiego, dla którego wygrane z Legią to nic nowego. Nie lubimy przeceniać tych elementów wolicjonalnych, jeżdżenia na dupach – ale to widać. Z tym, że jest to zorganizowane i to w mądry sposób, dlatego Stal potrafiła siąść na Legii pressingiem. Ligowy powrót na karuzelę to na ten moment dla Ojrzyńskiego:
2:2 z Zagłębiem, gdzie wyciągnęli z 0:2
3:1 z Jagiellonią
0:2 z Pogonią
1:1 z Lechem
3:2 na wyjeździe z Legią.
Po prostu imponujące. Byle tylko znowu nie sprowadzało się do tego, że Leszek Ojrzyński, owszem, ugruntuje reputację, ale strażaka-komandosa, który zrobi robotę w trudnych warunkach.
Fot. FotoPyK