Większość klubów Ekstraklasy czeka jeszcze ostatni w tym sezonie mecz, więc na razie nie ogłaszają decyzji kadrowych dotyczących obecnych zawodników – nie licząc przejścia Rafała Janickiego z Wisły Kraków do Podbeskidzia. Legia jako pierwsza wzięła się mocniej za przedświąteczne czyszczenie magazynów. Jej zawodnikami nie są już William Remy i Vamara Sanogo. Kontrakty z nimi zostały rozwiązane.
W obu przypadkach trudno się dziwić. Obaj od dłuższego czasu byli już tylko obciążeniem dla klubowego budżetu, a nic w zamian nie dawali.
Sanogo przychodził na Łazienkowską naprawdę dawno temu – na przełomie 2016 i 2017 roku, gdy trenerem był Jacek Magiera, a w zespole grał jeszcze Vadis Odjidja-Ofoe. Osoba Magiery odegrała tu zresztą kluczową rolę, bo to on chwilę wcześniej prowadził go w Zagłębiu Sosnowiec. Przychodzący znikąd Francuz zdołał błysnąć w kilku meczach I ligi i to wystarczyło, żeby po półrocznym pobycie na polskiej ziemi trafić do Legii jako młody talent.
Minęły cztery lata. 25-letni Sanogo już dawno nie jest młodym talentem, a na jego liczniku widnieją zaledwie cztery występy w pierwszym zespole “Wojskowych”, z czego dwa dotyczą ligi. Wiosną tego roku zdobył nawet bramkę z Arką Gdynia i mógł sobie wpisać do CV mistrzostwo. Fakty są jednak takie, że dla Legii okazał się praktycznie napastnikiem-widmo. Od chwili transferu leczył trzy poważne kontuzje, a większy pożytek ponownie miało z niego tylko Zagłębie Sosnowiec. Najpierw wrócił tam do I ligi i pomógł awansować (5 goli, 5 asyst), z kolei na najwyższym szczeblu pokazał się jeszcze bardziej. Zdobył 11 bramek, a powinien więcej, bo dwukrotnie pudłował z rzutów karnych. Mimo że chwilami widać było po nim pewne nieokrzesanie i taktyczne niedostatki, całościowo się obronił.
Gdy więc wracał do Legii, mógł mieć nadzieję na przełom. No ale potem dwukrotnie poważnie się rozsypał, przez co w ciągu półtora roku do dyspozycji sztabu szkoleniowego był jedynie między końcówką maja a końcówką czerwca 2020. W tym czasie trzy razy nie podniósł się z ławki, a dwa razy wszedł na końcówki i zdążył sieknąć gola z Arką. Potem nabawił się urazu ścięgna Achillesa i do dziś nie pojawił się na boisku. Szkoda chłopa. Teraz chyba żaden zawodowy klub nie weźmie go bez jakichś specjalnych klauzul w umowie.
Remy to inny przypadek, całościowo duże rozczarowanie. Sprowadzano go zimą 2018 i choć przez wiele miesięcy nie grał w Montpellier, wcześniej w ciągu półtora roku zaliczył tam 43 występy w Ligue 1. To robiło wrażenie. Facet wejście do ligi zaliczył znakomite. Po pierwszych sześciu występach miał u nas średnią not 6.40 (!), trzykrotnie dostawał siódemki. Wydawało się, że pojawił się kandydat na najlepszego stopera Ekstraklasy.
Szybko jednak, jeszcze w tej samej rundzie, obniżył loty. Później zaczęły się kontuzje, wynikający z tego brak rytmu meczowego i – jak się z czasem okazało – coraz luźniejsze podchodzenie do obowiązków. Wydarzenia z końcówki października, gdy do sieci wypłynęły zdjęcia ze zbiorowego nabywania koronawirusowej odporności w towarzystwie kilku pań, to już była tylko kropka nad “i”, ostatecznie przekreślająca jego szanse na pozostanie w Warszawie. Z jej uroków korzystał znacznie wcześniej, skojarzenia ze Steevenem Langilem nasuwały się same. I taki sam jest koniec. Przez przez ostatnie półtora roku Remy rozegrał dla Legii 12 meczów i to licząc wszystkie fronty. O udanym starcie wszyscy zdążyli zapomnieć.
Na tym nie koniec zmian. Praktycznie spakowany do wyjazdu jest Domagoj Antolić, a Joel Valencia chyba zmarnował już wszystkie szanse, które otrzymał od Czesława Michniewicza. Legia jesienią miała zbyt szeroką kadrę jak na rywalizowanie na dwóch frontach, trzeba ją trochę odchudzić.
Fot. FotoPyK