– Nie jestem najlepszym trenerem na świecie, ale zdobyłem tę nagrodę, więc dziękuję – tak Juergen Klopp zareagował na przekazanie mu informacji o tym, że wygrał kategorię wyróżniającą najlepszego szkoleniowca na gali FIFA The Best. Chłop jest szczery, co będzie ukrywał, że jest inaczej. Wiadomo, nikt nie robił z tego tragedii, sternik Liverpoolu nie bawił się w wypieranie, odpowiadał normalnie, szczerzył się uroczo w swoim stylu, ale wszyscy wiedzieli, że ta nagroda należała się komuś innemu. A właściwie to nie po prostu komuś innemu, a Hansiemu Flickowi, który w minionym sezonie wykonał genialną robotę z Bayernem, zaliczył fenomenalne wejście na ławkę trenerską wielkiego klubu i zgarnął całą pulę.
Nieprzypadkowo wszyscy nominowani przedstawiciele bawarskiego klubu siedzieli na tle napisu „ The Best”. Hansi Flick też. Przecież on musiał wygrać w tej kategorii.
Musiał i już.
Argumentów było bez liku. Wygrał wszystko – mistrzostwo Niemiec, Puchar Niemiec, Superpuchar Niemiec, Ligę Mistrzów i Superpuchar Europy. W sezonie 2019/20 osiągnął niesamowite liczby – trzydzieści sześć spotkań w roli trenera Bayernu, trzydzieści trzy zwycięstwa, jeden remis, dwie porażki. Średnia punktów 2,78. Kosmos. Wszystko to jako trener, który przejmował zespół w środku jesieni. Zespół rozbity złymi decyzjami Niko Kovaca, którego Flick był asystentem i którego został naturalny następcą. Nie miał łatwo. Bayern zawodził. Grał nudno, bez pomysłu, domagał się wzmocnień niemal na każdej pozycji, oprócz bramki i ataku.
Ale Flick to trenerski geniusz.
Pasjonat taktyki i świetny charakter. Budował konsekwentnie i mądrze. Rozbudzał entuzjazm, rozbudzał wiarę w to, że ten sezon nie jest stracony, a wprost przeciwnie – może przynieść coś wielkiego. Kolejne zwycięstwa, kolejne triumfy, kolejne pogromy. Jego zespół tryskał pomysłami, koncepcjami, ideami. Szalony pressing. Łatwość przechodzenia z obrony do ataku i z ataku do obrony. Błyskotliwość dostosowania się do konkretnego rywala bez tracenia własnej tożsamości. Huraganowe ataki. I to obojętnie, czy środkiem, czy skrzydłem.
Ale przede wszystkim imponujące było to, jak dobrze Flick zarządzał ego swoich gwiazd i jak bardzo rozkwitali pod nim kolejny zawodnicy.
Odkrył dla wielkiego świata Alphonso Daviesa. Thomas Mueller nie dość, że z podstarzałego gościa, dawno po swoim prime, stał się na nowo wielką gwiazdą, to bardzo prawdopodobne, że w systemie Flicka rozegrał najlepszy sezon w karierze. Leon Groetzka przypakował i stał się kozakiem. Jerome Boateng sam przyznał, że u nowego trenera odzyskał radość z gry. Serge Gnabry wszedł na swój najwyższy poziom. Thiago odzyskał blask.
Ivan Perisić doskonale odnalazł się nie tylko jako rezerwowy, ale też ważny element pierwszego składu. Kimmich rozwinął się do wersji prawdziwego predatora, który jest w stanie wybitnie grać i na boku defensywy, i w środku pola. Coutinho dostał kredyt zaufania i w sumie go wykorzystał, Coman dostał szansę w najważniejszym meczu sezonu i doskonale ją spożytkował, a Alaba jak był liderem defensywy, tak dalej nim pozostał.
Pod Flickiem wybitne sezony rozegrali też Manuel Neuer i Robert Lewandowski. Znamienne jest to, że pierwszy został na tegorocznej gali FIFA The Best wybrany najlepszym bramkarzem, a drugi najlepszym piłkarzem. A Flick, którego Bayern, grał i skutecznie, i przyjemnie dla oka, i ultra-nowocześnie, i spektakularnie w ofensywie, i mądrze w defensywie, zarazem nie obniżając lotów jesienią 2020, pozostał z niczym.
Kradzież. Absurd. Skandal.
Nagrodzony został Jurgen Klopp. I nie będziemy go cisnąć, nie o to w tym chodzi. Sam się nie wybrał. To wybitny fachowiec. Jeden z najlepszych trenerów tej dekady2. Ale tak jak rok temu był najlepszy, tak w tym roku – nie, nie był, lepszy był Flick. Klopp poprowadził Liverpool do długo wyczekiwanego mistrzostwa Anglii, jego zespół dalej grał cudowny i niszczący heavy-metal, ale to za mało. W Lidze Mistrzów odpadł stosunkowo szybko, bo już w 1/8 i cóż tu dużo gadać – z tegorocznym Bayernem nie mógł się równać.
Nagroda należała się Flickowi. Jakkolwiek ładnie by się Klopp nie uśmiechał.
No i pozostaje niesmak. Tym bardziej, że trójkę uzupełnił Marcelo Bielsę, który jest taktycznym geniuszem. Inspiracją dla wielu wielkich trenerskich umysłów tego świata. Człowiekiem niezwykle barwnym i kreatywnym, ale marnie wygląda w tym gronie jego awans z Leeds United do Premier League. Nie ten kaliber. Bardziej na miejsce w trójce zasługiwał chociażby Thomas Tuchel, a i kilku innych porządnych kandydatów by się znalazło.
Szkoda, że Hansi Flick nie został doceniony, ale to pokorny facet. Wiele lat uczył się, żeby być w miejscu, w którym aktualnie jest. Dopiero zaliczył jeden z najlepszych debiutów na ławce trenerskiej wielkiego klubu. Wszystko przed nim. Już jest wielki, a może być jeszcze większy, nawet bez tej nagrody, bo to, że nie wygrał w tym roku wcale nie oznacza, że nie wygra w kolejnym albo jeszcze w kolejnym.