Reklama

Polacy z brązem MŚ w lotach, ale do najlepszych trochę zabrakło

redakcja

Autor:redakcja

13 grudnia 2020, 19:27 • 4 min czytania 9 komentarzy

Po cichu na to liczyliśmy, ale niestety polscy skoczkowie nie włączyli się dzisiaj w walkę o zwycięstwo. Niemcy oraz Norwegowie byli po prostu poza zasięgiem. Złoto mistrzostw świata w lotach obronili ci drudzy, a decydujący okazał się ostatni skok Halvora Egnera Graneruda, który tym razem pokonał Karla Geigera. Nas cieszyć może nie tylko sam krążek, ale też świetne próby Piotra Żyły, któremu do najmocniejszych obecnie zawodników wcale nie brakuje wiele, a także postawa Andrzeja Stękały. Ten chłopak w ciągu ostatnich dni naprawdę podbił nasze serca. 

Polacy z brązem MŚ w lotach, ale do najlepszych trochę zabrakło

Niespodziewani liderzy Polaków

Najważniejszy w drużynówce jest dobry początek. Z taką dewizą do konkursu mogły podchodzić wszystkie reprezentacje, ale my akurat o wejście w zawody nie mieliśmy się co martwić. Bo – uwierzcie lub nie – Piotr Żyła to od dawna gwarancja solidności w pierwszej grupie.. A że w tym sezonie generalnie znajduje się w bardzo dobrej formie, to liczyliśmy na naprawdę dobrą próbę. Nie było mowy o rozczarowaniu – Polak pofrunął na 226 metr.

Wydawało się, że ta odległość zapewni nam prowadzenie po pierwszej grupie. Jednak nieco niespodziewanie odpalił  Daniel Andre Tande (227,5 m) i to Norwegowie byli na czele. Pierwszą trójkę uzupełnili zaś Niemcy, po próbie Constantina Schmida (220,5 m). Na drugi ogień w polskiej kadrze poszedł Andrzej Stękała. Musimy przyznać, że jesteśmy pełni podziwu dla tego chłopaka, bo po raz kolejny pokazał, że świetnie radzi sobie z presją. Impreza rangi mistrzowskiej, a ten rąbie 228 metrów. Kapitalna sprawa!

Równie daleko nie potrafili odlecieć Pius Paschke oraz Johann Andre Forfang – zatem sytuacja wyglądała tak, że po dwóch grupach to Polacy prowadzili. Ale niestety, od tamtego momentu wszystko się posypało.

Przede wszystkim – trudnym warunkom nie sprostał Kamil Stoch. W ciągu ostatnich dni trzymał raczej równą formę, ale tym razem skoczył zaledwie 205,5 metra. A Eisenbichler szybko odpowiedział próbą na 230 metr. I cóż, nagle ta kilkunastu punktowa przewaga nad Niemcami zamieniła się w kilkunastu punktową stratę. Swoje zrobił też Johansson (220 m), przez co wyprzedziła nas również Norwegia.

Reklama

Trzeba było zatem odrabiać. Ale to oczywiście nie mogło być łatwe. Bo – na papierze – w czwartej grupie my wystawiliśmy nasze najsłabsze podczas mistrzostw ogniwo, czyli Dawida Kubackiego, a Niemcy i Norwegowie czekali na swoich kozaków. I faktycznie obawy się potwierdziły. 211 metrów Polaka – przy dalekich próbach Karla Geigera oraz Halvora Egnera Graneruda – to było zdecydowanie za mało.

Andrzej, czapki z głów!

W drugiej serii mogliśmy poczuć pewne deja vu. Bo znowu Żyła i Stękała stanęli na wysokości zadania, ba, zrobili nawet więcej. Pierwszy z nich skoczył 234 metry, drugi 229! I nagle wszystko stało się znowu możliwe. Bo dzięki bardzo słabym próbom Schmida i Forfanga, znaleźliśmy się około dziesięciu punktów za dwójką liderów. Optymizm potrwał jednak moment – bo o ile Stoch czy Kubacki skakali dobrze, tak do najlepszym brakowało im po prostu sporo.

Przed ostatnią grupą pozostawało zatem pytanie – prowadzące o kilkanaście punktów Niemcy czy Norwegia? Geiger czy Granerud? Jak widzicie – dokładnie podobne myśli krążyły nam po głowach podczas czwartej serii konkursu indywidualnego. Wtedy niemiecki zawodnik zdołał utrzymać prowadzenie i z przewagą pół punktu sięgnąć po mistrzostwo świata.

Próbę Graneruda poprzedził jeszcze skok Kubackiego (209 m). Po chwili doszło do sytuacji, której mogliśmy się spodziewać, bo dochodziło już do niej w przeszłości, ale i tak mówimy o sporej odwadze – trener Norwegów Alexander Stöckl poprosił bowiem o obniżenie belki (z dwunastej platformy na dziesiątą).

To był naprawdę strzał w dziesiątkę. Granerud skoczył niesamowicie. 234,5 metra z obniżonej belki i wiatrem w plecy? Dajcie spokój. Geiger był jednak mocny. A na dodatek jego kadra miała w garści prawie piętnaście oczek przewagi nad rywalami. Co ciekawe, według przeliczników miał skoczyć 225 metrów, aby zapewnić swojej ekipie wygraną (też obniżona, dziesiąta belka). Skoczył 224,5.

I co? Okazało się, że Niemcy przegrały z Norwegią o… 19,2 punktów. Wszystko dlatego, że przez zbyt bliską odległość Geiger nie dostał tylu punktów za obniżoną belkę, co Granerud (aby do tego doszło, musiał osiągnąć 95% rozmiaru skoczni, czyli 228 metrów).

Reklama

Triumfowali zatem Norwegowie, a Polacy mogli cieszyć się z kolejnego brązowego medalu MŚ w lotach, bo przecież powtórzyli sukces sprzed dwóch lat. Bohaterowie? Niespodziewani. Bo o ile forma Piotrka Żyły od lat nie schodzi z przyzwoitego poziomu, tak Andrzej Stękała wyskoczył jak królik z kapelusza. Dało się dostrzec, jak dużo dla niego znaczyły ostatnie dni. Po konkursie nie był w stanie ukryć wzruszenia: – Nie wiem, czy wam coś powiem. Nie wiem, czemu mnie w ogóle wzięli do tego wywiadu. Chyba powinien tutaj przyjść ktoś inny. Bo mi trudno jest się wypowiadać – mówił dla TVP Sport.

Andrzej może sobie z tego jeszcze nie zdawać sprawy, ale te mistrzostwa zapamiętamy w dużym stopniu ze względu na jego osobę. A także za sprawą wyczynów Karla Geigera i Halvora Egnera Graneruda. W kolejny weekend zawodnicy powrócą na duże skocznie i możemy zastanawiać się – czy do tej niesamowitej dwójki dołączy tylko Markus Eisenbichler, czy jednak o Kryształową Kulę i inne trofea bić się będą również inni zawodnicy, także Polacy?

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

9 komentarzy

Loading...