Robi nam się liga dwóch prędkości i co najważniejsze – wydaje się, że to nie jest jakiekolwiek zaskoczenie. Były pewne anomalie wynikające chociażby z terminarza, ale powoli Ekstraklasa wraca do stanu homeostazy. Szansę na zmianę stanu rzeczy mają Stal Mielec w meczu z Lechem Poznań oraz Wisła Płock na wyjeździe do Gdańska, ale jest to szansa dość niewielka.
Jeśli spytalibyśmy dowolnego sympatyka Ekstraklasy przed sezonem o wytypowanie klubów walczących o utrzymanie, pewnie większość wskazałaby na beniaminków oraz obie Wisły. To były zespoły, które miały najmniej pieniędzy na ruchy, które już wcześniej miały dość niewielką jakość, a w trakcie okienka nie przeprowadziły transferów, które drastycznie zwiększyłyby ich szansę na grę w górnej połówce tabeli.
Spoglądamy na zestawienie po sobotnich meczach… Na dole są trzy beniaminki oraz dwie drużyny o nazwie Wisła.
Oczywiście, nie chodzi tutaj o to, by zrobić screena tabeli w odpowiednim punkcie i triumfująco chełpić się, że prognozy się sprawdziły.
Przed nami jeszcze kawał ligi, mnóstwo rzeczy może się pozmieniać, zwłaszcza, że po drodze mamy też okienko transferowe. Ale patrząc na wyniki, a przede wszystkim na formę dolnej piątki, trudno nie zauważyć, że powoli robi nam się liga dwóch prędkości. Granicę tworzą Piast Gliwice i Lechia Gdańsk – pierwszy klub po fatalnym początku właśnie jedzie windą na górę, drugi po przyzwoitym starcie niebezpiecznie zbliżył się do ligowej depresji. Ale już wyżej? Cracovia, która bez kary punktowej miałaby 21 oczek na koncie oraz Lech Poznań, który z wiadomych przyczyn błąka się w środku, ale trudno uwierzyć, by ten stan rzeczy nie uległ zmianie w najbliższych tygodniach, gdy poznaniacy mają już za sobą Ligę Europy.
Natomiast niżej, za plecami Piasta i Lechii, mamy Sajgon.
Moglibyśmy wyliczyć statystyki dla całej piątki i obraz byłby wstrząsający, ale jeszcze mocniej działa chyba przejście klub po klubie.
- Warta Poznań: w ostatnich 5 meczach – 3 porażki i 2 zwycięstwa (oba nad drużynami z dolnej piątki). Liczba punktów zdobytych z drużynami z miejsc 1-11 – JEDEN PUNKT (zero zwycięstw)
- Wisła Kraków: w ostatnich 5 meczach – 3 porażki i 2 remisy. Liczba punktów zdobyta z drużynami z miejsc 1-11 – PIĘĆ PUNKTÓW (pięć remisów, zero zwycięstw)
- Wisła Płock: w ostatnich 5 meczach – 3 porażki i 2 remisy. Liczba punktów zdobyta z drużynami z miejsc 1-11 – SZEŚĆ PUNKTÓW (jedno zwycięstwo)
- Stal Mielec: w ostatnich 5 meczach – 3 porażki, 1 remis i 1 zwycięstwo. Liczba punktów zdobyta z drużynami z miejsc 1-11 – OSIEM PUNKTÓW (dwa zwycięstwa)
- Podbeskidzie Bielsko-Biała: w ostatnich 5 meczach – 3 porażki, 1 remis i 1 zwycięstwo. Liczba punktów zdobyta z drużynami z miejsc 1-11 – SZEŚĆ PUNKTÓW (jedno zwycięstwo)
Dolna piątka tabeli odniosła łącznie CZTERY zwycięstwa nad zespołami z miejsc 1-11. Znamienne – były to mecze z Zagłębiem Lubin, Piastem Gliwice, Śląskiem Wrocław i Jagiellonią Białystok. Dół tabeli ANI RAZU nie zdołał skaleczyć Legii Warszawa, Rakowa Częstochowa, Lecha Poznań czy Górnika Zabrze. Najmocniejsi w lidze utrzymują nad dołem taką przewagę jakości, że bardzo sporadycznie gubią punkty, o porażkach nawet nie wspominamy. Raków wygrał 4 z 5 spotkań z dołem tabeli, Legia wczoraj zrobiła 3 zwycięstwo w 3 meczu. Lech nawet w kryzysie ograł Wartę i zremisował z Wisłą Płock, teraz zaś rozjechał Podbeskidzie 4:0.
Dlaczego o tym wszystkim wspominamy?
Ano dlatego, że przez lata utarło się sporo tych hasełek o skrajnie nieprzewidywalnej Ekstraklasie, o tym jak to “każdy może wygrać z każdym”, a drużyny w gazie stają się sparaliżowane występując z łatką faworyta. Tymczasem wydaje się, że to coraz mocniej jest mit i legenda. Nieprawdziwy stereotyp, który został nam po latach “wyścigów żółwi” w czubie tabeli. Dół ugrał z górą 26 punktów na 135 możliwych do zdobycia. Ligowe podium w 13 meczach z ostatnią piątką wygrało 11 razy i dołożyło dwa remisy.
Co więcej – to nie jest jakiś jednostkowy przypadek. Cofnijmy się do ubiegłego sezonu. Dolną piątkę stworzyły obie Wisły, Arka Gdynia, Korona Kielce i ŁKS Łódź – czyli z grubsza zgodnie z przewidywaniami bukmacherów. Najbiedniejsi, najmniej doświadczeni w lidze, o najniższej jakości, często z wieloletnimi problemami organizacyjnymi. Punkty czołówce urywali z rzadka, jeśli w ogóle. Dwa sezony temu? Spadli obaj beniaminkowie, przed nimi utrzymały się Wisła Płock i Arka Gdynia. Trzy sezony temu? Bruk-Bet i Sandecja Nowy Sącz, znów właściwie zgodnie z przewidywaniami, wcześniej Górnik Łęczna i Ruch Chorzów, też z problemami, które zaczęły się na długo przed spadkiem.
Jakkolwiek spojrzeć – liga się rozwarstwiła.
Oczywiście, to nie jest jakiś mur chiński, którego nie da się przeskoczyć, zdarzają się anomalie w obie strony. Czasem Śląsk Wrocław uwikła się w jakąś walkę o utrzymanie, czasem solidnie napakowany pieniędzmi bogatego właściciela beniaminek wjedzie przebojem do czołówki. Ale generalnie mamy około 10-12 klubów z topu i ligowy dżemik – który zresztą często ma szansę na stałe błąkać się między I ligą a Ekstraklasą. Podbeskidzie to przecież nie taki znowu stary znajomy. Dziś o awans w I lidze walczą ŁKS, Bruk-Bet Termalica, Górnik Łęczna i Arka.
Czy to jest przyszłość? Wiele wskazuje na to, że tak. Jeszcze jedna wyliczanka, która trochę otwiera oczy.
TOP 11 na ten moment, sezon 2020/21, ułożone alfabetycznie: Cracovia, Górnik, Jaga, Lech, Lechia, Legia, Piast, Pogoń, Raków, Śląsk, Zagłębie.
2019/20: Cracovia, Górnik, Jaga, Lech, Lechia, Legia, Piast, Pogoń, Raków, Śląsk, Zagłębie.
2018/19: Cracovia, Górnik, Jaga, Korona, Lech, Lechia, Legia, Piast, Pogoń, Wisła Kraków, Zagłębie.
Coraz większa stabilizacja, coraz rzadsze niespodzianki – gdy faworyt do pucharów nagle siedzi w strefie spadkowej, czy zbłąkany beniaminek atakuje podium. Oczywiście, w ramach tych 10-12 drużyn mogą następować daleko idące przetasowania, ale mamy wrażenie, że jedyną anomalią tak naprawdę był Raków. I był anomalią wynikającą z potężnych nakładów finansowych, konsekwencji i pomysłu, a także sumiennej budowy klubu od paru ładnych lat.
Z tego wszystkiego wynika jeszcze jeden dość istotny wniosek.
Niezależnie od tego, czy liga liczy szesnaście czy osiemnaście drużyn – wydaje się, że nieunikniony jest podział na w miarę stabilną dziesiątkę czy dwunastkę, oraz dół, zbliżony poziomem do czołówki I ligi. Zbierając to wszystko do kupy – to prostu robi się bardzo normalny, zwyczajny, zdrowy system ligowy. Dołączenie do elity wymaga wiele pracy i finansów, a i spadek niżej to nie kwestia jednego nieudanego sezonu czy rundy. Niespodzianki są fajne i efektowne, ale stabilizacja również ma swój urok.
Zwłaszcza, że daje możliwość bardziej cierpliwej pracy, spokojnej, bez nagłych zrywów. Najlepszy przykład? Piast Gliwice w tym sezonie, ale paradoksalnie również Bruk-Bet, Raków czy ŁKS na przestrzeni paru lat. W każdym z tych miejsc najpierw tworzono podwaliny finansowo-organizacyjne, a dopiero później w ślad za nimi szedł wynik sportowy.
Polska liga jest oczywiście słaba, być może najsłabsza od wielu lat. Ale jednocześnie staje się stabilniejsza, mniej nieobliczalna. A to jest jakaś szansa, że przyszłość będzie choć odrobinę lepsza.
Fot. FotoPyK