Piast Gliwice najgorsze ma już zdecydowanie za sobą. W ostatnich czterech meczach ligowych wywalczył osiem punktów, a do tego w środę po rzutach karnych wyeliminował Stal Mielec z Pucharu Polski. Licząc więc wszystkie fronty, mamy już pięć meczów z rzędu bez porażki. Przyczyna powrotu do równowagi jest oczywiście złożona, nie da się jej ująć w jednym zdaniu, ale jednym z kluczowych czynników jest bez wątpienia osoba Jakuba Świerczoka.
Już w momencie ogłoszenia jego wypożyczenia z Łudogorca wiadomo było, że mamy do czynienia z hitem transferowym i to nawet nie tylko jak na możliwości klubu z Okrzei. Urodzony w Tychach napastnik barw bułgarskiego potentata do końca nie podbił, to fakt. Nigdy nie stał się na dłużej jego kluczowym zawodnikiem, w tych najważniejszych meczach często zaczynał na ławce. To też fakt. Łudogorec nie okazał się tylko przystankiem przed pójściem jeszcze wyżej, a takie było pierwotne założenie. To również prawda.
Ale nadal mówimy o kimś, kto w 83 występach dla tego klubu zdobył 36 bramek i zaliczył 10 asyst.
O kimś, kto strzelał w fazie grupowej Ligi Europy (z FC Zurich), a w europejskich pucharach mierzył się z takimi rywalami jak Milan, Inter, Bayer Leverkusen czy Espanyol. Jakby nie było, czasu Świerczok nie stracił.
W Piaście miał niezapisany rozdział do nadrobienia. Gdy po raz pierwszy do niego trafił (jesień 2012 na wypożyczeniu z Kaiserslautern), w meczu z Pogonią Szczecin omal nie strzelił gola z połowy boiska, by potem zerwać więzadła w kolanie i więcej już w ekipie prowadzonej przez Marcina Brosza nie zagrać. Wówczas był jeszcze trochę zawodnikiem-zagadką. Po jednej świetnej rundzie w pierwszoligowej Polonii Bytom poszedł do 1. Bundesligi, od razu został rzucony na głęboką wodę, ale na dłuższą metę nie podołał i nim trafił do Gliwic, grał jeszcze tylko w rezerwach “Czerwonych Diabłów”. Zjawiając się w Piaście po raz drugi, był już napastnikiem o określonej renomie i znacznie dojrzalszym człowiekiem, który od kilku lat jest świadomy tego, co i jak trzeba robić w życiu.
Trudno się dziwić, że i my od początku dużo od niego oczekiwaliśmy. Świerczok już w drugim występie pokonał bramkarza Dynama Mińsk, choć tak po prawdzie powinien skończyć wtedy z hat-trickiem. Zmarnował jeszcze dwie świetne sytuacje, a przy tej z doliczonego czasu, gdy był zupełnie sam, mając mnóstwo miejsca i czasu, wręcz się skompromitował. To był stary Świerczok, który zawsze ma luz i w sumie wszystko mu jedno, czy trafi, czy nie. Sporadycznie jeszcze takie momenty w jego grze się zdarzają i irytują. Z drugiej strony, to właśnie ten element boiskowej bezczelności i nieprzewidywalności stał się jego bezsprzecznym atutem, sprawiającym, że wybijał się ponad ligową szarzyznę. W całościowym ujęciu częściej mu pomaga niż przeszkadza.
Trochę jednak kazał na siebie czekać w Gliwicach.
Na początku był nieskuteczny. Dotyczy to przede wszystkim 2. kolejki i meczu z Pogonią. 27-letni napastnik nie wykorzystał trzech bardzo dobrych okazji, a w jednej nie potrafił dobrze podać do kolegi. W efekcie jego zespół po dwuminutowym zrywie “Portowców” przegrał spotkanie, którego z przebiegu gry nie miał prawa nawet zremisować. Co by jednak nie mówić, z przodu było go pełno. Gdy więc potem na kilka tygodni wypadł z powodu kontuzji, stało się jasne, że Piasta czekają problemy.
Trudno nie łączyć jego nieobecności z najgorszym okresem drużyny z Okrzei. Bez Świerczoka w czterech ligowych kolejkach zdobyła ona jeden punkt. Waldemar Fornalik rzadko mocniej kogoś chwali, zwłaszcza zawczasu, ale w tym przypadku niejednokrotnie podkreślał, ile ten piłkarz w założeniu znaczy dla drużyny. I czas pokazuje, że nie robił tego na wyrost.
Z Cracovią Świerczok wszedł dopiero na ostatni kwadrans i dopiero z Wisłą Płock – w ostatnim meczu przed listopadową przerwą reprezentacyjną – był w stanie występować przez godzinę. Znów celownik go zawodził, strzelił m.in. w poprzeczkę. Piast ponownie tłamsił przeciwnika, by potem w kilka chwil wszystko roztrwonić i ostatecznie ledwo uratować remis po karnym w doliczonym czasie. Ale w końcu ruszyło.
W ostatnich trzech kolejkach wypożyczony z Łudogorca snajper zawsze trafiał do siatki.
-
w Zabrzu wykorzystał sam na sam po fatalnym błędzie Prochazki
-
z Lechią Gdańsk pewnie wykonał rzut karny wywalczony przez Steczyka
-
na stadionie Legii pięknie przylutował zza pola karnego, Artur Boruc mógł tylko bić brawo
Z tygodnia na tydzień widać, że Świerczok ponownie łapie luz i pewność siebie. Z nim w składzie Piast jest w ofensywie znacznie groźniejszy, elastyczniejszy i mniej przewidywalny. Kwestia tego, żeby sytuacje zamieniać na gole. A z tym statystycznie, wbrew pozorom, wcale nie jest tak źle u 27-latka. Według wyliczeń ekstrastats.pl (stan po 11. kolejce), oddał on do tej pory 14 strzałów, z czego 6 celnych. Średnio potrzebuje 4,67 uderzenia, by posłać piłkę do siatki, co jest naprawdę dobrym wynikiem. Gorszą średnią mają chociażby Mikael Ishak, Jesus Jimenez, Jakov Puljić czy Flavio Paixao. Wynika to oczywiście z tego, że oddawali znacznie więcej uderzeń. Jednocześnie widać, że mimo wszystko Świerczok jest aktualnie efektywny w swoim strzelaniu.
I można sądzić, że najlepsze dopiero przed nim. O koronę króla strzelców trudno będzie mu już powalczyć, ale przy stabilnym zdrowiu bez problemu powinien skończyć sezon z kilkunastoma trafieniami.
Dziś stanie naprzeciw Zagłębia Lubin, w którym zaliczył najlepszą rundę w karierze. Dodajmy, Zagłębia zmagającego się z problemami kadrowymi. Na trzy miesiące wypadł będący w gazie Kacper Chodyna, za kartki pauzuje niezwykle skuteczny pod bramką przeciwnika stoper Lorenco Simić, a nadal pod dużym znakiem zapytania stoi występ Filipa Starzyńskiego. Piast też ma swoje zmartwienia, nie zagra chory Jakub Czerwiński. Mimo to gospodarze muszą znów zapunktować. Pożar już ugasili, ale ostatnie w tabeli Podbeskidzie przeskakują tylko lepszym bilansem bramkowym. Na razie udało im się wrócić do punktu wyjścia, teraz trzeba iść w górę.
Fot. FotoPyK