Reklama

Niespodziewane wzmocnienie Legii poza okienkiem – Andre Martins

redakcja

Autor:redakcja

05 grudnia 2020, 13:11 • 5 min czytania 5 komentarzy

Cierpliwość jest najbardziej pożądaną cnotą u piłkarzy. Nierzadko zdarza się, że na efekty lub szansę zmuszeni są pokornie czekać przez dłuższy czas. W przypadku Andre Martinsa musiał nastąpić niespodziewany splot okoliczności, by jego nieciekawa sytuacja w klubie uległa zmianie. Przyjście nowego szkoleniowca, problemy zdrowotne kolegów, a także poprawa dyspozycji całego zespołu sprawiły, że Portugalczyk ponownie jest ważnym ogniwem w środku pola Legii Warszawa.

Niespodziewane wzmocnienie Legii poza okienkiem – Andre Martins

Czy to już odpowiedni moment, aby ogłosić całemu światu, iż Martins wrócił do bardzo dobrej dyspozycji? Jeszcze za szybko na takie stwierdzenie, lecz należy podkreślić, że na pewno jest jednym z wygranych ostatnich tygodni w szeregach „Wojskowych”.

Powiedzenie, że nieszczęście jednych jest szansą dla drugich to dość powszechne i oklepane słowa. Ogólnie rzecz biorąc banał. Andre Martins zapewne uważa inaczej. Namacalnie przekonał się w minionym miesiącu, iż można skorzystać z czyjejś niedoli.

Z niedoli aż trzech kolegów.

Przed spotkaniem z Lechem Poznań z powodu zakażenia koronawirusem zmuszeni do absencji byli Bartosz Slisz oraz Domagoj Antolić. Michał Karbownik już wcześniej z tego samego powodu nie był brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Środek pomocy kompletnie się rozsypał. Czesławowi Michniewiczowi pozostało z konieczności wystawić od pierwszych minut 2-krotnego reprezentanta Portugalii, który wcześniej zdecydowanie nie należał do jego faworytów. W spotkaniach eliminacji Ligi Europy z Dritą i Karabachem nie załapał się nawet do kadry meczowej. W pierwszych trzech meczach ligowych pod wodzą nowego szkoleniowca co najwyżej mógł sobie wygrzać siedzisko na ławce rezerwowych. Dopiero w starciu z Wartą, przy spokojnym wyniku 3:0, otrzymał 17 minut.

Aż w końcu nadszedł ten moment, który okazał się zwrotnym. Cały występ przeciwko „Kolejorzowi” i szczęśliwa wygrana po golu w ostatniej akcji.

Reklama

Nowy trener, nowy Martins?

Filigranowy pomocnik z całego portugalskiego zaciągu Ricardo Sa Pinto (i sprzed jego kadencji) dotychczas prezentował się najsolidniej, a już zdecydowanie – w porównaniu do swoich rodaków – nie miał aż tak dużych wahań formy. Po Cafu już nikt nie tęskni w Warszawie. Salvador Agra okazał się wielkim niewypałem. Iuri Medeiros po półrocznym wypożyczeniu z Genoi był zmuszony opuścić stolicę, a Luis Rocha, który jeszcze jest w szerokiej kadrze Legii, spełnia już tylko funkcję awaryjnego gracza.

Pierwszy sezon (2018/19) w barwach Legii pod względem indywidualnym był dla Martinsa bardzo udany. 26 występów, 2 bramki i 3 asysty. Kolejne rozgrywki nie były już tak dobre. 32 razy meldował się na boisku, lecz nie notował wybitnych osiągnięć. Zaledwie jedna asysta, a w samej końcówce sezonu Aco Vuković wystawiał go już tylko na ostatnie fragmenty rywalizacji.

Początek bieżącego sezonu również był daleki od jego oczekiwań. Zaledwie cztery minuty w inauguracyjnym spotkaniu z Rakowem, z Jagiellonią już po 45 minutach odesłany pod prysznic, a w meczu z Omonią Nikozja w ramach rozruchu dostał końcowe 12 minut dogrywki, gdy było już pozamiatane. Nie tak pewnie wyobrażał to sobie zawodnik, który w lutym przedłużył umowę z Legią do czerwca 2022 roku.

Wydawało się, że Vuko schował Martinsa do szafy.

Popularne jest stwierdzenie, że nowy trener oznacza czystą kartę i nowy rozdział dla wszystkich graczy. Tak jak wspomniano, sytuacja Martinsa wręcz nawet się pogorszyła. Ale sztuką jest wykorzystać sprzyjające okoliczności i jemu się to udało. Wprawdzie nie sprawił, że jego gra będzie nam się śnić po nocach. Nie wprawił nikogo w wielki zachwyt. Po prostu zaprezentował się solidnie. Nawiązał do swoich najlepszych występów dla „Wojskowych”.

Zresztą to nigdy nie był gracz, który brylował. Przez całą swoją seniorską przygodę zaledwie osiem razy trafił do bramki przeciwnika.  Licznik jego asyst zaś przedstawia wartość 18. Jego zadaniem było nosić fortepian dla kolegów, choć potrafi pokazać błysk geniuszu. Przede wszystkim na jego pozycji ważne jest, by regulować tempo gry. Czasem zwolnić, czasem przyspieszyć i co najważniejsze skutecznie dogrywać piłki do adresata. Ostatnie trzy ligowe występy w jego wykonaniu należy określić jako przyzwoite. Średnia ocen na weszło – 5,0. Dwa kluczowe podania. Dość solidnie, zważywszy na to, w jakim położeniu znajdował się jeszcze na początku października. Konieczne trzeba odnotować, iż zagrał całe spotkanie w Pucharze Polski przeciwko Widzewowi.

Statystyki Martinsa w poprzednich trzech spotkaniach:

9. kolejka, mecz z Lechem Poznań:

Reklama
  • 90 minut
  • Instat Index – 299
  • 55 podań, 89% celnych
  • 8 pojedynków, 63% wygranych

10. kolejka, wyjazdowy mecz z Cracovią:

  • 90 minut
  • Instat Index – 273
  • 52 podania, 83% celnych
  • 8 pojedynków, 50% wygranych

11. kolejka, mecz z Piastem Gliwice:

  • 80 minut
  • Instat Index – 264
  • 56 podań, 98% dokładnych!
  • 11 pojedynków, 45% wygranych

Dobrymi występami zapracował sobie na mocną pozycję u Michniewicza. Mimo powrotu do zdrowia Antolicia, to on, a nie Chorwat wystąpił w rywalizacji z Piastem. Opinie na temat jego gry w tym meczu były podzielone. Jedni wskazywali na precyzję zagrań i pracę na boisku, drudzy zaś uważają, że jego szybka żółta kartka spowodowała, że grał zbyt asekuracyjnie w destrukcji.

W każdym razie forma 30-latka jest na fali wznoszącej. Tak samo, jak kilku innych graczy – na przykład Bartosza Kapustki. W momencie, gdy na Łazienkowską zawitał selekcjoner kadry U-21 mówiło się o tym, że może być on jednym z największych beneficjentów takiego stanu rzeczy. I rzeczywiście 14-krotny reprezentant Polski zaczyna powoli przypominać siebie sprzed ponad czterech lat, kiedy to występował w Cracovii. W ostatnim meczu ligowym strzelił bramkę, ale co najbardziej istotne, nie bał się wziąć na siebie ciężaru gry. Poza tym wyglądało to efektownie. Tylko też nie ma co przesadzać z gloryfikacją. Ofensywny pomocnik Legii zagrał pierwszych kilka spotkań na dobrym poziomie od niepamiętnych czasów. Progres należy docenić, lecz z całościową oceną, czy rzeczywiście Michniewicz kompleksowo odbudował i przywrócił do żywych w świecie futbolu, należy się jeszcze wstrzymać.

Czy Legia domową przełamie niemoc z Lechią?

Choć zespół Piotra Stokowca nie jest ostatnio w najlepszej formie, to już niejednokrotnie pokazał, że potrafi grać na stadionie przy Łazienkowskiej. W poprzednim sezonie pokonał w Warszawie mistrzów Polski 2:1, a wcześniej zremisował 0:0.

Lechia będzie próbowała uniknąć trzeciej porażki z rzędu. Ostatni raz tak niekorzystna passa przytrafiła jej się w marcu 2018. Piast Gliwice pokazał, że można zranić legionistów. Co ciekawe Legia straciła aż 10 bramek na własnym stadionie, podczas gdy na obcym terenie zaledwie jedną. Tak więc nie jest trudną sztuką przebić się przez zasieki obronne gospodarzy tego spotkania. Legia po ostatniej małej wpadce nie może pozwolić już sobie w ten weekend na kolejne niepowodzenie. Czesław Michniewicz był na ostatniej konferencji prasowej w dobrym nastroju. Wspominał żartobliwie, że będzie musiał porozmawiać z synem na temat jego aktywności w social mediach. Jeśli jego zespół nie wygra z Lechią, to zamiast rozmowy pedagogicznej z młodym, zmuszony będzie konkretnie i po męsku pogadać ze swoim zespołem.

Myśląc o obronie tytułu, nie można bowiem tak często tracić punktów na własnym stadionie.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...