Reklama

Szachtior Soligorsk mistrzem Białorusi. „Wielkie BATE się skończyło”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

02 grudnia 2020, 14:03 • 12 min czytania 5 komentarzy

Zielona piłkarska wyspa w erze koronawirusa, futbol w cieniu antyrządowych protestów i kolejne zaskakujące rozstrzygnięcia na mecie rozgrywek – sezon 2020 w białoruskiej ekstraklasie będzie z pewnością jednym z najbardziej pamiętnych. Po piętnastu latach po tytuł sięgnął Szachtior Soligorsk, a BATE Borysów drugi raz z rzędu zostało największym przegranym. Przyglądamy się uważniej wydarzeniom za naszą wschodnią granicą, zwłaszcza że – jak pokazują ostatnie lata – bardzo możliwe, że latem nasi pucharowicze zmierzą się z którymś z przedstawicieli Białorusi.

Szachtior Soligorsk mistrzem Białorusi. „Wielkie BATE się skończyło”

Szachtior od lat znajdował się w dość wąskiej czołówce tutejszego futbolu, ale niekoniecznie był traktowany jako główny kandydat do najwyższego lauru. Bardziej jako ekipa, która zawsze powinna być w najlepszej trójce i tym samym reprezentować kraj na międzynarodowej arenie.

Trudno się dziwić takiemu postrzeganiu. Klub ten po raz ostatni poza podium Wyszejszaja Liha znalazł się w 2009 roku. Później siedem razy był wicemistrzem i trzykrotnie zajmował trzecie miejsce. W sezonie 2013 prowadził nawet po fazie zasadniczej (22 mecze), lecz w grupie mistrzowskiej odniósł tylko dwa zwycięstwa w dziesięciu spotkaniach i musiał uznać wyższość BATE.

W samych pucharach Szachtior miał już 16 podejść (wszystkie w XXI wieku). W połowie przypadków odpadał już na pierwszej przeszkodzie, ale zdarzały się piękne historie. W sezonie 2014/15 po pewnym wyeliminowaniu irlandzkiego Derry City, udało się rozbić w dwumeczu belgijskie Zulte Waregem (5:2 na wyjeździe, 2:2 u siebie), które dopiero co udzieliło lekcji futbolu Zawiszy Bydgoszcz. W nagrodę o awans do fazy grupowej Ligi Europy klub z Soligorska – już z Pawłem Wojciechowskim w składzie – zmierzył się z PSV Eindhoven. Wstydu nie było – 0:1 w Holandii i 0:2 w rewanżu, w którym Memphis Depay obie bramki wcisnął dopiero w samej końcówce. – Po remisie z BATE w ostatniej kolejce zajęliśmy trzecie miejsce i znów awansowaliśmy do pucharów. Wszystko nieźle się układało, ale zmienił się trener i nowy powiedział wprost, że nie znajduję się w jego planach. Kilku zawodników odstrzelił, w tym mnie. Jedyne, co zostało mi z pobytu w Soligorsku to debiut w europejskich pucharach i żona, którą przywiozłem do Polski (śmiech)wspominał w rozmowie z nami Wojciechowski, obecnie grający w Górniku Łęczna.

Druga udana pucharowa przygoda to lato 2019. Na początek dwa skromne zwycięstwa nad maltańskim Hiberniansem, a później wyrzucenie za burtę duńskiego Esbjergu (2:0, 0:0). Torino tu już były zdecydowanie za wysokie progi, choć i tak są miłe wspomnienia. Po klęsce 0:5 we Włoszech, przed własną – ponad 6-tysięczną publicznością – kopciuszek po rzucie karnym w ostatnich sekundach wyszarpał remis 1:1.

Reklama

Dodajmy, że Szachtior dwukrotnie mierzył się z polskimi zespołami. W 2008 roku ośmieszył Cracovię, pokonując ją 2:1 i 3:0 w dogorywającym Pucharze Intertoto. Z kolei rok przed bojami z Esbjergiem i Torino doszło do dwumeczu z Lechem Poznań. I „Kolejorz” wcale nie miał spacerku. Na terenie przeciwnika rzutem na taśmę remis uratował mu debiutujący Joao Amaral. W Poznaniu doszło do dogrywki i dopiero w niej nasz przedstawiciel zadał decydujące dwa ciosy. Wszystkie trzy gole tamtego dnia strzelił Christian Gytkjaer.

Wracając na krajowe podwórko. Szachtior Soligorsk do ubiegłego roku był ostatnim mistrzem Białorusi przed erą klubu z Borysowa. W 2005 roku sięgnął po swój pierwszy w dziejach tytuł, a później BATE rozpoczęło panowanie, wygrywając ligę 13 razy z rzędu. Dopiero w poprzednim sezonie hegemonię tę przełamało Dynamo Brześć, a teraz za ciosem poszli w Soligorsku.

Podobnie jak rok temu, wszystko rozstrzygało się na ostatniej prostej. Jeszcze przed decydującą kolejką to BATE było liderem. Wystarczyło pokonać Dynamo Mińsk i nie trzeba byłoby się na nikogo oglądać. Drużyna z Borysowa w poprzednich latach często wykazywała się odpornością psychiczną na finiszu i tak sięgała po kolejne trofea. Nie tym razem jednak. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, a BATE skrytykowano za mało odważną grę. „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana” – komentował portal football.by. Nawet w końcówce, gdy już wiadomo było, co się święci, goście nie rzucili wszystkiego na jedną szalę. Dopiero tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego świetną sytuację zmarnował Skawysz (mimo to z dziewiętnastoma bramkami został królem strzelców). Trener Aleksandr Pietrowicz właśnie to pudło wskazał jako przyczyny niepowodzenia, tak jakby wszystko inne się zgadzało.

A i tak BATE do 92. minuty spotkania Szachtior – FK Mińsk było mistrzem. Soligorska ekipa dwukrotnie przegrywała, potem odrabiała straty, zaś losy tytułu rozstrzygnęły się dopiero w doliczonym czasie. FK musiało już wtedy radzić sobie w dziesiątkę. I gospodarze dopięli swego – najpierw po rzucie rożnym, potem po kontrze. Zwycięstwo 4:2. Można było otwierać szampany.

Reklama

Jak takie rozstrzygnięcie komentuje się na Białorusi? – Dla mnie ten tytuł na pewno nie jest sensacją. Finansowo to dziś najbardziej stabilny klub w kraju. Podobnie jednak jak rok temu w przypadku Dynama Brześć, nie sądzę, żeby Szachtior na dłużej zdominował białoruską piłkę. Po prostu w tym roku mu się udało. Poziom ligi się wyrównał, ale niestety w dół. Czołówka jest słabsza niż kiedyś. Mistrz zdobył zaledwie 59 punktów, to chyba najgorszy wynik w historii. Słyszałem opinie, że nikt teraz nie zasłużył na tytuł i ja się z nimi zgadzam – mówi nam Piotr Runge z portalu football.by.

Jego zdaniem mistrzostwo w przypadku Szachtiora było kwestią czasu. – Pieniądze na klub łoży państwowe przedsiębiorstwo Biełaruśkalij, specjalizujące się w produkcji nawozów potasowych. Na miejscu są bogate złoża potrzebnych do tego soli. W swojej branży to jedna z największym firm na świecie. Do Szachtiora weszła w 2005 roku, niedługo po pierwszym mistrzostwie. W klub pompowane są spore kwoty jak na białoruskie realia, co sezon myśleli o wygraniu ligi i wreszcie udało im się dopiąć swego – komentuje.

A początek sezonu wcale nie wskazywał na taki scenariusz. Szachtior po pięciu kolejkach miał na koncie zaledwie jedno zwycięstwo. Z czasem trener Jurij Wernydub właściwie poukładał klocki i drużyna nabrała dużego rozpędu. Zaliczyła passę szesnastu meczów bez porażki, z czego aż 11 wygrała. Trudno więc było logicznie uzasadnić pożegnanie go, gdy wreszcie doszło do porażki i Isłacz Minski Rajon niespodziewanie wygrał 4:2.

Musiało być tu drugie dno i oczywiście było. Dokładnie tłumaczy to Piotr Runge: – Cały czas problemem jest zarządzanie w Szachtiorze, dzieje się wiele dziwnych rzeczy. Jeden z dziennikarzy napisał kiedyś, że to klub z najgłupszą polityką transferową w kraju. Co chwila przychodzi 15-20 nowych zawodników, ci z zagranicy przeważnie rozczarowują. Nie wszystkie ruchy da się logicznie wytłumaczyć. Kiedyś dyrektorem sportowym był Łotysz, teraz jest jakiś Gruzin i tak to się kręci. Zarządzanie jest chaotyczne i niespójne, co prowadzi też do częstych zmian trenerów. Rosjanin Siergiej Taszujew wykonywał bardzo dobrą robotę, tyle że przed tym sezonem go zwolnili. Przyszedł Jurij Wernydub i po słabym początku zaczął świetnie punktować. Ale i jego wyrzucili na przełomie sierpnia i września, bo raz czy dwa razy nie wytrzymał i napomknął, że klub sprowadza mu piłkarzy bez jego wiedzy i zgody, oczekując, że zrobi z nimi coś sensownego. Zastąpił go Roman Grygorczuk i zdobył mistrzostwo. Gdyby mu się nie udało, pewnie też by wyleciał, mimo że na konferencjach powtarzał, iż od razu był umówiony na półtora roku pracy.

Notabene z tego typu problemami musiał się też mierzyć Marek Zub, kiedy w lipcu 2017 obejmował stery w Szachtiorze. Przejął zespół po Olegu Kubarewie, mimo że prowadził on w białoruskiej ekstraklasie. Szefów klubu zirytowało jednak odpadnięcie z litewską Suduvą w eliminacjach Ligi Europy, a i pewnie wątki dotyczące dyrektorskich gabinetów nie były bez znaczenia. W każdym razie Zub wynikami się nie obronił. Nie utrzymał pierwszej lokaty i sezon 2017 skończył na najniższym stopniu podium. Nowy sezon zaczął od odpadnięcia z ćwierćfinału krajowego pucharu i jednego punktu w trzech meczach ligowych. Wystarczyło, by w kwietniu 2018 pożegnał się z posadą. Podobno nie znalazł wspólnego języka z zawodnikami, którzy narzekali na… zbyt lekkie treningi.

Dopiero dwa i pół roku później w Soligorsku wreszcie świętowali upragniony sukces. Jego ojcem jest przede wszystkim wspomniany Wernydub. Przychodzący we wrześniu Taszujew wcale wielkiego szału nie zrobił, choć też ostatecznie niczego nie zepsuł. Wygrał pięć meczów, zremisował z BATE po rzucie karnym w końcówce oraz przegrał ze Sławiją Mozyr i Dynamem Mińsk.

Trudno jednak nie przychylić się do tezy naszego rozmówcy, że Szachtior w dużej mierze był mocny słabością innych. Broniące tytułu Dynamo Brześć zajęło dopiero czwarte miejsce. Bardzo słabo wystartowało, po dziesięciu kolejkach miało na koncie już pięć porażek i tylko częściowo zdołało się odkręcić. Aby uzyskać przepustki do europejskich pucharów, musi w przyszłym roku triumfować w Pucharze Białorusi (rozstrzygany jest pół roku później niż sezon ligowy) lub liczyć na to, że sięgnie po niego ktoś z pierwszej trójki.

Wygląda na to, że dobre czasy dla klubu z Brześcia kończą się równie szybko, jak się zaczęły. – Artem Milewskij już zapowiedział odejście. Z Brześciem na Instagramie pożegnała się żona Pawieła Sawickiego, czyli wiadomo, o co chodzi. Właściciel Dynama, Aleksandr Zajcew sercem jest już bardziej w Ruchu Brześć, który od dwóch lat rywalizuje w ekstraklasie. Odrodził się w 2016 roku i nawet herbem nawiązuje do tradycji Ruchu z czasów II RP. Zajcew mawiał, że Dynamo jest jego żoną, a Ruch kochanką. Znaczną część swojego zaangażowania przenosi do drugiego klubu. Pod niego podpięta została już dotychczasowa akademia Dynama. Oficjalnie Zajcewa nic z Ruchem nie łączy. W czasach drugoligowych pomagał klubowi, ale potem miał przestać, bo przejęła go rosyjska spółka. Tak się jednak składa, że ta spółka została zarejestrowana gdzieś na peryferiach Moskwy dzień czy dwa po tej deklaracji. Wyjątkowy zbieg okoliczności – śmieje się Runge.

Krótko mówiąc, nie bądźcie zdziwieni, jeśli niedługo to Ruch Brześć zacznie walczyć o coś więcej.

A co z BATE Borysów? Tu również perspektywy nie są różowe, czego po ostatnim meczu nie ukrywał kapitan Igor Stasiewicz. – Moje serce jest zgorzkniałe, zdewastowane i rozżalone. Cały ten rok okazał się dla nas niestabilny, chaotyczny, z dużą liczbą głupio straconych punktów. Myślę, że nadszedł czas na zmiany w BATE. Jeśli nie wygrywamy ligi przez dwa lata z rzędu, trzeba podjąć zdecydowane działania. Ale to już zadanie kierownictwa klubu – mówił doświadczony pomocnik dla oficjalnej strony.

Piotr Runge uważa, że niedawny hegemon ciągle nie pozbierał się po utracie właściciela. – BATE już drugi rok musi radzić sobie bez zmarłego Anatolija Kapskiego. Teraz bossem jest jego syn, ale to nie to samo. Mawiają, że „przyroda odpoczywa na dzieciach”. W tym wypadku się to potwierdza. Kapski jako działacz był gigantem. On ten klub zbudował, zawsze potrafił się dogadywać z ludźmi. Z jednej strony prowadził BATE twardą ręką, mówił mocno i szczerze, gdy coś mu się nie podobało. Z drugiej, mocno interesował się sprawami piłkarzami, również tymi rodzinnymi. Pytał, czy wszystko w porządku w domu, jeśli trzeba było, starał się pomóc. Krótko mówiąc, zawsze trzymał rękę na pulsie. Dziś tego nie ma. Mocno klubowi zaszkodziły niepowodzenia w europejskich pucharach. Od dwóch lat nie było żadnej fazy grupowej, stracono sporo pieniędzy – analizuje.

I dodaje: – Eksperci i dziennikarze coraz częściej twierdzą, że wielkie BATE się skończyło. Może nie będzie ligowym średniakiem, bez przesady, ale zwykłym klubem – jednym z kilku, który może powalczyć o czołowe lokaty. Zespół czekają duże zmiany, większości zawodników kończą się kontrakty, a nie ma już budżetu na oferowanie takich pensji jak wcześniej. Na pewno nie będzie się już mówiło o BATE jako faworycie do mistrzostwa – analizuje.

Trudno też wskazać kogoś, kto został objawieniem całego sezonu i ewidentnie posiada papiery na poważniejsze granie. Król strzelców Maksym Skawysz ma już 31 lat. Inni z czołówki snajperskiej klasyfikacji, jak na przykład 28-letni Gegam Kadimyan z Niemana Grodno, późno zaczęli uzyskiwać lepsze liczby. W zasadzie jedynym prawdziwym powiewem świeżości został Jasur Yakshiboev. Skrzydłowy z Uzbekistanu rozegrał sezon w dwóch klubach, łącznie strzelając 16 goli i zaliczając 6 asyst. Już zimą pisano, że znajduje się pod lupą Rakowa Częstochowa, ale jego ewentualne pozyskanie może być skomplikowane.

 – U nas mówi się, że „wschód jest dziwną sprawą”. I tak to wygląda z tym zawodnikiem. Nie do końca wiadomo, kto ma do niego prawa. Przewijają się tu różni dziwni pseudoagenci, potencjalni chętni nie za bardzo wiedzą, z kim trzeba rozmawiać na jego temat. Czysto piłkarsko to całkiem ciekawy zawodnik. Najpierw był wypożyczony z Pachtakora Taszkient do Energetika-BGU Mińsk, gdzie grał zupełnie bez presji, bo klub ten nie walczy o nic konkretnego. Zdobył tam siedem bramek, a w połowie sezonu na takiej samej zasadzie poszedł do Szachtiora i też dał radę – tłumaczy Piotr Runge.

Yakshiboev akurat był obcokrajowcem, który sprawdził się w Soligorsku. Na przeciwnym biegunie znajduje się Junior Kabananga, „dobry” znajomy Legii Warszawa z dwumeczu z Astaną. Szachtior pozyskał go jesienią i skończyło się rozczarowaniem – pięć meczów, żadnych ofensywnych konkretów, za to dużo spacerowania po boisku. Klub już ogłosił, że się z tym napastnikiem rozstaje po wygaśnięciu umowy. Dotyczy to także Darko Bodula. Chorwat, który dekadę temu wystawił Lechię Gdańsk na rzecz Sturmu Graz, spędził w świeżo upieczonym mistrzu dwa sezony. W 54 meczach trafił do siatki 15 razy i dołożył 12 asyst, więc kompromitacji nie ma, ale nigdy nie stał się kluczowym ogniwem. W ostatnim roku przeważnie wchodził z ławki. I tak to się w tym klubie kręci, kadra przed nowymi rozgrywkami zapewne zostanie mocno przebudowana.

Opisywaliśmy już kiedyś perypetie białoruskiej piłki z koronawirusem. W pewnym momencie była to jedyna liga w Europie, która nie wstrzymała rywalizacji i z perspektywy czasu niekoniecznie trzeba mówić o błędzie. Większe problemy nadeszły później. – Do sierpniowych wyborów liga grała bez zakłóceń. Potem był tydzień przerwy przez protesty, a w następnych tygodniach i tak mało grano, bo w sierpniu tradycyjnie przewidziana jest przerwa w rozgrywkach. Wielu jej nie rozumie, piłkarze komentują, że przecież to najlepszy okres w roku do grania. Tłumaczy się ją trwającym oknem transferowym i występami białoruskich klubów w pucharach – mówi Runge.

To właśnie fala protestów sprawiła, że w sierpniu przełożono całą kolejkę. Środowisko piłkarskie różnie się do tematu odnosiło. Pojedynczy zawodnicy i trenerzy potrafili podchodzić krytycznie do tematu Łukaszenki, ale raczej nie działo się to w sposób zbiorowy. – Kluby jako takie mają związane ręce, skoro prawie wszystkie w dużej mierze są finansowane przez państwowe koncerny. Teraz podobno do klubów przychodziły listy z poparciem dla Łukaszenki, które mieli podpisywać zawodnicy. Nie wiem, jak to wygląda z ich punktu widzenia, ale kibice byli przeciwko. Ci z Szachtiora Soligorsk oznajmili piłkarzom, że jeśli któryś się podpisze, to będzie miał problemy – zdradza dziennikarz football.by.

Po lekkim osłabnięciu fali protestów i wznowieniu ligi nie wszystkie drużyny mogły liczyć na wsparcie publiczności. A jeśli nawet, było ono rotacyjne. – Gdzieniegdzie lokalne władze decydowały, że kibiców na stadionach nie będzie. Tak było na przykład w Grodnie. Nieman ostatnie dwa mecze ligowe rozegrał przy pustych trybunach, mimo że w ten sam weekend w oddalonym o 150 metrów Pałacu Lodowym kibice normalnie przychodzili na hokej. W sobotę puste trybuny, w niedzielę ulice pełne protestujących w antyrządowych marszach, które nadal się odbywają – śmieje się Runge.

I w takich właśnie okolicznościach Wyszejszaja Liha zdołała dociągnąć do końca. No, prawie, bo zostały jeszcze baraże o utrzymanie, które przełożono ze względu na epidemię koronawirusa w FK Słuck. Dwumecz z Krumkaczy Mińsk przesunięto na 15 i 19 grudnia.

Ciekawi jesteśmy, jak potoczą się dalsze losy Szachtiora, zwłaszcza że w ostatnich latach polskie kluby często losują w eliminacjach przeciwników z Białorusi. Jak wynika z analizy naszego rozmówcy, w Soligorsku nie zdobyto mistrzostwa dzięki sumiennej i konsekwentnej pracy od podstaw w oparciu o trwałe fundamenty. Wygląda więc na to, że w lidze naszych wschodnich sąsiadów o mistrzostwie w najbliższych latach decydować będzie przede wszystkim maszyna losująca. Aż wreszcie może wyłoni się nowy hegemon na wzór BATE.

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
1
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?
EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
2
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Komentarze

5 komentarzy

Loading...