Reklama

Ojrzyński sprząta, choć dziś miał łatwiej – Jagiellonia oprotestowała drugą połowę

redakcja

Autor:redakcja

28 listopada 2020, 17:46 • 4 min czytania 11 komentarzy

Czy mieliśmy specjalne oczekiwania względem meczu Stali z Jagiellonią? No niezbyt. Pierwsi ostatni mecz wygrali może nie przed zaborami, ale jednak dość dawno temu, drudzy raz wygrywają, raz przegrywają, nie ma w tym żadnej ciągłości i większego planu, chyba że uznamy za ciągłość przestawienie wajchy na porażki. Nic więc dziwnego: mieliśmy wątpliwości. A tutaj psikus, oglądało się to całkiem sympatycznie. W pierwszej połowie za sprawą obu drużyn, w drugiej już tylko dzięki ekipie Ojrzyńskiego.

Ojrzyński sprząta, choć dziś miał łatwiej – Jagiellonia oprotestowała drugą połowę

No bo ludzie, czego myśmy tu nie mieli. Piękna bramka? Jest. Uderzenie krzyżakiem? Obecne. Parady bramkarzy? A proszę bardzo, częstujcie się. Wszystko posypane tą naszą ekstraklasową przyprawą, która każe przypominać – to wciąż polskie boiska, nie jakieś tam wydumane zachodnie.

JEDEN GOL ŚWIATOWY, DRUGI EKSTRAKLASOWY

Żeby nie być gołosłownym, porównajmy dwie pierwsze bramki. Uderzenie Flisa było… Hm, niezbyt estetyczne. Facet właściwie walnął się piłką w kolano, futbolówka przetoczyła się wolniutko między nogami Węglarza i wpadła do siatki. Gdzie byli obrońcy Jagi? Pojęcia nie mamy. Bodvarsson stał i uznał, że samo stanie wystarczy, nie miał w planach robić nic innego. Chyba że przyjmować pozycję samolotu, to znaczy rozłożył ręce. Niby asekurował go Pankiewicz, ale przekonania też nie było w tym za grosz. No to wszedł na gotowe Flis, jak mówimy: uderzył pokracznie, natomiast siadło i Stal mogła się cieszyć z prowadzenia.

Typowo ekstraklasowy gol i dla porównania: bramka Jagiellonii. Dzisiaj Lewandowski odpalił rakietę ze Stuttgartem, ale Mystkowski nie ma się czego wstydzić. Wsadził tak, że klękajcie narody. Z linii pola karnego, z pierwszej piłki, od poprzeczki. Strączek musiałby siedzieć na obramowaniu przed strzałem, żeby dać sobie jakiekolwiek szanse. W innym wypadku nie miał nic do powiedzenia.

I co było fajne – po szybkim początku obie drużyny nie chciały odpuszczać. Działo się i pod jedną bramką, i po drugą. Po stronie Jagiellonii próbowali choćby Pospisil i Puljić. Strzał tego pierwszego zbił Strączek, bo jednak Czech nie włożył odpowiednio dużo mocy, z kolei Puljić nie trafił w bramkę (pytanie, czy mimo wszystko nie było spalonego). Natomiast Stal odpowiadała stałymi fragmentami – główkę Matrasa zbił Węglarz, tak samo dobrze zachował się przy uderzeniu Domańskiego z rzutu wolnego. Minimalnie choć odkupił wówczas winy za gola Flisa, który też go obciąża.

Reklama

W DRUGIEJ POŁOWIE ZABRAKŁO JAGI

Działo się więc, a wszystko też poniekąd w rytm wspomnianych ekstraklasowych absurdów. Mak dostaje piłkę, wszyscy widzą, że jest na spalonym, wszyscy więc stoją, ale sędzia nie podnosi chorągiewki dopóki Mak nie odda wymuszonego strzału. Bodvarsson puszcza Wróbla przodem, żeby chłopak sobie pobiegł na bramkę Węglarza, ale Wróbel biegać nie umie, a co dopiero z piłką, więc szybko traci pęd. Pewnie Petew zdążyłby dolecieć z Bułgarii i go skasować.

Czy to były więc ładne akcje, czy też momentami dosyć głupawe, bawiliśmy się całkiem nieźle. Mieliśmy prawo oczekiwać, że druga połowa przyniesie choćby podobne emocje i tak, nie było źle, ale na boisko wyszła już tylko jedna drużyna. Jaga została w szatni. Nie oddała żadnego celnego strzału, pod bramką Strączka była już tylko incydentalnie. To Stal bardziej chciała i bardziej potrafiła.

I w końcu dopięła swego. Bramkę głową strzelił… Grzegorz Tomasiewicz. Zastosowaliśmy wielokropek, bo gość ma 167 centymetrów wzrostu. Nie za dużo. Jeśli więc taki mikrus strzela ci z dyńki, powinieneś się nad sobą zastanowić i Pankiewicz powinien to zrobić, bo niby znów był blisko, ale wciąż był bezradny. Tomasiewicz nie może mu uciec z taką łatwością, a przecież brakowało tam tylko czerwonego dywanu i kwiatów.

W tym wszystkim szkoda nam Wdowika. Tak właśnie. On jako jedyny z bloku defensywnego dojechał na ten mecz, ale koledzy – szkoda gadać. O Pankiewiczu wspomnieliśmy, Bodvarsson wiecznie był spóźniony, Borysiuk nie umiał przejąć najprostszej piłki, czym wypuścił Dadoka sam na sam. Gola nie było, bo mówimy o Dadoku, ale co to za usprawiedliwienie dla Borysiuka.

MIOTŁA SPRZĄTA?

W każdym razie – fajnie, że Stal wyciągnęła wnioski choćby po meczu w Płocku, gdzie frajersko straciła zwycięstwo i tutaj nie wystarczyło jej jednobramkowe prowadzenie. Jeszcze próbę Maka goście wybili z linii bramkowej – ładny krzyżaczek, choć chyba nazbyt efektowny – ale w końcówce byli bezradni. Getinger puścił piłkę do Dadoka, ten na wślizgu odegrał do Zjawińskiego, a napastnik nie miał już problemów z kilku metrów, by zamknąć ten mecz. Być może całą akcję mógł przeciąć Bodvarsson, ale on by miał problem, żeby przeciąć wstęgę na otwarciu autostrady. Spóźniłby się, tak jak i tu. A autostrady budujemy wolno.

I cóż, wiecie, że cenimy Leszka Ojrzyńskiego i moglibyśmy pisać już śpiewy pochwalne, bo Stal po dwóch meczach pod jego wodzą ma cztery punkty, ale spokojnie. Weryfikacja przyjdzie przy większej liczbie kolejek, ale można być optymistą. Jagiellonia? Niedługo zatęskni nawet za sinusoidą formy – w pięciu ostatnich meczach cztery razy wyłapała w łeb. Wypada być pesymistą.

Reklama

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Anglia

Nowy trener Manchesteru United: Wierzę, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu

Arek Dobruchowski
0
Nowy trener Manchesteru United: Wierzę, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu

Komentarze

11 komentarzy

Loading...