Sześć punktów w dziesięciu spotkaniach, ostatnie miejsce w tabeli. Położenie Stali Mielec jest wysoce niekomfortowe, ale byłoby jeszcze gorsze, gdyby nie miała w swoich szeregach Macieja Domańskiego. To jeden z niewielu piłkarzy beniaminka, którzy jak na razie mogą spojrzeć sobie w lustro i powiedzieć, że robią wiele, aby utrzymać zespół w Ekstraklasie. Ba, nikt w tej lidze nie jest tak mocno uzależniony w ofensywie od jednego zawodnika, jak Stal od Domańskiego.
Późno wypłynął on na szerokie wody. Ma już 30 lat, a dopiero w sezonie 2017/18 pojawił się w I lidze, awansując do niej z Puszczą Niepołomice. Mocno się w jej barwach wyróżniał. Zdobył dziewięć bramek, dołożył trochę asyst i zapracował na transfer do Rakowa Częstochowa. Po roku był już w Ekstraklasie. Wiosną grał mniej, ale generalnie miał spory udział w awansie: 23 mecze, 5 goli, 2 asysty. Wydawało się, że otrzyma poważniejszą szansę na najwyższym szczeblu.
A tu niemiłe zaskoczenie. Domański na inaugurację sezonu wyszedł w podstawowym składzie na Koronę Kielce, ale mecz ten był jakościową katastrofą dla drużyny Marka Papszuna. Zjadła ją presja, nikt nie zaprezentował swojego normalnego poziomu. Większość jego kolegów szybko mogło się potem zrehabilitować, natomiast wychowanek Stali Rzeszów za słabe 45 minut (zszedł w przerwie) zapłacił bardzo wysoką cenę. Na stałe wylądował na ławce. Do końca ubiegłorocznej jesieni zaliczył jeszcze trzy epizody jako rezerwowy i dopiero na sam koniec dostał 80 minut w Gdańsku.
– Na pewno nie powiem, że nie wykorzystałem swojej szansy, bo tak naprawdę dostałem jeden mecz z Koroną, kiedy wszyscy zagraliśmy słabo. Zostałem ofiarą tego meczu, taka była decyzja trenera. Przez kolejne miesiące ciężko trenowałem i uważam, że zasługiwałem na grę. Ale decyzja była inna, chciał postawić na inne osoby, a zimą postanowił, że nie będę już potrzebny drużynie, więc musiałem szukać sobie miejsca gdzie indziej – opowiadał nam w czerwcu sam zainteresowany.
Z jednej strony siedziało w nim jeszcze rozczarowanie, bo po wymarzonym awansie wytrwał w Rakowie jedną rundę i już zimą 2020 po raz czwarty w swoim życiu wrócił do Stali Mielec. Z drugiej, Stal znajdowała się na dobrej drodze, by znaleźć się w Ekstraklasie, więc Domański mógł liczyć na drugą szansę w elicie. I tak się stało, a on wiosną dołożył cegiełkę do sukcesu w postaci trzech goli i asysty w dwunastu występach.
W ekstraklasowej rzeczywistości jego rola w zespole jeszcze wzrosła. Powiedzmy sobie wprost: bez niego gra Stali w przodzie nie ma racji bytu i naprawdę nie jest to stwierdzenie ukute na siłę, żeby przyciągnąć uwagę.
Spójrzmy na jego wymierny udział przy golach:
-
1:1 z Lechią Gdańsk – asysta z rzutu rożnego do Getingera
-
2:1 z Lechią Gdańsk – asysta z rzutu rożnego do Mateusza Maka
-
1:0 – z Piastem Gliwice – gol z rzutu karnego, bardzo pewne wykonanie
-
2:1 – z Piastem Gliwice – asysta po pięknym podaniu do Mateusza Maka
-
3:2 – z Piastem Gliwice – kluczowe podanie, rozprowadzenie gry do wbiegającego lewą stroną Getingera
-
1:2 – z Rakowem Częstochowa – gol po błędzie Macieja Wilusza
-
1:2 – z Zagłębiem Lubin – gol po pięknym strzale od poprzeczki
Oprócz tego Domański miał duży udział przy pierwszych dwóch bramkach Stali w tym sezonie. W Płocku to jego strzał dobił Andreja Prokić, a na stadionie Cracovii to po jego uderzeniu w słupek prowadzenie beniaminkowi dał Paweł Tomczyk. Formalnie asyst w takich okolicznościach nie zaliczamy, ale również one pokazują, ile ten zawodnik znaczy dla mieleckiej ofensywy.
Maciej Domański liczbowo maczał palce przy siedmiu z dziesięciu trafień mielczan, przy dwóch kolejnych miał duży udział nieformalny. Dopiero Petteri Forsell musiał zachwycić bombą z rzutu wolnego, żeby osoba zawodnika z numerem 7 w żaden sposób się nie pojawiła.
Domański udowodnił, że Ekstraklasa to nie są dla niego za wysokie progi, nawet jeśli w Częstochowie go skreślono.
Teraz przed Stalą arcyważne spotkanie z Jagiellonią, bo potem wyjazd do Szczecina oraz boje z Lechem i Legią. Osoba trenera Leszka Ojrzyńskiego już wiele dała. W jego debiucie beniaminek wyszedł z 0:2 na 2:2 w Lubinie, co za kadencji poprzednika trudno byłoby sobie wyobrazić. “Jaga” może być jeszcze opromieniona rozbiciem Wisły Płock, ale we wcześniejszych pięciu meczach doznała aż czterech porażek i rzadko jej gra mogła się podobać. Dziś musi sobie poradzić bez Tiru w obronie i prawdopodobnie znów z duetem młodzieżowców na bokach defensywy. Faworyt jest oczywisty, ale jakaś zdobycz dla Stali nie będzie dla nas szokiem. A jeżeli gospodarze coś strzelą, zapewne gdzieś tam przewinie się nazwisko Domański.
Fot. Newspix